Życie bez kredytu
Gdy trwał festiwal pożyczania na niskie stopy, państwo nie reagowało. Zapadło w drzemkę, uśpione widokiem kasy wpływającej do budżetu z podatków. Przebudzenie przyszło później, niektórzy ekonomiści twierdzą, że o wiele za późno. Komisja Nadzoru Finansowego otworzyła oczy i zaostrzyła warunki przyznawania kredytów opartych na hipotece od kwietnia tego roku, kiedy spirala inflacyjna już się kręciła. Zalecono bankom, by przy szacowaniu zdolności kredytowej klientów do aktualnego poziomu stóp dodawały jeszcze 5 punktów procentowych. Tak więc w tym miesiącu delikwent składający wniosek o kredyt będzie musiał wykazać dochody pozwalające mu na obsłużenie zadłużenia oprocentowanego 10,25 proc. w skali roku plus oczywiście marża banku. Kogo na to stać? Niewielu. „Rzeczpospolita” podaje przykład rodziny z jednym dzieckiem. Partnerzy zarabiają łącznie 10 tys. zł brutto i mają pieniądze na 20-proc. wkład własny. Chcą wziąć kredyt ze zmiennym oprocentowaniem na 30 lat. Jeszcze w marcu mogli dostać 422 tys., teraz – niewiele ponad 260 tys. Następne zalecenie KNF mówi o tym, jaką część dochodów klienta mogą stanowić wszystkie jego zobowiązania finansowe razem z ratą przyszłego kredytu hipotecznego. Wcześniej było to 50 proc. dla osób o niższych pensjach i 65 proc. dla lepiej zarabiających – dziś jest to odpowiednio – 40 i 50 proc. Zdolność kredytowa obniżyła się o prawie 40 proc. i będzie spadać dalej wraz ze wzrostem stóp. – Przypuszczalnie około 40 proc. ludzi już nie dostanie kredytu, pomimo że jeszcze w grudniu mieli pozytywną analizę banku – mówi prezes Opolskiego Stowarzyszenia Rynku Nieruchomości Andrzej Jakiel w wywiadzie dla Radia Opole. – Już są pierwsi, którzy wystraszyli się tego, co się dzieje, kredytobiorcy z końca zeszłego roku zaczynają rezygnować z zakupu lub wystawiają mieszkania na sprzedaż na rynku wtórnym, a nabywali je na pierwotnym niedawno – z nadzieją, że będą tam żyli. W kwietniu liczba wniosków o kredyt hipoteczny zmniejszyła się o 44,9 proc. rok do roku. Żegnamy się z marzeniami o mieszkaniu – pisze „Wyborcza”, informując, że w Warszawie co piąty klient rozwiązuje umowy z deweloperami, bo go nie stać na płacenie rat. Przestajemy również wykorzystywać limity w kartach kredytowych. W pierwszym półroczu rosła jeszcze liczba kredytów gotówkowych i ratalnych, ale pewnie i one staną się mniej popularne. – O to chodzi – mówi Glapiński. Mamy mniej kupować, wtedy ceny... nie, nie spadną, tylko trochę wyhamują. Oczywiście nikt nie neguje potrzeby powstrzymania wybujałych inflacyjnych oczekiwań, rodzą się jednak obawy, że NBP wespół z Radą Polityki Pieniężnej, tak jak wcześniej przeoczyli pędzące ceny i płace, tak teraz nie dostrzegą agonii gospodarki zarżniętej przy okazji walki z inflacją.