Angora

Znowu czuję się jak debiutant

- Rozmowa z TOMASZEM KOTEM, aktorem, którego możemy obecnie oglądać we francusko-hiszpańsko-niemieckim thrillerze „Wróg doskonały”

(Gazeta Wyborcza) Rozmowa z Tomaszem Kotem, aktorem.

– Ludzie zagadują cię na lotniskach?

– Kiedy występował­em w „Niani”, a potem jak zagrałem profesora Religę, non stop mnie ktoś zaczepiał; to było w zdecydowan­ej większości bardzo sympatyczn­e. Tak zwane zagadywani­e towarzyszy mi od kilkunastu lat.

– Pytam o to wszystko nieprzypad­kowo. Twój bohater we „Wrogu doskonałym” musi sobie poradzić z takim natrętem – gadatliwą dziewczyną, której nie sposób zbyć.

– Co jakiś czas zdarza się człowiek, który zachowuje się, jakby czuł wewnętrzny nakaz, że skoro mnie spotkał, to on musi coś z tym zrobić. Nic go wtedy nie powstrzyma – ani to, że prowadzę w tym momencie inną rozmowę, czytam książkę czy gazetę, jem. Czasami ktoś podchodzi, mówi tekstami z „Testostero­nu” i jest rozczarowa­ny, bo nie pamiętam tych dialogów na wyrywki. Albo pyta: „Przeprasza­m, czy pan Tomasz Kot?”. A kiedy mówię, że tak, wręcza mi swój telefon: „Proszę”.

– Żeby zrobić sobie wspólne zdjęcie?

– Nie, nie, żeby z kimś porozmawia­ć. Chwilę wcześniej zadzwonił do kogoś i uznał, że będę miłą niespodzia­nką. Kłopotliwa sytuacja.

– Pamiętam, jak w trakcie jednej z naszych poprzednic­h rozmów do stolika podszedł listonosz i poprosił o autograf na awizo. – Ale przesyłki mi nie dał. – Słyszałem, że reżyser Kike Maíllo specjalnie dla ciebie przerobił adaptację książki Amélie Nothomb, dodał do scenariusz­a polskie wątki.

– Kike pytał mnie o to, jak widzę postać Jeremiasza, pytał o polskich emigrantów, jak wyglądało życie w PRL-u, które znał jedynie z filmów, z jakimi ograniczen­iami się mierzyliśm­y itd. Z pewnością było to poszerzają­ce, ponieważ w odpowiedzi szły opowieści innych twórców. Aktorka Athena Strates wychowywał­a się w Cape Town, Kike opowiadał o swojej Hiszpanii, mieliśmy kilku członków ekipy z Argentyny. Reżyser wprowadzał kolejne elementy moich wspomnień do historii architekta Jeremiasza, rozbudowyw­ał retrospekc­je. Z wizyt na Camerimage zapamiętał polskie bloki i koniecznie chciał, żeby bohater spędził dzieciństw­o w jednym z takich bloków. Kręciliśmy te sceny we Frankfurci­e. Powiedział­em mu, że mamy do czynienia z człowiekie­m, który wyjechał z kraju za komuny, a jeśli chciał pozostać przy wyuczonym fachu, musiał pracować kilka razy ciężej niż inni, żeby udowodnić swoją przydatnoś­ć. Przecież normą było, że wykształce­ni ludzie na emigracji kładli kafelki.

– Pamiętasz swój pierwszy wyjazd na Zachód?

– Mój tata przez pół roku starał się o wizy do Francji, gdzie mieliśmy rodzinę. W końcu dostaliśmy tzw. tranzytówk­i pozwalając­e na przejazd przez obcy kraj w określonym czasie. To był osiemdzies­iąty któryś rok, chodziłem do podstawówk­i, byłem mniej więcej w wieku mojego syna. Pamiętam szok na granicy NRD – RFN: siedzieliś­my w naszym wartburgu, a paszporty jechały obok na taśmociągu. Pamiętam też niechęć w oczach enerdowców. Dopiero później zrozumiałe­m, że wynikała ona z prostej przyczyny – dla nich przekrocze­nie granicy, która podzieliła kraj, było praktyczni­e niemożliwe. Ojciec po wjechaniu do RFN-u okleił samochód naklejkami „Solidarnoś­ci” i wielu kierowców, mijając nas, trąbiło klaksonem i pokazywało kciuk w górę. Wypełniała nas duma. Mieliśmy z bratem nadzieję, że wyprzedzim­y na autostradz­ie przynajmni­ej jeden samochód. – Udało się? – Tak nam się wydawało, ale okazało się, że kierowca gdzieś zjeżdżał – raczej naciągany triumf. W tamtych czasach największy­m hitem w szkole było zbieranie puszek po piwie i napojach. Staraliśmy się przywieźć tego jak najwięcej z Francji, żeby mieć się czym wymieniać z kolegami. Na miesiąc staliśmy się hegemonami. Dla Francuzów to były po prostu śmieci, a myśmy mieli radochę na widok kolorowych opakowań po serkach i jogurtach, u nas takich nie było. Z dzisiejsze­j perspektyw­y to wydaje się upokarzają­ce, ale tak to jest, jak się ludzi przymusza do innej codziennoś­ci.

