Podziemne skarby Olsztyna (Angora)
Zamek niedaleko Częstochowy kryje wiele tajemnic.
Na terenie Polski żyli neandertalczycy, a po nich niezliczone generacje następców, i to jeszcze przed chrztem Polski w roku 966. A także m.in. lwy, hieny, niedźwiedzie jaskiniowe i renifery. Polscy naukowcy znaleźli ich szczątki podczas prac restauratorskich w ruinach zamku w Olsztynie koło Częstochowy. Mimo że Międzynarodowa Unia Speleologiczna ogłosiła 2021 Rokiem Jaskiń i Krasu, a o znaleziskach w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej napisały nawet „National Geographic” i „Nature”, nie przełożyło się to na popularność wydarzenia w kraju.
Za wierzchnią warstwą osadów kryjących bezcenne pozostałości aparatura do badań elektrooporowych wykryła liczne pustki skalne i nieznane partie jaskini w krasowych skałach wzgórza pod olsztyńską warownią. Nie wiadomo, jakie kryją jeszcze skarby, ale już żyjący w nich niezidentyfikowany, a namierzony przez badaczy gatunek owada wróży kolejne rewelacje. Niestety, na dalsze eksploracje zabrakło funduszy i naukowcy, zamiast zmieniać historię, mozolnie szukają pieniędzy na następne etapy prac.
Czym się różni owca od kosy
Zagospodarowanie i wygląd okolicy leży w rękach Wspólnoty Gruntowej Wsi Olsztyn. To 600 właścicieli zamieszkiwanej ziemi, z przedsiębiorczym przewodniczącym Włodzimierzem Nabiałkiem na czele. Do nich należy wzniesienie pod zamkiem i okoliczne pagórki. – To swoisty ewenement; rzecz wprost niespotykana w kraju nad Wisłą, żeby tak wielu ludzi umiało się dogadać, przemówić jednym głosem i mądrze wziąć w swoje ręce sprawy miejsca, w którym mieszkają – podkreśla Marceli Ślusarczyk z Fundacji Człowiek i Przyroda, jeden z inicjatorów i głównych koordynatorów prac wokół warowni. Lokalna społeczność wsłuchała się w podpowiedzi uczonych i zadbała o największy potencjał tej ziemi – jej malowniczość, wyjątkową przyrodę i unikalny charakter. Żeby wzgórza nie zarastały, zgodnie z tradycją wypasa się na nich owce. A te, podobnie jak kozy, zgryzają głównie trawy, omijając gatunki kwietne, w tym zioła, które bywają dla nich niesmaczne, a nawet trujące. Utrzymywane w ten sposób ciepłolubne murawy z towarzyszącymi im gatunkami, np. motyli, są cennym elementem polskiej przyrody. – I tym różni się owca (i koza) od kosy – puentuje Marceli Ślusarczyk. A rosnące tu rośliny bywają nawet endemiczne. Jak choćby przytulia krakowska Galium cracoviense rosnąca tylko w jednym miejscu na świecie (!) – na wzgórzu naprzeciw zamku. – Mało kto wie, że UE dokłada do wypasu owiec i kóz – tłumaczy Ślusarczyk. Fundusze unijne pozyskane w ten sposób przez Fundację Wspólnoty Gruntowej Wsi Olsztyn przeznaczane są na prace restauratorskie zamku. I właśnie po przystąpieniu do konserwacji zabytkowych murów zniszczonych przez najazdy, w tym potop szwedzki i trzęsienie ziemi (ostatnie nastąpiło w XVI w.), dokonano niebywałych odkryć archeologicznych.
Sezamie, otwórz się!
W zasadzie uczeni nie spodziewali się znaleźć tu czegoś wyjątkowego. Ich zadaniem było uporządkowanie wiedzy o jaskini, która była kiedyś zamkową spiżarnią, po wcześniejszych badaniach z lat 1969 – 1970 r. Okazało się, że prowadzący je specjaliści przebadali tylko część stanowiska, bo w lipcu 2017 r. badacze natrafili tu na prawdziwą kopalnię skarbów. W pierwszym sezonie odkryli relikty pieca związanego z metalurgią brązu, a w kolejnym
– fundament muru przegradzającego jaskinię, filara podtrzymującego sklepienie groty, a także opartą na nim górną część warowni. – Połączony z przeszło metrowej grubości murem piął się w górę kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt metrów – mówi dr Mikołaj Urbanowski, archeolog kierujący pracami z ramienia Fundacji Przyroda i Człowiek. Konstrukcje te należą prawdopodobnie do najstarszej części zamku – nawet z XIII w. (wcześniejszą, niż zakładano cezurę czasową, popierają wyniki badań dr. Czesława Hadamika).
