Gdy żywioły wezmą się za bary (Angora)
Rozmowa z MACIEJEM „MACIEJKĄ” SINCZAKIEM, wielokrotnym mistrzem Polski w windsurfingu i żeglarstwie
Rozmowa z Maciejem „Maciejką” Sinczakiem, wielokrotnym mistrzem Polski w windsurfingu i żeglarstwie.
– Dlaczego poświęciłeś żeglarstwu prawie całe swoje życie? Co ono takiego w sobie ma?
– To piękny sport. Znajduję w nim wszystko, co lubię: wolność, przestrzeń, otaczającą nas po horyzont naturę, a dodatkowo też ważny dla mnie element bezpośredniej rywalizacji. Jest wiele form uprawiania żeglarstwa, każdy znajdzie coś dla siebie. Żeglowanie po jeziorach, rejsy po morzach i oceanach czy starty w regatach. Mnie najbardziej napędza do działania żeglarstwo sportowe, w którym każdego dnia staram się być lepszą wersją siebie. I tak jak w każdym sporcie, również w żeglarstwie cały czas, bez końca, trzeba się doskonalić.
– Lato w pełni. Nad jeziorem Roś koło Pisza, gdzie rozmawiamy, widać całe rodziny, które wodują swoje jachty i wyruszają nawet w kilkutygodniowe rejsy szlakiem Wielkich Jezior Mazurskich. Żeglarstwo to sport wakacyjny?
– W Polsce można pływać od początku maja do pierwszych śniegów. To już nie tylko wakacje. Spokojnie możemy powiedzieć, że sezon żeglarski w Polsce trwa nie 3 – 4 miesiące, ale znacznie dłużej, bo mamy 6 – 7 miesięcy dobrego żeglowania. Dzięki materiałom użytym do budowy i wykończenia jachtów można pływać w komfortowych warunkach. Coraz częściej instaluje się w jachtach ogrzewanie wodne lub powietrzne, więc chłodne noce nie są już problemem. Rozwiązanie to pozwala znacząco wydłużyć żeglarski sezon. Ale żagle to przecież nie tylko Polska. Przed covidem żeglarze sporo jeździli po całym świecie. Na południu Europy i na Wyspach Kanaryjskich można całą polską zimę przeżeglować, a na półkuli południowej żeglarstwo możemy uprawiać prawie cały rok. – Żeglarstwo to sport dla każdego? – Zdecydowanie tak, a im bardziej człowiek w to wchodzi, tym mocniej mu się oczy otwierają, jak wiele w tym sporcie trzeba się nauczyć i jak wiele jest rzeczy, które trzeba zrozumieć, żeby na wodzie poczuć się w miarę komfortowo i bezpiecznie. Bez względu na to, jak długo się żegluje, to zawsze znajdą się sytuacje, które uczą pokory. Nigdy nie jest tak, że możesz powiedzieć: wiem wszystko, jestem superżeglarzem i nic mnie nie zaskoczy. – Dlaczego? – Bo cały czas musimy umieć okiełznać żywioły: wiatr i wodę. I choć możemy być świetnie przygotowani, to wcale nie znaczy, że nie zostaniemy zaskoczeni.
– Który żywioł groźniejszy?
– I jeden groźny, i drugi. Gdy się wezmą za bary, to żeglarz może być w tarapatach. Ale z drugiej strony bez tych żywiołów nie byłoby zabawy (śmiech).
– Żagle dla człowieka z zewnątrz to czarna magia. Jakieś niezrozumiałe terminy w języku angielskim, sporo fizyki, geometrii i cały czas trzeba być skupionym. Zupełnie obcy świat, a w dodatku buja i wszędzie mokro. Jak sobie w tym świecie poradzić? Jak oswoić żeglarstwo?
– Tych terminów i pojęć żeglarskich jest rzeczywiście dużo, ale nie można się zniechęcać i przerażać się tym wszystkim. Budowa jachtu, teoria żeglowania, wiadomości z zakresu bezpieczeństwa na wodzie, przepisy dotyczące kwestii poruszania się jachtów po drogach wodnych, meteorologia, etykieta jachtowa. Rzeczywiście jest tego sporo, ale nigdy nie był to łatwy kawałek chleba. Człowiek próbował oswoić morza i oceany od najdawniejszych czasów. Dobrze znamy historie wielkich wypraw. Żeglarstwo to wolność, wręcz nieograniczona morska przestrzeń. Wystarczy poczytać książki o tych, którzy żeglowali i odkrywali nowe lądy. To byli śmiałkowie, prawdziwa elita. W pewnym sensie tak jest do dziś.
– Jakie cechy charakteru powinien mieć żeglarz?
– Powinien być spokojny i opanowany. Musi być człowiekiem, który weźmie odpowiedzialność za załogę i powierzony jacht. W tym sporcie nikomu nie potrzeba zbytnich ryzykantów. Myślę, że każdy żeglarz powinien wykazywać również chęci do ciągłego pogłębiania wiedzy. Warto zaczynać pod okiem doświadczonego instruktora, który nauczy nas bezpiecznego żeglowania.
– No właśnie, temat bezpieczeństwa to ważna sprawa. Wielu żeglarzy powtarza, że im bliżej brzegu, tym żeglowanie staje się mniej bezpieczne.
– Coś w tym jest. Jachty śródlądowe mogą się wywrócić. A dzieje się to zazwyczaj z powodu niedopasowania powierzchni żagli do wiatru, który wieje. Jeżeli nie mamy respektu wobec nadchodzącej siły wiatru, nie redukujemy powierzchni żagli, to ryzykujemy wywrotkę, podtopienie załogi czy jachtu. Trzeba uważać zwłaszcza w okolicach portu, gdzie zazwyczaj jest największy tłok i różne przeszkody na wodzie. – A jak sytuacja wygląda na morzu? – Chcąc żeglować na morzach, musimy poznawać kolejne dziedziny, które na jeziorach nie są aż tak istotne. Mam na myśli znajomość nawigacji, locji, ratownictwa na morzu, planowania rejsu oraz sygnalizacji i komunikacji radiowej. Żeglarstwo morskie to także kwestia współżycia w załodze, pływania w dzień i w nocy. Ważnym aspektem morskiego żeglarstwa jest również kwestia bezpieczeństwa i wyposażenia jachtu w środki ratunkowe, takie jak np. tratwa, środki pirotechniczne, radiostacja VHF, sonda, odbiorniki nawigacji satelitarnej, wielofunkcyjne wskaźniki. Oprócz wyposażenia ważne są również nasze umiejętności dotyczące wzywania pomocy, procedury GMDSS oraz umiejętność komunikacji poprzez radiostację VHF.
– Skąd u ciebie zainteresowanie żeglarstwem?
– Na wodę trafiłem dzięki moim rodzicom. Oboje lubili sport. Próbowali mnie i mojego brata wychować przez sport, ale nigdy nie formułowali oczekiwań, że muszę zostać zawodowym sportowcem. Najpierw przez lata trenowałem narciarstwo, a potem trafiłem do żeglarstwa. Wchodząc do klubu, byłem już trochę zaznajomiony z tym wodnym środowiskiem, bo wcześniej spędzałem wiele czasu z rodzicami nad Jeziorem Nidzkim. Pewnego dnia trener od windsurfingu przyszedł do trenera z łódek, pokazał na mnie palcem i powiedział: „Chciałbym bardzo tego zawodnika”. Były sukcesy, a potem przyszła „kontuzja”. Po niej przez lata skupiłem się na żeglarstwie.
– W XVII wieku zaczęto traktować żeglarstwo jako dziedzinę sportu, a od 1900 roku stało się również dyscypliną olimpijską. Jaka jest generalnie sytuacja żeglarstwa w Polsce? Musimy się dużo uczyć od Anglików, Australijczyków czy choćby Hiszpanów?
– O pewnych rzeczach wolałbym nie mówić. Mam na myśli głównie kwestie etykiety, kultury na wodzie i tego, jak powinniśmy zachowywać się jako żeglarze. – Jest bardzo źle? – Nie jest z tym dobrze i to widać, niestety, na każdym kroku. Sporty wodne, w tym żeglarstwo, mają teraz w Polsce swoje pięć minut. Jest na nie moda, ale temat jest trudny. Jachtów przybywa, ale nie nadąża za tym infrastruktura. Mamy zbyt mało portów, a ich wielkość też pozostawia wiele do życzenia. – Czego brakuje ci najbardziej? – Żeby wyjść na morze, na Bałtyk, to niezbędna jest do tego odpowiednia infrastruktura. Ta powstaje bardzo powoli, ale przede wszystkim potrzebny jest określony poziom umiejętności, wiedzy i świadomości żeglarskiej. W Polsce tego brakuje, a wystarczy, że popłyniemy na zachód od Świnoujścia i od razu widzimy, jak wielu naszych sąsiadów korzysta z Bałtyku, pływając od portu do portu. Dopływając do Kopenhagi o godz. 15.30, widzimy, że ludzie odpływają z portu na swoich jachtach całymi rodzinami. I nie są to, o dziwo, największe i najnowsze konstrukcje. Ich właściciele właśnie na wodzie spędzają każdą wolną chwilę. My w Polsce to nadrabiamy, ale jeszcze sporo nam brakuje. Wciąż błądzimy.
– Żagle to nauka pokory. Czego dowiedziałeś się dzięki temu sportowi o sobie?
– Kilka trudnych momentów zdeterminowało całą moją karierę sportową. Najpierw poważny uraz kręgosłupa wyeliminował mnie z dalszej walki o najwyższe trofea w windsurfingu. Z dnia na dzień okazało się, że muszę zapomnieć o swojej dalszej karierze. Byłem dzieciakiem na świeczniku, a wpadłem w kompletny niebyt. Z dnia na dzień zrozumiałem ten dorosły, bezwzględny świat, że nawet jak na chwilę znikasz, to wszyscy od razu o tobie zapominają. Długo marzyłem o starcie w igrzyskach olimpijskich, o medalu na mistrzostwach świata, ale zawsze coś stawało na drodze, coś się działo. Gdy „odobraziłem się” na mój kochany windsurfing i wróciłem po latach, to najpierw miałem wypadek samochodowy, a gdy po raz kolejny postanowiłem wrócić, to w 2020 byłem jednym z pierwszych, których dopadł COVID-19. Nie jest łatwo, ale się nie poddaję i czuję, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.