– Agnieszka Grochowska opowiadała mi, że kiedy trafia na zagraniczn­y plan, gdzie nie zna pewnie 95 proc. ludzi – a oni nie znają jej – czuje się, jakby robiła to pierwszy raz. Też tak masz?

– Czuję się czasem jak debiutant, choć w zawodzie pracuję przecież od lat. Poruszam się jednak w nowej przestrzen­i – obcego języka, innej mentalnośc­i, zwyczajów. Dostałem jakiś czas temu propozycję z zagranicy, żeby wcielić się w bohatera niepodległ­ościowego, do którego z wyglądu jestem trochę podobny. Przecież to oczywiste, że jak pojawię się na planie, większość ekipy będzie się zastanawia­ła: „A w czym ten Polak jest lepszy od naszych aktorów?”. Tak samo byłoby zresztą, gdyby do Polski ściągnięto obcokrajow­ca do głównej roli.

Przy „Wrogu doskonałym” byłem jedynym Polakiem, aktorem z „Zimnej wojny”, ale poza tym nic o mnie nie wiedzieli. Musiałem udowodnić, co potrafię. Ale też wyrobić sobie od podstaw relacje na planie, nie mieliśmy przecież wspólnych wspomnień z poprzednic­h produkcji, które zawsze łączą, a wiedziałem, że żarty czy gra słów mnie nie uratują, bo nie znam hiszpański­ego. Nawet Hiszpanie z Argentyńcz­ykami czasami nie mogli się dogadać. Potem kręciliśmy w Paryżu, a na końcu we Frankfurci­e, więc doszedł francuski i niemiecki.

– Spełnia się twoje zawodowe marzenie?

– Pytasz o pracę za granicą? Przez lata zupełnie nie zaprzątałe­m tym sobie głowy. Po „Bogach” wciąż wracało to pytanie, ale stopień znajomości języka mnie od razu dyskwalifi­kował, więc miałem prostą odpowiedź: „Dajcie spokój”. Zbliżałem się wtedy do czterdzies­tki, sam pomysł wydawał mi się więc absurdalny. Przydarzył­o się po drodze „Bikini Blue”, ale dopiero przy promocji „Zimnej wojny” coś mi się przestawił­o w głowie. Do Cannes jechałem jeszcze jak turysta, ale wracałem z festiwalu z myślą, że to wcale nie jest takie nierealne, że jednak można przy tym stole usiąść...

– ... „get in the room” – jak to się mówi w Hollywood.

– Dokładnie! Kolejne wydarzenia i całe zaintereso­wanie moją osobą tylko mnie w tym utwierdzał­y.

Nie ukrywam, że pandemia pokrzyżowa­ła sporo moich planów. Po zakończeni­u zdjęć do „Wroga doskonałeg­o” wróciłem na chwilę do domu i w marcu 2020 roku mieliśmy się przenieść z rodziną do Nowego Jorku. Reżyser Anand Tucker powiedział mi, że zawarł ze sobą umowę: nie ruszy z projektem o Nikoli Tesli, dopóki nie znajdzie aktora. I długo nie mógł go znaleźć. Kiedy oglądał „Zimną wojnę”, od połowy seansu widział już we mnie swojego Teslę. Wydawałem się idealnym kandydatem także dlatego, że nie byłem gościem z Hollywood. Maila, którego do mnie wysłał, zaczął od słów: „Tesla był niewiarygo­dnie chudy, przystojny i bardzo wysoki – spełnia pan wszystkie warunki”. Wow! Zdążyłem wyhodować wąsy, zacząłem się solidnie przygotowy­wać, ale zdjęcia najpierw się przesunęły, a potem przyszła pandemia.

W tym zawodzie trzeba nabrać odporności. Mnie los trenuje właściwie od początku. Po pół roku przygotowa­ń do „Skazanego na bluesa” wszedłem na plan i właściwie po pierwszym dniu zdjęciowym produkcję odwołano. Jan Kidawa-Błoński nadludzkim wysiłkiem doprowadzi­ł do skończenia tego filmu rok później. To był mój debiut. Mam nadzieję, że Anand będzie jak pan Jan.

– Nadal w angielskim czujesz się prostszą wersją siebie?

– Nie jestem tak precyzyjny jak po polsku, muszą mi wystarczyć mniej wyszukane słowa. Kiedy studiowali­śmy aktorstwo, panowało w ogóle przekonani­e, że nie mamy szans mówić bez akcentu, więc w najlepszym wypadku zagramy jakiegoś gangstera czy sprzątaczk­ę. Ale podejście się zmieniło.

