Polacy walczą w Ukrainie!
14. Cena 4,50 zł
Oficjalnie informacji na ten temat nie ma. Nieoficjalnie – do Ukrainy wyjechało, by walczyć w wojnie po stronie naszego wschodniego sąsiada, przynajmniej kilkudziesięciu, a być może nawet kilkuset Polaków. Dołączyli do elitarnego Legionu Międzynarodowego. Bronią Ukrainy, bo jak mówią, jeśli rosyjskie wojska nie zostaną zatrzymane po tamtej stronie granicy – przyjdą do nas.
– Kiedy zobaczyłem w telewizji, co się dzieje w Ukrainie, gdy usłyszałem, że zginęła tam siedmioletnia dziewczynka, coś we mnie pękło. Mam w Ukrainie kilkoro znajomych, nie mogłem przejść obok tej wojny obojętnie – mówi Jan Plewka, instruktor strzelectwa z Opola, człowiek ogromnie doświadczony, jeśli chodzi o obchodzenie się z bronią. Trzy lata temu było o nim głośno po tym, jak obronił się przed bandytami, którzy chcieli najprawdopodobniej przejąć broń z jego strzelnicy i zaczęli do niego strzelać. Uratowało go to, że sam miał naładowaną broń, więc odpowiedział tym samym.
Jan Plewka niemal natychmiast po wybuchu wojny w Ukrainie skontaktował się z grupą znajomych z podobnymi jak on doświadczeniami i zamieścił na Facebooku ogłoszenie: „Szukam osób z doświadczeniem wojskowym do pracy w Ukrainie”. Odpowiedziało ponad 30 osób: głównie Polacy, ale także 3 Brytyjczyków i 2 Niemców. Zorganizowali się w Ukrainie Support Group i wyjechali do Ukrainy. Wcześniej część z nich złożyła wnioski do Ministerstwa Obrony o pozwolenie na udział w walkach w obcym kraju, ale na decyzję postanowili czekać już w Ukrainie. Nie wiadomo, czy i ilu z nich dostało zgodę. – Nie każdy, kto się zgłasza, nadaje się do tego – ostrzega Jan Plewka. – Najbardziej potrzeba specjalistów, którzy mają doświadczenie w kwestiach wojskowych, bojowych. Tymczasem zgłaszają się także osoby zupełnie bez doświadczenia. Takim odradzamy wyjazd do Ukrainy, bo ryzyko jest za duże – wyjaśnia. Pytany o to, czym konkretnie zajmują się jego koledzy, odpowiada oględnie: – Pomocą Ukraińcom. Natomiast jeśli chodzi o udział w walkach, to sprawy są bardzo skomplikowane, zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi związanych z polskim wojskiem. Jeśli nie dostaną zgody polskich władz, tak naprawdę nie mogą uczestniczyć w walkach na terenie obcego państwa. Natomiast należy się zastanowić, czy ludzi, którzy ryzykują życie w obronie Ukrainy, faktycznie należy karać? – pyta, nawiązując do polskich przepisów, zgodnie z którymi za udział w walkach w obcych siłach bez zgody władz można pójść do więzienia na okres od 3 miesięcy nawet do 5 lat.
Atak na Jaworów
Choć oficjalnie i pod nazwiskiem nikt się do tego nie przyznaje, w Ukrainie walczy, jak się szacuje, od kilkudziesięciu nawet do kilkuset Polaków. Są członkami Legionu Międzynarodowego. Jak duży jest Legion? Najczęściej mówi się o 16 – 20 tys. osób. Szacuje się, że ponad 30 proc. stanowią Amerykanie, 18 proc. Brytyjczycy, a blisko 7 proc. – Niemcy. Polacy stanowią kilka procent składu Legionu. Ilu ich jest – na dobrą sprawę nie wiadomo, bo pojechało tam przynajmniej kilka niezwiązanych ze sobą grup, m.in. z Opola, Poznania, Gorzowa Wielkopolskiego, Warszawy. Część osób jedzie do Ukrainy z Polski w pojedynkę, na własną rękę. Nie wszyscy chętni do walki wytrzymują presję. Po ataku rakietowym 13 marca na Międzynarodowe Centrum Operacji Pokojowych i Bezpieczeństwa w Jaworowie i poligon, na którym według nieoficjalnych informacji szkolili się kandydaci do Legionu (niespełna 20 km od polskich granic), zrezygnowało od kilku do kilkudziesięciu osób. Obecnie kandydaci do Legionu Międzynarodowego szkoleni są w innych miejscach – w ścisłej tajemnicy.
