Fobia, siostra Fobosa
Według psychologów fobia to zaburzenie nerwicowe wyrażające się nawracającym strachem, nieufnością, przesadnymi reakcjami lękowymi, poczuciem trwogi i paniki, na tyle utrwalonymi, że nawet świadomość ich irracjonalności nie uspokaja. Jest wiele odmian fobii (klaustrofobia, arachnofobia, ksenofobia, kancerofobia etc.), a Rosjanie wzbogacają polski katalog lęków o rusofobię – awersję i strach przed sąsiadem ze wschodu. Rusofobia rzeczywiście istnieje w polskim pejzażu duchowym co najmniej od XIX wieku, ale historycy znajdą liczne przykłady wcześniejsze, ukazujące epizody z dziejów wzajemnych, osadzone na strachu, nieufności, lęku... I nikt nie wątpi, że sami Rosjanie silnie polską fobię uzasadnili.
Przykładem rusofobii, równie żywym co niemądrym, jest pomysł prawicowych polityków, by zburzyć warszawski Pałac Kultury i Nauki. Dla zapalczywych głów tylko wymazanie bryły pałacu z pejzażu stolicy uwolni ją od ducha Stalina, który tą budowlą nas ubogacił. Przez jego wyburzenie miałby zniknąć symbol epoki kojarzącej się wielu ze zniewoleniem narodu i ograniczeniem suwerenności. Pamiętamy te niszczycielskie projekty ogłaszane przez krogulce prawicy: Morawieckiego, Kownackiego, Sikorskiego, że pomniejsze ptactwo pominę. „Zburzenie pałacu byłoby fajnym prezentem na 100-lecie niepodległości” gaworzyli głośno, lekce sobie ważąc opinie władz stolicy, że nie mają pojęcia o Warszawie. Bo głupotą byłoby pozbywać się tego multifunkcjonalnego molocha, choć trzeba zgodzić się z prawicowymi destruktorami, że zniszczyć coś jest o wiele łatwiej, niż cokolwiek zbudować.
Przeganianie Stalina z Warszawy nabrało w godzinie wojny z Ukrainą nowego wymiaru, zaś fobia antyrosyjska znów urosła w siłę. Z chwilą napaści Putina na Ukrainę w Polsce obowiązuje nawet fobia upaństwowiona. Na przykład rozesłano dyrektywy do instytucji kultury, by wycofać z repertuaru teatrów, filharmonii i oper dzieła rosyjskich twórców. Zaprzestano więc grać Gogola i Czechowa, Borodina, Musorgskiego i Prokofiewa... Rzucono tym samym podszytą usprawiedliwionym lękiem anatemę na wszystko, co rosyjskie. Podobnie uczyniono w wielu krajach Europy. Jeden z najważniejszych i najbardziej prestiżowych konkursów fortepianowych świata, czyli moskiewski konkurs im. Czajkowskiego, został głosami 90 członków światowej federacji konkursów muzycznych w Genewie wyrzucony z ich grona. Nakaz wykluczenia rosyjskiego dziedzictwa ad hoc wydał się wielu sprawiedliwy i konieczny. Podobnie jak eliminowanie Rosjan ze sportu, badań kosmicznych, bankowości internetowej i mediów społecznościowych.
Dziś, gdy wojna wkroczyła w dni siedemdziesiąte, fobia ustępuje refleksji. Dlaczego mamy rezygnować z przeżywania dramatów Puszkina i Lermontowa, podziwiania płócien Ilji Riepina czy oklaskiwania rosyjskich artystów od lat żyjących na emigracji i kontestujących to, czym jest dziś Rosja Putina? Czy przez obłąkanego watażkę, którego jedynym życiowym sukcesem była nienaganna służba w KGB, mamy zrezygnować z Dostojewskiego i Jesienina? Zanegować arcydzieła Lwa Tołstoja i Bułhakowa z powodu wojennego zbrodniarza Szojgu? Zapomnieć o Okudżawie, by ukarać Miedwiediewa? Jaki to ma sens? Wypchnąć z kulturowego obiegu Achmatową, Pasternaka i Mandelsztama, bo tylko tak okażemy naszą – całkowicie zrozumiałą – pogardę dla kanalii Ławrowa? Porzucić dziedzictwo Eisensteina i Stanisławskiego, bo razi nas jakiś Dima Pieskow, rzecznik prasowy Putina, gość, który skłamie na każdy temat? Wolne żarty... Takie wiązanie wielkiego dziedzictwa z histeryczną bandą trzymającą władzę na Kremlu, grożącą światowej stabilizacji z przyczyn bandyckiego rozumienia „ruskiego mira”, jest kolosalnym błędem. Jeśli już separować Rosjan, to wyłącznie tych, którzy zepchnęli świat na krawędź przepaści. Dziś, po wielu wojennych tygodniach, lista zbrodni i ich sprawców krystalizuje się na tyle, że z ulgą możemy odseparować ją od listy rosyjskich nazwisk, które musimy ocalić przed ich rodakami. Dziś dokładniej niż w chwili wybuchu wojny wiadomo, kto jest jej sprawcą i kto ją wspiera. To oni powinni być wykluczeni z pamięci, a nie ich wielcy przodkowie, których dorobek profanują.
Antyrosyjska polska fobia dziwnie się w narodzie ukorzeniła, co zadziwiło prawicowych burzycieli Pałacu Kultury. Korzystając z okazji, na podnoszącej się fali wrogości do Rosjan, portal wPolityce.pl zlecił badanie, czy Polacy zgodziliby się teraz, by Pałac Kultury, jako pomnik rosyjskiego ducha, rozebrać, czyli dać wolną rękę lokalnym Herostratesom. I okazało się, że 77 proc. respondentów ani myśli, by pałac zburzyć, a byli pośród nich wyborcy z lewej, prawej i ze środka. Prawicowi komentatorzy byli ponoć wynikiem sondażu zszokowani, zaś pisowski, więc z zasady destruktywny pomysł Morawieckiego, Kownackiego i Sikorskiego poparło ledwie 10 proc. zapytanych.
Fobos, grecki bóg strachu, syn Aresa i Afrodyty, był bratem Dejmosa uosabiającego trwogę oraz Enyo, bogini gwałtu. Krwiożercze rodzeństwo walczyło, gdzie się dało, siejąc lęk, strach i trwogę. Ale nic innego nie potrafili. Nie mieli siostry Fobii. Wymyśliłem ją na potrzeby tego felietonu, chcąc P.T. Czytelnikom unaocznić, że i fobia może wyrządzić szkody większe, niż można by się spodziewać.