Polska rozsadza Unię od środka
(Wirtualna Polska) Fragment rozmowy z prof. dr. hab. Robertem Grzeszczakiem, specjalistą w zakresie prawa UE.
– Usłyszałem niedawno w sklepie ludową wykładnię sporu o praworządność: „Sędziowie się żrą z władzą i chcą robić politykę. Niech sobie oczy powydłubują, ważne, że nas to nie dotyczy”.
– Z sądami jest podobnie jak z ochroną zdrowia. Wiemy, że nie działa dobrze, ale już się do tego przyzwyczailiśmy. Nie wychodzimy z tego powodu na ulice. Skutki najlepiej poznajemy, kiedy sami jesteśmy chorzy i nie mamy siły już protestować. Podobnie jest z sądami – o tym, co jest nie tak, dowiemy się, jak sami trafimy do sądu. Jeżeli Kowalski w drodze do pracy zderzy się z samochodem, którego kierowcą jest radna partii rządzącej, może się okazać, że ta użyje wszystkich instrumentów, by wina nie była po jej stronie. Kierowca nie będzie pewny, że trafi przed uczciwy i bezstronny sąd. Poza tym niektórzy sędziowie będą się obawiali stosowania prawa unijnego, nawet jeśli będzie to bardziej korzystne dla obywateli. Zwłaszcza w sprawach sporu Kowalskiego z władzą publiczną.
– Jak rozumieć orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, które kwestionuje uprawnienia Trybunału Sprawiedliwości UE wobec Polski?
– Efekt może być taki, że część sądów może zacząć stosować prawo według tego, co mówi TSUE, a inne – tak, jak nakazuje Trybunał Konstytucyjny. Jak zmieni się władza, będą inne realia, to adwokaci i radcowie prawni będą mogli podważać wiele prawomocnych wyroków, powołując się na to, że w składach zasiadały osoby wadliwie wybrane przez wadliwie wybraną Krajową Radę Sądownictwa. Przed nami niepewne czasy. A najwięcej stracą najsłabsi, bo Kowalski, który zarabia przeciętnie, nie będzie mógł sobie pozwolić na prawnika. Zrobią to natomiast firmy, które mają zazwyczaj potężne możliwości. TSUE z kolei powiedział to, co mówił od dawna: brak niezależnego sądownictwa i upolitycznienie jego struktur nie dają się pogodzić z zasadami, które obowiązują w Unii Europejskiej. Polski rząd był o tym wielokrotnie informowany m.in. w stanowiskach Komisji Europejskiej i nie może być zaskoczony takim wyrokiem. – Rząd jednak się tym nie przejmuje. – Rząd dominuje w naszym życiu publicznym: decyduje, które ustawy mają być uchwalane przez Sejm i nawet jeśli projekty są zgłaszane przez posłów, to w rzeczywistości powstają w rządzie. Teraz władza próbuje uniezależnić się od sądów w kształtowaniu nowego ustroju państwa. Ma już spacyfikowany Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy.
– Tylko ten Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej ciągle sypie piasek w tryby...
– I po to było orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, w którym stwierdzono, że środki tymczasowe w sprawie sądownictwa nie mogą być w Polsce stosowane.
– Trybunał pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej ma jeszcze jedno orzeczenie w zanadrzu. Na wniosek premiera wyda wyrok w sprawie wyższości prawa polskiego nad unijnym. Orzeczenie mieliśmy poznać już w czwartek, ale z nieznanych przyczyn rozprawa została przeniesiona na sierpień.
– W USA zrobiono badania, które udowodniły, że prawnicy, którzy w przeszłości wyrażali zdecydowane poglądy polityczne, po powołaniu na najwyższe urzędy sędziowskie uczą się być apolityczni. W polskim Trybunale Konstytucyjnym przekroczono masę krytyczną. Liczba osób powołanych do niego przez jeden obóz polityczny jest tak duża, że to Trybunał się zmienił, a nie sędziowie. Mamy tylko pojedyncze pozytywne przykłady – sędziego Piotra Pszczółkowskiego, który był posłem PiS, jednak potrafi złożyć zdanie odrębne, podejmować decyzje na podstawie prawa. Większość jednak sprawia wrażenie wykonawców politycznych zamówień rządu.
Tymczasem w UE państwa muszą sobie ufać. Muszą ufać, że nawet jeśli ich rozwiązania nie są identyczne, to są podobne, opierają się na tych samych wartościach. Szampon wyprodukowany w Polsce nie zaszkodzi hiszpańskim włosom, włoskie piwo nie zaszkodzi zdrowiu Polaka. I musimy też móc ufać, że decyzje urzędowe i wyroki sądowe np. w Niemczech czy we Francji są rzetelne – bo mogą dotyczyć polskich obywateli. Uznajemy zatem to, co zdecyduje sąd w Brukseli, Madrycie czy we Wrocławiu.
– I teraz wchodzi TK, który mówi, że Polska nie uznaje tego, co zdecydował sąd w Luksemburgu.
– Jeśli rozmontuje się część tej misternej układanki, wyłączy się funkcjonowanie niezależnych sądów, to inne sądy tracą zaufanie. Puzzle zaczynają się sypać. Decyzje administracyjne i wyroki polskich sądów nie będą wprost uznawane w innych państwach, bo mogą być motywowane politycznie czy naruszać prawa człowieka. Ustami TSUE Unia mówi: „Możecie reformować wymiar sprawiedliwości, ale musicie zapewnić, że będzie niezależny i uczciwy”. Polska na to odpowiada: „To nie wasza sprawa”. Unia podkreśla, że to jej sprawa, bo nie jesteście sami we Wspólnocie, a Polska tupie nogą i mówi „nie”. Od lat wiemy, że TSUE może wypowiadać się o zasadach i wartościach, ale nie może nam konkretnie powiedzieć, jak zbudować cały ten system. Polska, wchodząc do Unii, wiedziała, jakie są wymagania i standardy. Co więcej, ówczesna władza zapytała w referendum, czy chcemy dołączyć do Wspólnoty na podstawie zasad zapisanych w traktacie akcesyjnym. Naród w większości powiedział: „Tak, chcemy do Unii na podstawie tej umowy”. A w niej zapisane jest, że Polska zobowiązuje się przestrzegać prawa unijnego i aktów tworzonych przez jej instytucje. To są rozporządzenia, dyrektywy wydawane przez Parlament Europejski, Radę i Komisję Europejską, ale także orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. My o tym wiedzieliśmy. To jest podstawa funkcjonowania w Unii, inaczej wszystko się rozsypie.
– Jak funkcjonować we Wspólnocie, kiedy na przykład Polska podważa te wartości?
– To nie jest możliwe. Oczywiście, przez pewien czas wszystko będzie działało siłą rozpędu, ale widzimy, że postępuje proces paraliżu funkcjonowania Polski w Unii Europejskiej. Otwarte jest tylko pytanie, kiedy przekroczymy masę krytyczną, kiedy czara się przeleje i Wspólnota nie będzie mogła tak działać. Na razie wiadomo, że Komisja Europejska zwróci się za miesiąc do Polski, by zapytać, jak zrealizowała środek tymczasowy. Zapewne nie będziemy mieli nic do pokazania, władza będzie próbowała coś mistyfikować w ostatniej chwili, wykonywać pozorne ruchy. Wtedy Komisja może wnieść skargę do TSUE o kary finansowe. – Może zadziałają? – Kary finansowe nie rozwiązują sprawy, nie zmieniają faktu, że wciąż naruszane jest prawo. Jeśli leży to w interesie władzy, to budżet wytrzyma płacenie kar. Zapłacimy za to my wszyscy, jako obywatele, a władza będzie kontynuowała swoje działania. Kiedyś w końcu jednak dojdzie do przekroczenia masy krytycznej. – Jest pan pewien? – Inne państwa członkowskie zmęczone takim testowaniem są już granic wytrzymałości. Już teraz mogę zagwarantować, że Polska na stałe znajdzie miejsce w podręcznikach historii i prawa unijnego. Niestety, nie będziemy mieli powodów do dumy, bo będziemy opisywani jako kraj, który cały czas jest na opak z tym, jak funkcjonuje Unia Europejska. Na końcu jest możliwość wykluczenia Polski z Unii.
– W prawie unijnym nie ma mechanizmów, które by na to pozwalały.
– To prawda, wówczas sięga się do zasad ogólnych prawa międzynarodowego. Według nich państwa, które notorycznie nie przestrzegają warunków umowy, do której przystąpiły, nie realizują tego, na co się umówiły, mogą zostać wykluczone bez własnej woli.
– Brzmi to jak opcja atomowa. Naprawdę jest ona możliwa?
– To wykluczenie nie jest proste, ale oczywiście możliwe. Nikt nie chce tego robić, bo działanie w takim trybie byłoby kompromitacją nie tylko dla Polski, ale również dla Unii Europejskiej, która takie państwo przyjęła do swojego grona. Myślę, że ten scenariusz jest realny, jeśli założymy, że kolejne wybory wygra opcja, która będzie kontynuowała politykę dążącą do konfrontacji. To jest perspektywa kilku lat. Brzmi nierealnie? Pięć lat temu też nie byłem w stanie sobie wyobrazić takiej skali naruszeń, jaką mamy obecnie... Robimy wszystko, żeby tę opcję umożliwić. Obecnie dryfujemy jak boja na wodzie. Członkostwo w Unii Europejskiej może być aktywne i twórcze – Polska miała taki moment. Może być bierne – też przez to przechodziliśmy. Teraz jesteśmy na etapie członkostwa hamującego, które powoduje, że inne państwa widzą, że przeszkadzamy. One same będą nas wypychały. – Dlaczego? – My na tyle torpedujemy integrację, że Niderlandy, Belgia, Francja czy Niemcy widzą, że Polska i Węgry po prostu blokują rozwój Unii. Może się okazać, że korzyści, które wnosimy do Wspólnoty – np. 38 milionów konsumentów, naszą produkcję – są niewspółmierne do kosztów, jakie Unia ponosi. Wspólnota będzie musiała za jakiś czas odpowiedzieć na pytanie, czy czekać na polityczną zmianę po wyborach, czy usunąć Polskę. Unia nigdy nie byłaby już taka sama, ale może się okazać, że to jedyne rozwiązanie, które ją uratuje, bo my ją po prostu rozsadzamy od środka (...).