Z wizytownika Andrzeja Bobera
Ponad półtora tysiąca wizytówek otrzymanych przez kilkadziesiąt lat oraz 11 skorowidzów, czyli spisów telefonów, leżało w piwnicy. Pół wieku pracy w dziennikarstwie i nie tylko zapisane imionami, nazwiskami i telefonami ludzi... Dzisiaj kolejne osoby.
Aleksander Kwaśniewski – fajny gość
W 1997 roku, gdy byłem redaktorem naczelnym „Życia Warszawy”, dostałem zaproszenie od prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, by przyjść do Pałacu na uroczystość wręczenia odznaczeń najbardziej zasłużonym ludziom polskiej kultury.
Poprosiłem kierowcę, by mnie wyrzucił przed Pałacem Prezydenckim. Widzę, że idzie sznureczek ludzi nie wprost do Pałacu, ale do narożnego wejścia. Przede mną drepcze Gustaw Holoubek. Znałem się z nim, przywitaliśmy się więc i idziemy już wspólnie. Zorientowałem się, że zmierzamy na tę samą imprezę. Wchodzimy do środka, a tam stoi bramka antyterrorystyczna i każą nam przez nią przechodzić. Wycofałem się, złapałem autobus, wróciłem do redakcji i napisałem tekst na pierwszą stronę. Że zostałem zaproszony przez prezydenta, a wchodziliśmy bocznym wejściem, przez bramkę, że wycofałem się, bo poczułem się, jakbym nie był w Pałacu Prezydenckim, tylko w domu gangstera, który podejrzewa mnie, że wnoszę na jego teren wiązkę granatów czy karabin maszynowy.
Minęło kilka miesięcy i umyślny z Pałacu przywiózł mi zaproszenie na obiad do prezydenta. Miałem ten dawny tekst w głowie; pomyślałem, że nie pójdę. Oddzwoniłem grzecznie do Kancelarii Prezydenta, do pani Danuty Hübner. Powiedziałem, że nie przyjdę, bo pani zna moje zdanie. Na to ona: „Znam pana zdanie, ale prezydent chce pana osobiście przeprosić”. W końcu nie rozmawiałem z jakąś bufetową, tylko z szefową Kancelarii Prezydenta RP. To nie mogły być żarty.
Kierowca mnie wyrzucił przed Pałacem, wszedłem przez główne wejście. Spotykam kolegów dziennikarzy. Zebraliśmy się w holu i wtedy przyszedł Kwaśniewski. Jak się ze mną witał, to rzekł: „Panie Andrzeju, przecież pan się orientuje, że to nie była moja decyzja. To ochrona, ale ja pana bardzo przepraszam, bo to u mnie pana spotkało. Chyba się pan nie gniewa?”. Powiedziałem, że nie ma sprawy. To był fajny gość. I prezydent.
Andrzej Lepper – bez znieczulenia
Do studia Naszej TV w 1999 r. przyszedł Andrzej Lepper, wtedy przewodniczący Samoobrony, i jego adiutant Maksymiuk. Rozmowę zacząłem tak:
– Czy wychowywał się pan w kulturalnym domu? – Oczywiście... – Czy mówiło się w nim „dzień dobry”, „przepraszam”, „dziękuję”? – Oczywiście – powtórzył Lepper. – To dlaczego jest pan takim chamem?
Przewodniczącemu trochę opadła szczęka... Było to po serii nieprzyzwoitych, łagodnie mówiąc, publicznych wystąpień przewodniczącego, w których łajał swoich przeciwników. Świat się wtedy nie zawalił. Myślę, że parę osób pamięta tę rozmowę.
Przyszło mi to akurat dziś do głowy, gdy nikt z moich kolegów dziennikarzy nie zadaje podobnego pytania prosto w oczy Kaczyńskiemu, Terleckiemu czy innym.
Za tydzień: Teresa Lewtak-Stattler i Bogdan Łopieński