Herosi biznesu Gorzki kawałek...
Większość osób, które decydują się na wykreślenie z diety mięsa, nie zakłada od razu firmy produkującej jego zamienniki. Ale 32-letni Rafał Czech i o rok starszy Igor Sadurski należą do wyjątków. Dwaj kuzyni zostali wegetarianami niemal w tym samym czasie i obaj szybko zatęsknili za smakiem szynki. Problem w tym, że ze zmiany stylu życia nie chcieli zrezygnować, a w polskich sklepach brakowało roślinnych wędlin. Jest nisza, trzeba ją zapełnić, pomyśleli. Mieli tylko 3 tys. zł kapitału, ale pracowali przy portalu Pomagam.pl, organizującym zbiórki pieniędzy w sieci, więc razem z trzecim wspólnikiem, Jakubem Dobieszewskim, ogłosili akcję „Wesprzyj pierwszego w Polsce wegańskiego rzeźnika”. – Przedstawiliśmy ludziom ideę i poprosiliśmy o wsparcie – opowiada Czech. – Zebraliśmy ponad 160 tys. zł od prawie 1,6 tys. osób, które, robiąc dziś kanapki, mogą opowiadać, że „Czosnkowa Szynka” to ich zasługa. Podobnie jak „Bezmięsne Salami”, „Bezmięsne Kabanosy”, „Bezmięsna Kaszanka” czy wędzony „Bezmięsny Boczek”, który można jeść na surowo albo grillować i smażyć. Pyszności powstają w małym zakładzie pod Lublinem. Jego otwarcie było symboliczne. – Pracownik sanepidu, który odbierał naszą manufakturę, okazał się wegetarianinem. Powiedział, że mocno kibicuje projektowi. Zaraz potem zatrudniliśmy dwie osoby i ruszyliśmy z produkcją (...) na potrzeby sklepu internetowego [Bezmięsny.pl], bo wtedy nie wyobrażaliśmy sobie, że możemy gdzieś jeszcze sprzedawać. A jednak... Wkrótce trafili do tradycyjnych sklepów, w tym hipermarketów Auchan. Popularność firmy rosła na przekór sceptykom. – Polacy są tradycjonalistami przywiązanymi do jedzenia mięsa – mówi Sadurski. – Niektórzy nam nawet dogryzali, że nie jesteśmy prawdziwymi Polakami. Dzisiaj takie zarzuty już nie padają, bo weganie i wegetarianie stali się częścią polskiego pejzażu. Firma Czecha i Sadurskiego pod marką Bezmięsny sprzedała już w sumie 400 ton roślinnego mięsa, wędlin i kiełbas w 18 różnych odmianach. I niedawno odnotowała 200-procentowy wzrost sprzedaży – z 2,1 mln zł w 2019 do 6,3 mln zł w pandemicznym 2020. W ubiegłym roku było jeszcze lepiej – obroty sięgnęły 8 milionów. Nadszedł czas na eksport. Marka Bezmięsny, trudna do wymówienia dla cudzoziemców, zmieniła się w Plenty Reasons. Zdobyła klientów w Wielkiej Brytanii, Szwecji i Słowenii, a teraz sonduje rynek estoński, łotewski, litewski i węgierski. „Forbes” nr 3/2022 19 czas zrezygnujemy z planów szybkiego przestawienia energetyki na gaz ziemny, nie zabraknie nam względnie taniej energii elektrycznej, a mieszkańcy wsi, rolnicy i właściciele domów będą mieli mniejsze problemy.
Potrzebna jest większa odwaga i mądry plan transformacji energetycznej, uwzględniający to, co stało się w Europie po 24 lutego 2022 r. Dziś takiego planu nie ma i grozi nam to, co zapowiedział podczas tegorocznego Europejskiego Kongresu Gospodarczego prezes Urzędu Regulacji Energetyki Rafał Gawin – wzrost cen energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych w przyszłym roku mniej więcej o 50 proc. Przy czym ceny te są regulowane przez URE i zatwierdzane przez jego prezesa. Ceny energii elektrycznej dla przemysłu już dawno urynkowiono i są znacznie wyższe niż dla gospodarstw domowych.