– To nie jest tak, że Polacy są zgrupowani razem. Ludzi wykorzystuje się adekwatnie do ich umiejętności i doświadczenia, rozlokowując w różnych jednostkach – mówi nam jeden z Polaków walczących w Ukrainie. – Chociaż towarzystwo jest międzynarodowe, nie ma problemów z porozumiewaniem się. Ci, którzy dowodzą, przeważnie operują albo angielskim, albo polskim – mówi nasz informator. On sam przeprowadza operacje zwiadowcze. – Zajmuję się głównie rozpoznaniem: dalekim i bliskim. Współpracuję z niewielką grupą innych osób; jesteśmy w strukturach lekkiej piechoty. Używamy m.in. dronów – opowiada. – Sprawdzamy miejsca, gdzie Rosjanie są w niewielkich siłach, robimy rozpoznanie na drogach, obserwując, czy są zajęte przez Rosjan, czy może da się z nich bezpiecznie korzystać. Sprawdzamy też, jak bardzo zniszczone są obiekty, czy dana miejscowość jest bezpieczna, czy nie – relacjonuje. Działania prowadzą m.in. w okolicach Kijowa. – Kijów to potężne miasto, dwa i pół razy większe od Warszawy, więc zniszczeń tam tak bardzo nie widać – mówi. Pytany, czy Rosjanom uda się zająć to miasto, odpowiada: – Myślę, że będzie to bardzo, bardzo trudne, jeśli nie sięgną po broń ekstremalną: chemiczną czy atomową. Okrążenie tego miasta chociażby ze względu na położenie – a otaczają je ogromne rozlewiska – jest niemal niemożliwe. Poza tym to naprawdę ogromne miasto; ile musiałoby spaść bomb, żeby je zniszczyć? – pyta. Polacy w Legionie pełnią różne funkcje. Część z nich bierze udział w bezpośrednich walkach.
Ceną jest życie
O śmierci i ranach stara się nie myśleć za wiele. Pytany, czy w Ukrainie zginęli jacyś żołnierze z Polski, mówi: – Słyszałem o dwóch takich osobach. Jeden stracił życie w wyniku postrzału, drugi – na skutek wybuchu. Ale nie chcę mówić o szczegółach – ucina. Czy się nie boi? – Oczywiście, że się boję. Tylko głupiec się nie boi. Każdego, kto tu przyjeżdża, ostrzega: to nie jest gra komputerowa, tu nikt nie ma pięciu żyć. Codziennie ktoś ginie. – To, że polska telewizja prowadzi narrację taką, a nie inną, nie znaczy, że po ukraińskiej stronie nie ma strat. Są, i to dotkliwe – mówi. – Tu jest prawdziwa wojna: taka, jak była wcześniej w Afganistanie, Iraku, Czeczenii. Pytany, kto wygra, odpowiada: – Nie wiem, czy ta wojna skończy się wygraną jednej czy drugiej strony. To raczej będą długotrwałe działania na wyniszczenie. Pieniądze dla niewielu członków Legionu Międzynarodowego są motywacją. – Dostaje się ok. 15 tys. zł miesięcznie. Chciałaby pani za taką kwotę ryzykować każdego dnia własne życie? – pyta. Dla porównania: Rosja najemnikom z Syrii płaci po ok. 28 tys. zł miesięcznie. – Niektórzy mówią o nas „ćpuny wojny”. Oczywiście, zgadzam się, chodzi także o adrenalinę. Ale to naprawę nie wszystko – mówi i kończy rozmowę. Wraca pod Kijów.
OLGA ŁOZIŃSKA