Od przybytku głowa boli
Mnogość i wartość znalezionych przedmiotów dla światowej wiedzy jest nie do przecenienia już po pierwszych etapach odkrywek. W małym wykopie w przedsionku jaskini odkryto istotną część z 272 artefaktów krzemiennych pozyskanych w trakcie 3 lat badań. Do najciekawszych wykopalisk należą tzw. ostrza lewaluaskie – starannie przemyślane narzędzia z czasów środkowego paleolitu, sprzed co najmniej 40 tysięcy lat. Powstawały z kamiennego rdzenia, z którego jednym uderzeniem uzyskiwano symetryczny kształt, ostre krawędzie i przenikliwy wierzchołek, którego nie trzeba było dodatkowo
ostrzyć. Część nosi ślady uszkodzeń po trafieniu w twardą kość lub skałę.
Tuż obok jest wlot do kolejnej wielkiej groty. Pustą przestrzeń pokazała aparatura do badań elektrooporowych. – To taki tomograf do prześwietlania kamieni – tłumaczą naukowcy. Urządzenie wykazało, że podobnych jaskiń oraz szczelin jest tu znacznie więcej. Po przeciśnięciu się przez jedną z nich grotołazi zobaczyli dwa korytarze, rozchodzące się po skosach w przeciwnych kierunkach. Ich zdaniem może to być przejście do największego w całej Jurze systemu jaskiń. – W jedną z pieczar przez odwiert wpuściliśmy sondę i kamerę. Na głębokości około sześciu metrów sprzęt zarejestrował nieznane dotąd owady – mówi Marceli Ślusarczyk.
Poza nimi mieszka tu także kilka gatunków nietoperzy, w tym nocki duże i najbardziej jadowite polskie pająki – siciarze jaskiniowe. Odkryte szczątki mogą pochodzić nawet sprzed epoki lodowcowej i dowodzą, że przez miliony lat obszary te przemierzały również lwy i niedźwiedzie jaskiniowe, hieny oraz wiele innych zwierząt, także typowych dla zimnych obszarów podbiegunowych, jak np. lemingi. – Przedsionek jaskini krył szczególnie dużo kości i poroży renifera sprzed kilkunastu tysięcy lat, gdy klimat naszych ziem był bardzo mroźny i dopiero zaczynał się ocieplać po ustąpieniu lodowca, a zwierzęta takie jak renifery czy antylopa saiga (inaczej: suhak) stanowiły podstawę wyżywienia ludności kultury magdaleńskiej. W najgłębszych partiach jaskini odkryto natomiast jeszcze starsze osady i szczątki drobnej fauny sprzed niemal 3 milionów lat, dokumentujące okres, w którym klimat był znacznie cieplejszy niż obecnie i przypominał współczesne tropiki – wyjaśnia dr Urbanowski.
Geologiczna budowa okolic wyklucza za to najgłośniejszą teorię dotyczącą odkrytych korytarzy, pochodzącą z ludowych podań i rozpalającą głowy pasjonatów tajemnic. Bo raczej nie są to fragmenty systemu łączącego rzekomo zamek w Olsztynie z klasztorem na Jasnej Górze. – Nie pozwoliłaby na to struktura dolin leżących między tymi dwoma miejscami, składających się w głównej mierze z piasku – dementują mit fachowcy.
„Sorry, taki mamy klimat”
Piorunujące tempo zmian atmosferycznych jest obecnie najbardziej palącym problemem świata. Dzięki badaniu osadów pod zamkiem w Olsztynie można przeanalizować zmiany w pogodzie na przestrzeni milionów lat. A także charakterystykę środowiska i ślady aktywności ludzkiej w młodszych okresach.