Nie zdajemy sobie sprawy ze skali podwyżek czekających nas w związku z wojną w Ukrainie, zachodnimi sankcjami wobec Rosji i ewentualnymi krokami odwetowymi Kremla. Łatwo mówić i pisać o tym, jak niezbędne są wyrzeczenia, by poskromić Putina. Problem w tym, że nie jesteśmy w stanie nawet w przybliżeniu oszacować, ile będą nas one kosztowały i jak długo przyjdzie nam z nimi żyć. Co gorsza, dysponując niemałymi zasobami surowców energetycznych, nasz kraj nawet nie myśli o tym, jak je racjonalnie wykorzystać.
Cena zaniechania
W 1990 r. wydobyto w Polsce 147,5 mln ton węgla kamiennego, natomiast w ubiegłym roku nieco ponad 55 mln ton, a sprzedano 58,3 mln ton węgla (dodatkowe 3 mln ton pochodziły z zapasów zgromadzonych na przykopalnianych składowiskach). Import węgla do Polski wyniósł 12,55 mln ton i był przeznaczony wyłącznie dla odbiorców indywidualnych – rolników, właścicieli szklarni, małych przedsiębiorstw i do ogrzewania domów. Elektrownie i elektrociepłownie korzystały w ponad 96 proc. z polskiego węgla.
Już w roku ubiegłym kopalnie zwiększyły wydobycie, gdyż tańszy rodzimy surowiec zapewniał zyski spółkom energetycznym eksportującym prąd do krajów sąsiednich. W tym roku jest podobnie. Nacisk na kopalnie jest duży, bo eksport energii elektrycznej się opłaca.
Wprowadzony przez Sejm zakaz przywozu do Polski i tranzytu przez nasz kraj rosyjskiego i białoruskiego węgla uderzył głównie w rolników i właścicieli domów. Według GUS w 2021 r. sprowadziliśmy z Rosji 8,3 mln ton węgla. Zajmowały się tym firmy prywatne. Embargo na rosyjski węgiel oznacza, że do końca roku na rynku zabraknie ok. 6 mln ton węgla dobrej jakości i atrakcyjnego cenowo.
Łatwo sobie wyobrazić, co może się stać jesienią, jeśli cena węgla dla odbiorców indywidualnych przekroczy 4 tys. zł za tonę. Problem może dotknąć 4 mln odbiorców. Rząd na razie milczy. I wszystko to dzieje się w kraju, który węglem stoi. Nic dziwnego, że w trakcie obrad katowickiego Europejskiego Kongresu Gospodarczego padło wiele wręcz dramatycznych wypowiedzi. Pochodzący z Rudy Śląskiej Grzegorz Tobiszowski, wieloletni poseł Prawa i Sprawiedliwości, były sekretarz stanu w resorcie energii w latach 2015 – 2019, obecnie europoseł, ostrzegał, że pod koniec roku zabraknie w Polsce energii. W równie alarmistycznym tonie wypowiadał się prezes zarządu Polskiej Grupy Górniczej Tomasz Rogala.
Pojawiły się sugestie, że rząd ogranicza sprzedaż węgla wydobywanego w kopalniach i gromadzi zapasy na jesienno-zimowy sezon grzewczy. Naciska też na zarządy spółek węglowych, by jak najbardziej zwiększyć wydobycie. Nie wiadomo natomiast o rządowych planach poprawy sytuacji w kopalniach. Minister aktywów państwowych Jacek Sasin chyba nie do końca rozumie, z jakim wyzwaniem przyszło mu się zmierzyć. Nawet jeśli nie zabraknie prądu i ciepła w dużych miastach, to wieś, gdy jesienią nie będzie w stanie zaopatrzyć się w węgiel za rozsądną cenę, wywiezie pana ministra na taczkach.
Nie zmieni to faktu, że za bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju, za światło i ciepło w naszych domach płacą zdrowiem i życiem górnicy. A przecież technologia poszła do przodu i dziś, jeśli są pieniądze, można zminimalizować ryzyko katastrof górniczych. By uświadomić, jak gorzki jest górniczy chleb, zacytuję znaleziony w sieci wpis: „Witam Was. Chciałam poinformować, że stało się najgorsze. Mój mąż zginął w wypadku na kopalni Zofiówka. Jest mi niezwykle trudno to wszystko ogarnąć, dlatego informuję, że przez najbliższy tydzień na pewno nie będę w stanie pracować, salon będzie zamknięty. Z każdą klientką, która jest umówiona do mnie na wizytę, będę się jeszcze kontaktować osobiście, ale dajcie mi czas.
Wrócę do Was, ale musicie dać mi trochę czasu. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie”.