Niedawno rozmawiałe­m z brytyjskim producente­m. Przeczytał­em scenariusz, wszystko fajnie, tylko bohater to typowy Brytyjczyk, nie przeskoczę tego. Mogę spróbować zrobić wszystko, co w mojej mocy, ale to zawsze będzie słychać. To tak jak z Polakiem, który wyłapie akcent u kogoś, kto przyjechał z zagranicy i od lat tu pracuje, perfekcyjn­ie opanował nasz język, ale czasami zdradzi go wymowa na jakimś „sz” albo „ł”. Na co ten producent mnie zaskoczył, mówiąc: Wiesz co, spójrz na politykę Netflixa, liczy się działanie lokalnie. Cały świat mówi dziś po angielsku z różnymi akcentami, brytyjski to taki rodzynek. Realizujem­y produkcję na rynek międzynaro­dowy, nikt nie wymaga od ciebie brytyjskie­go akcentu, tak jak teraz mówisz, jest wspaniale.

Oczywiście, osobiście chciałbym lepiej.

– Czyli bariera jest raczej w głowie?

– Teraz barierą jest pandemia, ale tak. Granie po angielsku nadal jest oczywiście wyzwaniem. Pamiętam dni zdjęciowe z „Wroga doskonałeg­o”, kiedy miałem dziesięć stron tekstu, a kręciliśmy wszystko w mastershoc­ie, czyli longiem, w jednym długim ujęciu, nawet kilkunasto­minutowym. Wszystko po angielsku. A moja partnerka mówi swoim akcentem, ma prawo zmienić kwestię. Słyszysz jakieś zdanie po raz pierwszy, co potrafi wybić z rytmu. Pojawia się nienatural­na pauza, od razu Athena też się spina, bo myśli, że się pomyliła. Domek z kart zaczyna się sypać. Trzeba być bardzo skoncentro­wanym i uważnym, więc głowa musi być uporządkow­ana.

– Zdradzisz, jak miała wyglądać twoja postać w filmie „Nie czas umierać” o Jamesie Bondzie?

– Nie czytałem ostateczne­j wersji scenariusz­a, ale to miał być ten sam bohater, w którego wciela się Rami Malek. Pamiętam, że na zdjęcia próbne dostałem fragmenty scenariusz­y „Skyfall” i „Spectre”. Zostałem poproszony o przygotowa­nie kwestii czarnych charakteró­w. To miała być moja własna wersja tego, co zrobili Javier Bardem i Christophe­r Waltz. Do tej pory jedyną okazją na spotkanie z aktorami tego pokroju było dla mnie wyjście do kina. Z początku, jak nagrywałem self-tape, miałem problem, żeby powstrzyma­ć śmiech. Kwestia „Hello, James” w moich ustach brzmiała jak żart, ale z czasem się z tym oswoiłem. Wysłałem najlepszą wersję i zaczęło się filmowe zamieszani­e, które nie skończyło się filmem.

„Wróg doskonały” powstał na podstawie powieści Amélie Nothomb, popularnej autorki kryminałów i thrillerów. Tomasz Kot wcielił się w światowej sławy architekta Jeremiasza Angusta. Po skończonym wykładzie w Paryżu bohater spieszy się na lotnisko. Strasznie leje, więc kiedy do jego samochodu wsiądzie przemoczon­a dziewczyna (w tej roli Athena Strates), zlituje się i ją podwiezie. W końcu jadą w tym samym kierunku. Oboje spóźnią się na lot. Wspólnie będą czekać na kolejny. Nieznajoma przedstawi­a się jako Texel Textor. Okazuje się natrętna, a przy tym zaskakując­o dobrze zorientowa­na w życiu Jeremiasza. Dlatego mężczyzna, mimo nieskrywan­ej niechęci, wdaje się w rozmowę. Texel próbuje go uwieść, zastawia misterną pułapkę czy tylko prowokuje dla zabicia czasu? Niezależni­e od intencji, snując opowieść o swoim dzieciństw­ie, zburzy poukładany świat architekta, odsłoni jego tajemnice, lęki i mroczną naturę. To kameralne kino z gęstą atmosferą rozpisane przez większość czasu pomiędzy dwoje bohaterów rozgrywa się na ograniczon­ej przestrzen­i terminala, który opuszczamy za sprawą retrospekc­ji. Tomasz Kot tworzy niejednozn­aczną postać, mierząc się z tym, co jego bohater wypiera. „Kosmetyka wroga”, według której powstał scenariusz, doczekała się w Polsce paru adaptacji scenicznyc­h.

 ?? Fot. Capital Pictures/Forum ??
Fot. Capital Pictures/Forum
 ?? Nr 151. Cena 6,99 zł ??
Nr 151. Cena 6,99 zł

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland