Cannes mimo wszystko
Korespondencja z najsłynniejszego festiwalu filmowego.
Thierry Frémaux, organizator festiwalu w Cannes, marzył o „normalnej, pełnej radości imprezie bez maseczek”. Udało mu się do tego stopnia, że regularnie krytykowano go za całowanie kolejnych gwiazd, a w internecie skandal wywołał film z uroczystej gali, w trakcie której tylko nieliczni widzowie mieli zakryte twarze.
Po Croisette krążyła uporczywie plotka, że członkowie ekipy filmowej z Izraela okazali się nosicielami wirusa Delta i część z nich znalazła się w miejscowym szpitalu. Festiwal wydał nawet oficjalne dementi, zapewniając, że nie ma mowy o jakimkolwiek ognisku choroby. Na 2500 wykonywanych dziennie testów PCR zaledwie jeden czy dwa okazywały się pozytywne i – jak pisała francuska prasa – festiwal okazał się miejscem dużo bardziej bezpiecznym niż przeciętny supermarket. Było więc rzeczywiście dość radośnie (mimo fałszywego alarmu o podłożonej bombie) i bardzo bogato – nie tylko pod względem kinematograficznym.
Tegoroczna selekcja konkursowa spełniła pokładane w niej nadzieje. Reżyserzy przedstawili dzieła na wysokim poziomie, stawiając ważne pytania na temat roli jednostki we współczesnym świecie. Pandemii i jej społecznych skutków nie było jeszcze widać na ekranach – dominowały filmy intymistyczne, oddające głos bohaterom zagubionym, samotnym i skonfrontowanym z życiowymi dramatami. Znalazło się też jednak miejsce na solidarność i poczucie przynależności – zazwyczaj w wydaniu kobiet, tej silniejszej części ludzkości. Jako jednego z największych faworytów do Złotej Palmy typowano „Lingui” Mahamata Saleh Harouna z Czadu – dramat podejmujący temat zakazanej aborcji, będący przede wszystkim opowieścią o niezwykłej relacji matka – córka i mocy siostrzanych więzów łączących afrykańskie kobiety. Biorąc od uwagę zaangażowanie społeczne przewodniczącego jury Spike’a Lee, dzieło Harouna ma rzeczywiście wszelkie szanse, by otrzymać główną nagrodę. Mówiło się też o „Bohaterze” uhonorowanego dwoma Oscarami Irańczyka Asghara Farhadiego – gorzkim dramacie o ludzkiej bezradności i ostrej krytyce społecznościowych sieci; o „Olimpiadach” Francuza Jacques’a Audiarda i „Julie w 12 rozdziałach” Norwega Joachima Triera ze świetną rolą Renate Reinsve – portretach pozornie cynicznego, a w rzeczywistości przerażająco samotnego młodego pokolenia. O „Wysoko i głośno” Marokańczyka Nabila Ayoucha – historii młodzieńczego buntu poprzez muzykę, o zaangażowanym izraelskim manifeście „Kolano Aheda” Nadava
Lapida, „Memorii” stałego bywalca festiwalu Tajlandczyka Weerasethakula i o otwierającym imprezę musicalu „Annette”.
Francuscy krytycy zachwycali się oczywiście rodzimymi produkcjami, typując do najwyższych trofeów obrazy Catherine Corsini, Bruno Dumonta czy François Ozona. Moją prywatną Złotą Palmę przyznałabym włoskiemu reżyserowi Nanniemu Morettiemu – za humanizm, szacunek dla ludzkich uczuć, piękne postaci kobiece i konsekwencję. Nagrodziłabym też Seana Penna i jego córkę Dylan za niezapomniany duet aktorski we „Flag Day”. Każdy wybór jest jednak kwestią osobistego odbioru, a filmy walczą w konkursie do 17 lipca. Na niektóre z nich czekano od miesięcy. Tak było z canneńską premierą „Benedetty” Paula Verhoevena, twórcy skandalizującego „Nagiego instynktu”. Autentyczna historia włoskiej mniszki z XVIII wieku, oskarżonej o lesbijstwo, stała się dla 82-letniego reżysera pretekstem do filmowej opowieści o erotyzmie, pozycji kobiety oraz hipokryzji Kościoła. W kraju bardziej katolickim od Francji film wywołałby zapewne skandal i protesty. W jednej ze scen erotycznych jako sex toy wykorzystana zostaje... figurka Matki Boskiej. Poza tym jednak zawodzi, mimo wysiłków pięknej Belgijki Virginie Efiry, która z przekonaniem odgrywa kolejne orgazmy. Dzień po premierze aktorka przyjęła odznaczenie z rąk francuskiej minister kultury. Miejmy nadzieję, że chodziło o całość jej kariery...
Festiwal miał jednak w tym roku inną gwiazdę – Léę Seydoux z rodziny paryskich potentatów filmowych, prezentującą aż cztery filmy w konkursie. 36-letnia aktorka, dziewczyna Bonda, została okrzyknięta przez zagraniczną prasę „królową Cannes” i „muzą kina autorskiego”. Nic dodać, nic ująć. Niestety, posągowa Léa nie pojawiła się na czerwonym dywanie. Mimo szczepionki zaraziła się wirusem i odbywa kwarantannę w Paryżu. Do Cannes powróciła za to mityczna Catherine Deneuve, wciąż piękna i w świetnej formie po przebytym wylewie. Deneuve jest tu u siebie, podobnie jak Claudia Cardinale czy Brigitte Bardot, której reżyserka Eva Lanska poświęciła bulwersujący dokument. Dla stałych gości festiwalu Cannes stało się z czasem częścią ich osobistego życia i rodzinnej historii. W tym roku Sean Penn, Tilda Swinton, Jane Birkin i Asghar Farhadi pojawili się tu w towarzystwie swoich córek, debiutujących aktorek bądź też próbujących swych sił w reżyserii, jak w przypadku Charlotte Gainsbourg, która sfilmowała swoją słynną mamę Jane.
Chwilami bywało dość zabawnie. I tak zasiadający w jury gwiazdor Tahar Rahim miał oceniać kreację aktorską swojej żony Leïli Bekhti. Czy to aby nie konflikt interesów? W drugim tygodniu festiwalu ogłoszono nazwiska pierwszych laureatów. Za zaangażowanie w pracę fundacji „Women’s in Motion”, działającej na rzecz obrony praw kobiet i propagującej ich twórczość, wyróżnienie otrzymała meksykańska gwiazda Salma Hayek – w życiu prywatnym żona François-Henri Pinaulta, miliardera i prezesa koncernu Kering, głównego sponsora fundacji. Salmie Hayek nie można jednak niczego zarzucić. Pozostaje od lat ikoną walki o pozycję kobiet w przemyśle filmowym, jest bardzo wrażliwa na niesprawiedliwość społeczną i wszelkie formy rasizmu i, co najważniejsze, nie obawia się wypowiadać publicznie na tzw. drażliwe tematy. Od aktorów nie oczekuje się specjalnie deklaracji politycznych. Z tego powodu skandalem zakończyła się konferencja prasowa filmu Catherine Corsini „Pęknięcie” o krytycznej sytuacji szpitalnictwa we Francji i manifestacjach „żółtych kamizelek”. „Chciałbym dostać się do Macrona przez jego kibel i kanalizację i dać mu w mordę, trochę jak każdy”, oświadczył aktor Pio Marmaï, narażając się na natychmiastową ripostę francuskich polityków, z których jeden przyznał mu nawet „Palmę wulgarności”. „Czy mam być marionetką?” – dziwił się Marmaï. W dzisiejszych czasach i w świetle ostatnich sanitarnych decyzji młodego prezydenta pytanie to zyskuje jeszcze na aktualności.
Dobra wiadomość: Polacy nie wyjadą z festiwalu niezauważeni. Wprawdzie Natalia Durszewicz nie zwyciężyła w konkursie Cinéfondation, ale nagrodę im. Krzysztofa Kieślowskiego ScriptTeast Award za scenariusz filmu „Wróg” zdobyli Teresa Zofia Czepiec i Maciej Sobieszczański. Polsko-rosyjska krótkometrażowa produkcja „Pozdrawiam” w reżyserii Tatiany Chistovej i Macieja Hameli – historia z życia mieszkańców St. Petersburga w epoce pandemii – otrzymała po raz pierwszy w historii konkursu nagrodę Millennium Docs Against Gravity.
W niedzielę w restauracji na plaży odbyła się kolacja z udziałem największych światowych dystrybutorów, producentów i promotorów polskiego kina za granicą. Nawet jeśli nasza kinematografia ma się dobrze, wymaga odpowiedniej widzialności. Nasz kraj może też zawsze liczyć na piękne ambasadorki. Na czerwonym dywanie furorę zrobiła modelka Anja Rubik w wyciętej czarnej sukni od Saint-Laurenta i Kasia Smutniak, twarz Armaniego pracująca we Włoszech. Organizatorzy Cannes 2021 postawili na różnorodność, multikulturowość i otwarcie na świat – mimo wszystko. I wygrali.