Ale nie ma na to pieniędzy... Bezcenne osady przykryto więc plandekami i podestami, żeby nad nimi dalej toczyły się prace restauratorskie, finansowane przede wszystkim ze środków Unii Europejskiej i Fundacji Wspólnoty Gruntowej Wsi Olsztyn. – Czekamy na wyniki konkursu Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu w ramach naboru do programu Ochrona Zabytków – mówi Marceli Ślusarczyk.
Średniowieczna myśl techniczna
Uprzątając remontowe gruzy, na drodze wjazdu do warowni archeolodzy odnaleźli resztki strażnic i zabudowań bramnych. Razem ze zwodzonym mostem nad suchą fosą stanowiły one element przemyślanego układu fortyfikacji, dzięki któremu frontalny atak na warownię był szczególnie trudny. Most umiejscowiono bokiem, prostopadle do bramy, pod dość dużym nachyleniem. Wjeżdżający musieli pokonać stromiznę i skręcić w wąską szczelinę między skałami prowadzącą do wrót zamku. Nie zachowały się jednak zapiski o ich wyglądzie czy budowie i konserwator zabytków uznał, że nie będą rekonstruowane.
Przy wydobywaniu zasypiska wykopu z poprzednich prac badawczych pod dnem jaskini, która służyła w okresie baroku i renesansu za spiżarnię, uczeni natrafili na partię osadów nienaruszonych, a w nich na szereg niespodzianek. Np. pozostałości po funkcjonującej tu w XV w. kuźnicy z piecem do wytopu brązu. To ewenement, bo raczej nie zdarzało się, żeby były one zakładane pod ziemią z racji wydobywających się z nich trujących gazów oraz trudności z ich odprowadzaniem. Tutaj rozwiązano to prawdopodobnie dzięki systemowi wentylacyjnemu i specjalnym kanałom w murach. Nietypowe umiejscowienie kuźnicy może sugerować, że nie miała być widoczna... Pod piecem znaleziono szczątki szczeniaka. Być może jest to tzw. ofiara zakładzinowa, mająca zapewnić pomyślny wytop metalu. Piec ulokowano na częściowo zasypanej szczelinie. Popiół i odpady z wytopu wpadały do szczeliny, która mogła się udrożnić pod wpływem temperatury. Pogłębienie jej i poszerzenie otworu otworzyło przed naukowcami drogę do kolejnego nieznanego korytarza.
Nieco wyżej, w zasypisku niecki pieca, archeolodzy znaleźli kostkę do gry. – W średniowiecznej Polsce były one popularnym narzędziem hazardu warstw wyższych. Z czasem zostały wyparte przez karty i szachy, stając się rozrywką głównie niższych sfer. W prawodawstwie średniowiecznym wiele jest regulacji dotyczących gry w kości, przede wszystkim zakazujących hazardu i zaciągania długów. Walczył z tym już Kazimierz Wielki, walczyła także hierarchia kościelna.
Ale zamiłowanie do gry nie było obce samym przedstawicielom duchowieństwa. Na przykład taki proboszcz i rektor szkoły w Wieluniu Mateusz z Bolesławca nie dość że grywał w karczmach, to jeszcze oszukiwał swoich kompanów – mówi dr Urbanowski.
Ciekawostką jest też unikalny kafel piecowy z sokolnikiem. Przedstawia scenę z polowania: konnego rycerza w ostrogach z sokołem na ręku i psem myśliwskim. Po detalach można sądzić, że to późny gotyk. Ma on wyjątkową wartość, bo nie ma niemal żadnej ikonografii na temat codziennego życia w ówczesnym Olsztynie.
Nie mniej wartościowe są fragmenty ceramiki z epoki kultury łużyckiej istniejącej tu przez niemal tysiąc lat – od epoki brązu aż do wczesnej epoki żelaza (od ok. 1300 r. p.n.e do ok. 400 r. p.n.e). I pozostałości po kulturze magdaleńskiej – dużo starszej, sięgającej w głąb epoki kamienia (16 000 – 9000 lat p.n.e.). – Jej przedstawiciele byli łowcami, których można porównać do amerykańskich Indian. Budowali lekkie konstrukcje mieszkalne podobne do indiańskich tipi i przemieszczali się po terenach zachodniej Europy w poszukiwaniu terenów łowieckich w okresie, kiedy były one częściowo przykryte lodowcem. Wytwarzali bogato zdobione narzędzia kościane. Ślady ich pobytu znajdujemy m.in. w Jaskini Maszyckiej. W Jaskini Zamkowej Dolnej pozostawili przede wszystkim narzędzia – drobne, bardzo regularne fragmenty obrobionego krzemienia, tzw. wiórki – tłumaczy dr Urbanowski.
Do „jaskini skarbów” przytulona jest baszta studzienna. Niemal zburzona i prawie całkowicie zasypana, wysiłkiem miejscowej społeczności i uczonych uchroniła się przed zawaleniem. I doczekała niezbędnych zabezpieczeń. Do końca prac jednak daleko. Dotąd częściowo oczyszczono znajdującą się tu studnię (do głębokości 10,5 m) i starannie wykutą w skale cylindryczną cembrowinę o średnicy ok. 3 m. Według informacji pochodzącej z jednej z renesansowych tzw. lustracji jej całkowita głębokość może sięgać nawet 100 m, a wiek szacuje się mniej więcej na 600 lat. Wokół działało tzw. deptakowe koło wodne napędzane siłą nóg. Maszerowanie po nim poruszało mechanizm zanurzający wiadra w wodzie i wciągający je linami na górę baszty. Stamtąd zmyślnym systemem akweduktów i pochylni woda płynęła do pomieszczeń w różnych częściach twierdzy.
Po zakończeniu prac renowacyjnych w baszcie studziennej powstanie multimedialne muzeum zamku i jego okolic prezentujące znalezione skarby.
W poprzednim tygodniu przekazałem Państwu spostrzeżenia naszego eksperta na temat błędów, jakie popełniamy podczas szybkiego zakupu domu już użytkowanego. Ale i przy zakupie domu w budowie mogą wystąpić problemy, i to czasem bardzo poważne. Rzadko wtedy sprawdzamy, czy stan realizacji jest zgodny z pozwoleniem na budowę. Inwencja twórcza inwestorów jest nieograniczona – zwłaszcza wtedy, gdy znikome jest zaangażowanie kierownika budowy. Możemy się więc spotkać z następującymi zmianami:
– posadowienie budynku nie jest zgodne z wytyczeniem przez geodetę i nie jest zachowana linia zabudowy;
– długość i szerokość budynku są niezgodne z projektem;
– niezachowana jest odległość budynku od granic sąsiada; – dokonano zmiany w elewacji – wykonano dodatkowe otwory okienne, dobudowano balkon; – dobudowano kondygnację; – zmieniono geometrię dachu: kąt nachylenia, wysokość kalenicy, układ połaci dachowych;
– wykonano przyłącza niezgodnie z projektem (często brakuje potwierdzeń odbioru przyłączy przez gestorów sieci).
Wszelkie zmiany w stosunku do projektu i pozwolenia na budowę winny być potwierdzone wpisem kierownika budowy oraz projektanta do dziennika budowy.
Na każdym etapie realizacji obiektu możemy zażądać od kierownika budowy oświadczenia, że roboty zostały wykonane zgodnie ze sztuką budowlaną, z projektem i decyzją o pozwoleniu na budowę. Jeśli stwierdzimy, że w czasie budowy dokonano istotnych zmian w stosunku do projektu i pozwolenia na budowę (inwestor zwykle utrzymuje, że zmiany są nieistotne), a w dzienniku budowy brak jest wpisów kierownika budowy oraz autora projektu w zakresie ustosunkowania się do wprowadzonych zmian, żądamy uzupełnienia takich wpisów. Musimy pamiętać, że w przypadku dokonania zmian w stosunku do projektu i pozwolenia na budowę do zgłoszenia o zakończeniu budowy i rozpoczęciu użytkowania obiektu obowiązuje nas załączenie dokumentacji inwentaryzacyjnej, w której projektant określi zmiany istotne i nieistotne. Zmiany istotne wymagają wykonania projektu zamiennego i wystąpienia o nowe pozwolenie na budowę. W skrajnych przypadkach może dojść do rozbiórki obiektu. janik@angora.com.pl
„Głębokie Południe” Paula Theroux ma bodaj tylu zwolenników, co wrogów. Ci pierwsi cenią książkę za obiektywizm, drudzy ganią za arogancję.
Po pięciu dekadach spędzonych na podróżowaniu do odległych i egzotycznych miejsc na całym świecie Paul Theroux poszukał inspiracji w rodzinnym kraju. Ameryka zawsze była miejscem kontrastów i nigdzie nie ma tak wyraźnych różnic, jak między Głębokim Południem a resztą Stanów Zjednoczonych. Południe ma długą historię – istnieją tam mocno zakorzenione postawy i uprzedzenia, powszechne ubóstwo, wysokie bezrobocie oraz jedne z najgorszych szkół, ale Theroux spotkał się tam z najcieplejszym powitaniem, słuchał wspaniałej muzyki i kosztował wyśmienitej kuchni. Rozmawiał z każdym bez względu na kolor skóry czy status – z burmistrzem, bezdomnymi, pisarzami, duchownymi i handlarzami bronią.
Paul (Wimborne, Wielka Brytania) Theroux odbywa cztery podróże na Południe – wiosną, latem, jesienią i zimą. W ten sposób kilkakrotnie ogląda te same miejsca i buduje relacje z ludźmi. Rozmawia z nimi, je z nimi, dzieli się piwem, chodzi na pokazy broni. Zdobywa zaufanie, więc dowiaduje się znacznie więcej niż przeciętny turysta.
Chrissie (Szwecja) Theroux jest protekcjonalny zarówno wobec czarnoskórych, jak i białych społeczności, nieświadomy złożonej historii stosunków rasowych na Południu i lekceważący wielu ludzi, których spotyka. Autor rutynowo wyolbrzymia ubóstwo odwiedzanych miejsc. Allendale w Karolinie Południowej opisuje jako obraz ruiny, rozkładu, całkowitej pustki, dewastacji, jakby niedawna wojna spustoszyła to miejsce, zniszczyła budynki i zabiła wszystkich ludzi. Tymczasem Google Earth ujawnia, że Allendale jest doskonale utrzymanym małym miasteczkiem.
Udeni (Wielka Brytania) Co za zrzędliwy pisarz podróżniczy. Skąd Theroux wpadł na pomysł, że wszyscy na Południu są ewangelikami, tępakami, leniami, narkomanami, rasistami, ludźmi uzależnionymi od broni i nieczytającymi książek, bo nie mają w domach bibliotek? Pozwólcie, że odniosę się do jego komentarzy. Nie wszyscy czytelnicy zbierają tu książki; czytamy je, a następnie przekazujemy do biblioteki, aby ci, których nie stać na zakup, też mogli je przeczytać. Później autor mówi o posiadaczach broni. Każdy na Południu, jak to określa, jest jej fanatykiem. Trudno zaprzeczyć, że niektórzy kochają broń, ale są i tacy, którzy muszą zabijać, aby jeść. Na przykład mój ojczym miał broń, ponieważ polował na jelenie i przepiórki, choć nie siedział i nie rozprawiał o strzelbach ze swoimi męskimi przyjaciółmi. Mój mąż ma broń do ochrony i też o niej nie gada. Następnie Theroux odrzucił religię, zarówno czarną, jak i białą, wyśmiewając pastorów. Ja również odrzuciłam religię, ale nie po to, by kpić z ludzi.
Jessaka (Oklahoma, USA) Wiem, że Theroux ma ugruntowaną pozycję doskonałego pisarza, ale w tej książce jawi się jako niesamowicie arogancki i protekcjonalny podróżnik, który postrzega ludzi i miejsca wyłącznie przez pryzmat własnych wyobrażeń o tym, jak wyglądają Południe i Południowcy.
Melora Wybrała i oprac. E.W. Na podst.: goodreads.com PAUL THEROUX. GŁĘBOKIE POŁUDNIE. CZTERY PORY ROKU NA GŁUCHEJ PROWINCJI (DEEP SOUTH: FOUR SEASONS ON BACK ROADS). Przeł. Michał Szczubiałka. WYDAWNICTWO CZARNE, Wołowiec 2021. Cena 49,90 zł. Za dwa tygodnie: Dana Thomas, „Modopolis”.