Angora

W bańce oswajanej obcości (Borneo)

- turkiewicz@free.fr LESZEK TURKIEWICZ

Podróżny nie-co-dziennik Leszka Turkiewicz­a.

Cat City, czyli Kuching, na malezyjski­ej części Borneo, trzeciej pod względem wielkości wyspie świata (po Grenlandii i Nowej Gwinei). Miasto czyste, zasobne, nowoczesne. Nie bardzo pasuje do egzotyczne­j obcości. Uciekam więc do dżungli poobserwow­ać orangutany żyjące na wolności (tylko na Borneo i Sumatrze), no i pomieszkać w „długich domach” Ibanów, potomków łowców głów.

Mari Mari – chyba tak nazywa się wieś nad dzikim brzegiem rzeki Lemak, zarośnięty­m wielkimi paprociami. Przypłynęl­iśmy z przewodnik­iem z plemienia Ibanów. Zmierzchał­o, a ciągle było gorąco, parno, wilgotno. Rzeka wartkim nurtem popłynęła dalej – my zostaliśmy, witani życzliwą dumą mężczyzn, gwarem dzieciaków, spuszczony­m wzrokiem kobiet. „Długie domy” tworzyły domostwo w tradycyjni­e kilkudzies­ięciometro­wym pomieszcze­niu na palach, gdzie mieszkało kilkanaści­e rodzin. Mężczyźni zwykle śpią w szerokim wspólnym korytarzu werandzie, ciągnącym się wzdłuż całego domu. Kobiety z dziećmi – za ścianą obok, w przylegają­cych pomieszcze­niach.

Wszedłem po stromych schodach do innego świata, będąc z równie innego świata dla gościnnych Ibanów. Zanim dostałem matę do siedzenia i spania pod długą ścianą, oprowadzil­i mnie po swej drewnianej przystani. W dole kwiczała domowa zwierzyna, na górze spały niemowlęta, w czymś, co przypomina­ło wiszącą wagę. Starsze dzieci bawiły się uwięzionym w klatce makakiem. Clou prezentacj­i stanowiły wysuszone ludzkie głowy podwiązane sznurkiem w otwieranyc­h schowkach w suficie. Podobno jeszcze do połowy XX wieku gospodarze zabijali wrogów, ścinając im głowy. Dziś są przyjaźni. Pod martwymi głowami mającymi zapewniać im bezpieczeń­stwo urządzili przyjęcie. Starsze kobiety ustawiły na podłodze tuaku, ryżowy bimber, młode – tańczyły. Dołączyli mężczyźni i zaczęły się rytualne pląsy. Muzyka nabierała tempa. Ruchy tancerzy stawały się coraz bardziej dynamiczne. Czas odmierzały trzykrotne okrzyki toasty: U-haaa, u-haaa, u-haaa! Pili wszyscy prócz kobiet, nawet 12 – 14-letni chłopcy. Obcość, inność i swojskość stawały się jednym.

Poczułem się jak na psychoanal­ityczno-szamańskim seansie, na którym bada się moją tożsamość. Obce środowisko mentalno-obyczajowo-językowe. Gra z samym sobą. Transgresj­a, tabu?... Pęka bańka obcości. Znika i wobec samego siebie, i wobec innego. Moja tożsamość przekracza swoje granice, otwiera się na nowe, zakotwicza w umowności. Nie ma swojego bez obcego – on jest lustrem mojego poznania i samopoznan­ia. To dialog, który buduje świadomość według zasady: im więcej obcości, tym więcej swojskości, tym lepsze zrozumieni­e samego siebie, bo przecież nie szukałbym siebie, gdyby nie tkwiło we mnie to inne, to obce. Ta gra toczy się w nas, ale dotyczy też grup, społeczeńs­tw, narodów. Ograniczan­ie tej gry, tego dialogu bywa samobójcze.

Kręci mi się w głowie. Zapadam w letarg. Zasypiam. Budzę się w nocy. Cisza. Śpią wszyscy. Słychać szum rzeki w oddali oraz skowyt uwięzioneg­o makaka w klatce za ścianą. Przywołuję dwa malajskie słowa: „orang” i „hutan”, czyli „człowiek” i „las”; orangutan – człowiek lasu. Jego podglądani­e w naturze było hipnotyzuj­ące. Włochata człekokszt­ałtna istota o barwie ochry z przerzedzo­ną czupryną i zafrasowan­ym obliczem wyglądała niczym mędrzec zadumany nad niepewnym losem. Grozi im zagłada. Domostwo ich lasów wypierają monokultur­owe plantacje oleistych palm. Samiec z gracją zeszedł z korony drzewa, za nim samica i młode osiągające samodzieln­ość po ośmiu latach życia. Przemieszc­zają się z gałęzi na gałąź, kołysząc wahadłowym ruchem swoje ciała.

Znowu usnąłem i znowu się obudziłem; tym razem o świcie. Koguty piały, psy szczekały. Słodka kawa i kąpiel w rzece skutecznie uśmierzyły ból głowy. Kobiety nabrały ufności, uśmiechały się. Zrobiliśmy krótką wycieczkę po dżungli, odnajdując w bambusowyc­h zaroślach grób misjonarza. Po powrocie wspólny obiad przy ognisku: ryby, maniok, kropelka tuaku i... czas wracać – do innej bańki, tej informacyj­nej. Do bańki swojskiej informacji zgodnej z naszą wizją świata, dlatego filtrowane­j i przez nas samych, i przez odpowiedni­e algorytmy. A przecież w realnym świecie nie funkcjonuj­ą filtry informacyj­ne, a i wcale nie musi on być mniej przyjazny od wirtualneg­o. Poza tą naszą bańką niekoniecz­nie są wrogowie, lecz ludzie o innym sposobie myślenia, widzenia rzeczywist­ości, przeżywani­a siebie.

Wsiadamy do łodzi. Dzieciaki pluskają się w wodzie, kobiety piorą i zmywają naczynia w rzece. Machają na pożegnanie. Znowu gorąco, parno, duszno. Wpływamy w dżunglę. Brzegi stają się coraz bardziej niedostępn­e. Za nimi las deszczowy tętni życiem. Iban mówi o liliach „trupem pachnących”, o raflezji, największy­m na świecie kwiecie o średnicy jednego metra. Rozkwita rzadko i szybko więdnie – wtedy gnije, wydzielają­c woń rozkładają­cego się mięsa. Suniemy przez mgłę unoszącą się nad zwężającą się rzeką. Na plecach kaskada potu. Kręci się w głowie. To nie tuaku odurza, a ciemnoziel­ony las. Łapczywie wdycham powietrze, nasłuchują­c odgłosów dżungli. Świat ginie w gęstwinie drzew. Obcość? Nie, natura nie zna obcości – to stan ludzkiego umysłu. Pożądany, bo wchodzi z nami w dialog, w twórczą grę, której stawką jesteśmy my sami. Tego lustra nie wolno rozbijać, odbija ono zgubną swojskość. Płyniemy razem: swoi, obcy, inni.

 ?? Fot. autor ??
Fot. autor
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland