Szpiedzy tacy jak my (Nie)
Być może nie wiesz, że jesteś agentem obcego wywiadu...
Być może nie wiesz, że jesteś agentem obcego wywiadu...
Bez wyroku Mateusz Piskorski siedział w pudle prawie 3 lata. Chińczyk Weijing Stanisław Wang kiblował 2,5 roku. Do tego grona dołączył właśnie zawodowy lobbysta z Brukseli Janusz N. Trwają zakłady, czy posiedzi dłużej od tych dwóch.
Rzeźbiarz opinii publicznej
Piskorski to polityk i publicysta. Jego przekonania, zakładające przyjazne uczucia do Rosji i Chin, są publicznie znane od lat. Przed aresztowaniem Piskorski był liderem prorosyjskiej partii Zmiana. Wcześniej był związany z narodowcami, został nawet posłem Samoobrony. Piskorski spełniał się, jeżdżąc po świecie za pieniądze międzynarodowych fundacji i organizacji. Wygłaszał prelekcje, dawał wywiady do mediów i robił wszystko, żeby uchodzić za prominentnego polskiego polityka. Udawało mu się to szczególnie w dwóch krajach – Rosji i Chinach. Latem 2016 r. w Warszawie miało dojść do szczytu NATO. Miał przylecieć prezydent Trump. Polska musiała udowodnić, że ma najlepszy na świecie kontrwywiad i każda sojusznicza tajemnica jest u nas bezpieczniejsza niż gdzie indziej. Prawdopodobnie dlatego w dniu urodzin, w kwietniu 2016 r., Piskorskiego aresztowano na ulicy. I posadzono do roku 2018. Aresztowany nie wiedział, za co siedzi. Dopiero po dłuższym czasie prokuratura przedstawiła mu zarzuty. Pierwszy dotyczył działalności na rzecz cywilnego wywiadu Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej i Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji. Drugi zarzut to udział w działalności wywiadu Chińskiej Republiki Ludowej. Grozi za to do dziesięciu lat odsiadki. Działania wywiadowcze Piskorski prowadził na szkodę Polski w zamian za korzyści majątkowe. Tego, jakie to były korzyści, ani nie określono, ani nie dowiedziono. Kuriozalne było oświadczenie Prokuratury Krajowej, która stwierdziła, iż „w toku śledztwa ustalono, że prowadząc zakrojoną na szeroką skalę działalność oraz wykorzystując swoją pozycję społeczną, zawodową i polityczną oraz kontakty wśród polityków i dziennikarzy krajowych i zagranicznych, oddziaływał na grupy społeczne w Polsce i za granicą. W Polsce i za granicą promował on cele polityczne Federacji Rosyjskiej. Próbując kształtować opinię publiczną poprzez prowokowanie antyukraińskiego nastawienia Polaków i antypolskiego nastawienia Ukraińców, dążył on między innymi do pogłębiania podziałów między Polakami i Ukraińcami i między Polską i Ukrainą”.
W polskim Kodeksie karnym nie ma definicji szpiegostwa. A nawet gdyby była, to opisane działania by do tego nie pasowały. Wszystko, co zarzucono Piskorskiemu, wyczerpuje znamiona nie szpiegostwa, ale agentury wpływu. Kogoś takiego nazywa się albo lobbystą, albo pożytecznym idiotą. Prawnik Piskorskiego napisał prośbę o wsparcie do Rady Praw Człowieka ONZ. Rada poleciła zająć się sprawą Grupie Roboczej ds. Arbitralnych Zatrzymań. Grupa sprawę rozpatrzyła i wysmarowała do rządu polskiego kilkudziesięciostronicowy elaborat upstrzony takimi sformułowaniami, jak to, że „aktywność społeczno-polityczna pana Piskorskiego, nawet związana z rozpowszechnianiem poglądów niepopularnych lub niezgodnych z poglądami politycznymi obecnej większości parlamentarnej, stanowiła korzystanie z podstawowych wolności obywatelskich”. Albo że „postępowanie pana Piskorskiego, w tym jego zaangażowanie w międzynarodowe misje i konferencje obserwacyjne oraz tworzenie partii politycznych, stowarzyszeń i pikiet, nie mieści się w definicji szpiegostwa, nie powinien był zostać zatrzymany”. Grupa robocza wymieniła kilkanaście artykułów Powszechnej deklaracji praw człowieka, które zostały naruszone, po czym zawnioskowała do władz polskich o „niezwłoczne naprawienie sytuacji pana Piskorskiego i dostosowanie jej do odpowiednich norm międzynarodowych”. Naprawianie trwało rok, po czym Piskorskiemu nakazano zapłacić kaucję w wysokości 200 tys. zł, żeby mógł wyjść z pudła. Jego proces się toczy. Niejawnie. Dowody na szpiegostwo sprowadzają się do przytaczania publicznych wypowiedzi Piskorskiego. I to nawet nie tych gloryfikujących system totalitarny czy wzbudzających waśnie narodowościowe, rasowe czy inne. Inkryminowane jest opowiadanie rzeczy niezgodnych z polską racją stanu. Znaczy tym, co mówią inni politycy i publicyści.
Ekspozytor wywiadowczy
Wang był jednym z dyrektorów Huawei w Polsce. Firmy, która wprowadzała u nas sieć 5G. Razem z nim na początku 2019 r. zapuszkowano Piotra D., byłego oficera Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i pracownika Orange. Obaj usłyszeli zarzuty współpracy z chińskimi służbami specjalnymi. Pan D. wyszedł po pół roku. Wang, mieszkający w Polsce od kilkunastu lat, doczekał się w pierdlu procesu. Utajnionego zresztą „ze względu na bezpieczeństwo państwa”. Usłyszał, że pod przykrywką dyrektora Huawei przez 7 lat szpiegował dla Chin, próbując wzmocnić zdolność firmy do wpływania na polski rząd i „umożliwienia jej zarządzania państwem i jego infrastrukturą technologiczną”. Według prokuratury Wang zwerbował byłego polskiego agenta tajnych służb, a ten poinformował go o sposobach wpływania na krajowe sieci radiowe służb ratowniczych i służb bezpieczeństwa publicznego. Piotr D. był oskarżany o „oferowanie siebie jako źródła informacji” w zakresie administracji publicznej. To od niego Wang dowiedział się o systemie monitoringu, którego celem jest ochrona przed intruzami mającymi dostęp do informacji niejawnych przesyłanych przez światłowodowe sieci komunikacyjne stworzone przez Wojskową Akademię Techniczną. D. był fachowcem telekomunikacyjnym wysokiej klasy. Pracując w administracji, wdrażał pilotażowy system lokalizacji numerów alarmowych, zintegrowany system łączności oraz system łączności specjalnej pod przewodnictwem Polski w Radzie Unii Europejskiej. Pełnił niegdyś kierownicze stanowiska w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, ABW i Urzędzie Komunikacji Elektronicznej. Za robotę dostał liczne odznaczenia państwowe.
W ostatnich latach przed aresztowaniem związany był naukowo z Wojskową Akademią Techniczną oraz Uniwersytetem Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Przez 4 lata zasiadał w Komitecie Sterującym Narodowego Centrum Badań i Rozwoju oraz był recenzentem Komisji Europejskiej projektów z zakresu bezpieczeństwa. Wylądowanie w Orange nie było więc szczytem jego ambicji. Na to, że dyrektor firmy oferującej systemy sieci komunikacyjnych interesował się tym, co mają polskie instytucje państwowe, po to, żeby im sprzedać swój produkt, nikt w polskim kontrwywiadzie nie wpadł. Jak i na to, że Piotr D., rozmawiając z dyrektorem Huawei, chciał się pokazać facetowi z jak najlepszej strony zawodowej, bo co szkodziłoby zmienić Orange na lepiej płatną robotę. I choć w teczce oskarżyciela ani śladu dowodów, jakie to korzyści panowie mieliby odnieść ze współpracy z chińskim wywiadem, muszą teraz obalić domysły służb uwiarygadniające ich zdaniem znamiona art. 130 § 1 Kodeksu karnego, który za „udział w działalności obcego wywiadu przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej” przewiduje karę od 3 lat więzienia. Dla speców od szpiegostwa jest jasne, że sprawa jest szyta. Chińczyk robił to, co do niego należało, zbierał informacje o polskich systemach informatycznych. Po pierwsze, żeby ewentualnie coś Polakom sprzedać, po drugie, żeby wykorzystać coś nowatorskiego, co Polacy wymyślili. Takie działanie to też szpiegostwo, tyle że przemysłowe. Czyli zagrożone niewspółmierną karą. Ale nawet i na szpiegostwo przemysłowe trzeba mieć w sądzie jakieś dowody. Mocniejsze niż to, że Wang poznał Grzegorza Napieralskiego. To oczywiste, że rzecz jest polityczna. Chińczyka wsadzono kilka miesięcy po tym, gdy polskie władze obiecały wiceprezydentowi Pence’owi, że ostatecznie rozwiążą kwestię Huawei w Polsce, firmy uważanej przez Waszyngton za „ekspozyturę wywiadowczą”. Administracji Trumpa bardzo na tym zależało; ze Stanów chiński koncern został już pogoniony. Wielka Brytania, Szwecja i Bułgaria zakazały korzystania z urządzeń Huawei. Morawiecki nie mógł sobie pozwolić na odstrzelenie koncernu ze względu na jego wielkie inwestycje; postanowiono wykonać tylko jakiś symboliczny gest przyjaźni polsko-amerykańskiej. Nawinął się Wang...
Osłabiacz pozycji
Z końcem maja do aresztu trafił zatrzymany przez funkcjonariuszy ABW Janusz N. Media wyciągnęły mu niegdysiejszą przynależność do Zmiany Piskorskiego. Prokuratura zarzuca mu szpiegostwo na rzecz Rosji – takie za 10 lat odsiadki. Prokuratura Krajowa wydała komunikat: „Janusz N. na zlecenie osób działających na rzecz rosyjskiego wywiadu próbował nawiązać kontakt z polskimi oraz zagranicznymi politykami, w tym pracującymi w Parlamencie Europejskim. Podejrzany prowadził swoją działalność na terenie Polski, Unii Europejskiej i innych krajów, która wpisywała się w rosyjskie przedsięwzięcia propagandowo-dezinformacyjne podejmowane w celu osłabienia pozycji Rzeczpospolitej Polskiej w UE i na arenie międzynarodowej”. Janusz N. od ponad dziesięciu lat mieszka w Brukseli, gdzie jest zarejestrowanym lobbystą. W związku z czym kontaktowanie się z politykami ma wpisane w zawód. Tak jak i załatwianie spraw zleconych mu przez klientów. Gdyby były dowody na zbieranie i przekazywanie informacji, prokuratura by to napisała. Wygląda więc na to, że Janusz N. jest kolejnym facetem, który siedzi za to, czym jawnie zajmuje się zawodowo.
Stan swojej trzeźwości postanowił zbadać na alkomacie w komendzie policji 30-letni kierowca w Zambrowie. Wszedł do komisariatu, poprosił dyżurnego o krótką instrukcję obsługi urządzenia, dmuchnął, a jego oczom ukazał się wynik 0,4 promila. Wtedy podziękował, wyszedł, wsiadł do samochodu i odjechał. Kilkaset metrów dalej zatrzymał go patrol poinformowany przez dyżurnego o całej sytuacji i tak facet stracił prawo jazdy, a do tego stanie przed sądem.
Na podst. „Super Expressu”
Obywatel Piskorz
Solidnym splotem zarzutów oplótł się na własne życzenie 50-letni kierowca w Łodzi. Prowadząc pod wpływem 3,2 promila alkoholu we krwi, spowodował wypadek i uciekł, porzucając auto na parkingu. A gdy złapała go policja, chciał posłużyć się nieprawdziwymi personaliami. Po czym wyszło na jaw, że ciąży na nim dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów, a auto, którym jedzie, ma lewe tablice rejestracyjne i przebity numer VIN. Na koniec krętacz chciał okłamać policjantów, że kluczyki wyrzucił w trawę, ale znaleźli je w jego bucie.
Na podst. „Expressu Ilustrowanego”
Dziady borowe
150 pojemników wypełnionych chronionymi gatunkami mchu próbowali ukraść złodzieje z Nadleśnictwa Józefów w woj. lubelskim, ale zostali złapani na gorącym uczynku. Porosty miały służyć do ozdoby kompozycji kwiatowych. Za ogołocenie polskich lasów z mchu grozi grzywna do 250 zł albo kara... nagany.
Na podst. „Dziennika Łódzkiego”
Kurs sommeliera
Ze sklepu sportowego w Szczytnie zniknęło 8 par skarpet, markowe buty, 10 par getrów piłkarskich i duża torba. Wszystko razem warte ok. 1000 zł. Fanty pewnie nigdy by się nie znalazły, gdyby złodziej nie poszedł opić wiktorii w pobliskim spożywczaku. Po wejściu do sklepu radosnym krokiem złapał butelkę wina truskawkowego, wydudnił ją duszkiem i wysikał się na podłogę. Na ramieniu miał dużą torbę z piłkarskimi getrami i skarpetami...
Na podst. „Super Expressu”
Dziecko kukurydzy
Na Podlasiu rabuś buchnął ze sklepu piwo i papierosy i pędem ruszył w kierunku najbliższego... pola kukurydzy. Po czym wbiegł w nie, chyba żeby porozkoszować się w spokoju smakiem i działaniem połączenia chmielu z tytoniem. Nie wiadomo tylko, dlaczego rozebrał się do rosołu. Na podst. inform. prasowych
Harcownik z wyboru
1,5 promila alkoholu we krwi wzmogło siły 37-latka powiatu wieruszowskiego. W przypływie mocy zaczął dobijać się do dyskontu w gminie Sokolniki, a gdy nikt mu nie otworzył, wszedł na prywatną posesję, odpalił ciężarówkę i wyjechał nią z podwórka. Kiedy dogonił go właściciel, porzucił auto i uciekł do lasu. Wielokrotnie notowany już wcześniej ptaszek ma teraz szanse nawet na 15 lat więzienia.
Na podst. „Expressu Ilustrowanego”