Biedni ci bogacze
21
kogoś kolacją, na którą potrafią wydać i 100 tys. zł, serwując szampana po 12 tys. zł za butelkę.
– Czy oni rzeczywiście muszą wiedzieć, ile kosztuje butelka? Bo wydawałoby się, że jeśli mają tak dużo pieniędzy, to nie przywiązują wagi do tego, co ile kosztuje.
– W większości przypadków oni naprawdę wiedzą, na co i ile wydają pieniędzy. Poza tym często się chwalą tym, co drogiego kupują. Bo to jest też element ich wizerunku. Jest w książce opisana historia o tym, jak miliarder – od lat na liście „Forbesa” – wszedł w swojej firmie do pokoju, rozejrzał się po biurkach i zapytał – tu cytuję mojego rozmówcę – „A po ch... jest tu tyle długopisów? Tych karteczek do naklejania i tego wszystkiego? Trzy osoby tu na co dzień pracują, a wy tu, k..., robicie sklep papierniczy?”. Chodzi tu o człowieka, który jest gigantem finansowym. Ale proszę mi wierzyć, że kobieta, która opowiadała mi, ile wydają – ona, ale i inne żony multimilionerów – bardzo pilnuje tych rachunków, zbiera paragony, wyciągi za płatności w hotelu.
– Ale po co?
– Nie powiedziała mi tego wprost, ale zasugerowała, że to jakieś tam zabezpieczenie na wypadek, gdyby miało dojść do rozwodu i do podziału majątku. Jeżeli ona udowodni, że rozwód nie jest z jej winy, to dostanie alimenty na siebie. I będzie musiała udowodnić, że jej standard życia był wysoki, a przez rozwód się obniży, więc to jest dla niej ważne. Tym bardziej że – jak wynikło z rozmowy – konkretnie tamta kobieta boi się, bo czuje, że mąż chce ją zostawić. Ona wie, że mąż ją zdradza, ale wie też, że chodzi o prostytutki, więc czuje się pewniej, jednak boi się, co się wydarzy, jeżeli on się zakocha.
– Takim żonom łatwo nie jest, bo stale trwają łowy na tych ich bogatych mężów. Gdzie i jak się takie polowanie odbywa?
– Okazuje się, że na rynku istnieje szeroko rozwinięty coaching dla młodych kobiet, które chcą poderwać milionerów. Mówi się na nie „gold diggerki”.
– „Kopaczki złota” lub „poszukiwaczki złota”?
– Wiele z nich chodzi na specjalne szkolenia, gdzie uczą się, jak tych bogatych mężczyzn ogrywać. Dużo takich przyszłych miłości zaczyna się na Instagramie, gdzie te kobiety reklamują się w określony sposób. Moja rozmówczyni, zresztą będąca już w trakcie rozwodu, mówiła, że ich ofiarami stali się, poza jej mężem, także mężowie koleżanek.
– I co wtedy?
– Grozi jej, że zostanie bez grosza albo dostanie „ofertę dnia”, która sprowadzi ją do rzeczywistości „zwykłego Kowalskiego”, w której ona nie umie żyć i nie ma się co temu dziwić, bo od prawie 30 lat funkcjonuje w skrajnie innym świecie.
– A nie gromadzą po cichu, w tajemnicy przed mężem, choć biżuterii, diamentów jako zabezpieczenia na przyszłość?
– Wydawałoby się, że tak robią, zwłaszcza że mężowie aż tak tego nie kontrolują, ale okazuje się, że nie.
To było zaskakujące. Rozmawiałam z prawnikiem, który rozwodzi bogatych ludzi, i wyjaśnił mi, że to nie leży w naturze tych małżeństw, które zaczęły się, gdy oboje mieli po dwadzieścia kilka lat i razem budowali fortunę. Mówiąc razem, mam na myśli również to, że on był całkowicie pochłonięty pracą, a ona brała na siebie dom, ale też pomagała w biznesie. Tam naprawdę było to oparte na zaufaniu. Zaproponowanie intercyzy nawet przy szybko rosnącym majątku to było coś niedopuszczalnego. I te żony nie ogrywały mężów, bo miały poczucie, że to jest na zawsze. Co innego jest już jednak z drugimi żonami, bo ci panowie robią to „drugie okrążenie” najczęściej, albo nawet i trzecie, wtedy jest już intercyza, ale też te kobiety są cwańsze.
– Szczególnie że nie mogą pracować, nawet gdyby chciały.
– Poza kilkoma wyjątkami, bo podkreślmy, że są w Polsce fortuny realnie zarządzane przez kobiety samodzielnie lub do spółki z mężem, to żona miliardera ma przede wszystkim dobrze wyglądać. I być zawsze gotowa, gdyż mąż może zadzwonić, że ważny kontrahent przylatuje właśnie z Nowego Jorku i trzeba przygotować kolację. A bardzo często te przyjęcia biznesowe nie odbywają się w restauracjach, tylko w ich rezydencjach. Oczywiście te kobiety mają cały zestaw ludzi do pomocy, ale generalnie muszą być w ciągłej gotowości.
– Coś za coś?
– Kilka żon multimilionerów powiedziało mi, że żałują tego, jak się potoczyło ich życie właśnie w sensie zawodowym, bo właściwie nie robią nic. A są wykształcone, miały zawód, pasje, osiągnięcia.
Powiedziały, że mężowie godzą się najwyżej, aby prowadziły ich fundacje albo galerię sztuki. Więcej opcji nie ma. Żyją w złotej klatce. Dostają dużo pieniędzy, żeby było im wygodnie, żeby dzieci miały wszystko, a chodzą do najlepszych szkół. Zaskakujące dla mnie było, na jak wiele zajęć pozalekcyjnych są zapisywane i chodzą te dzieci. Na ile zajęć sportowych, artystycznych, językowych – to jest doprowadzone aż do absurdu.
– Tego chyba najbardziej można im zazdrościć – możliwości kształcenia dzieci, bo każdy rodzic chciałby, żeby jego dziecko miało jak najlepszy start. Ale czy z tego coś dalej dla tych dzieci miliarderów wynika?
– One są kształtowane na obywateli świata, wyjeżdżają do podstawówki do Szwajcarii czy USA, gdzie nie mają kolegów Polaków, tylko ludzi z ich poziomu finansowego. Ale z drugiej strony ich ojcowie zwykle chcą, żeby wróciły i przejęły biznes.
– I pewnie nie przyjmują do wiadomości, że dzieci chcą już innego życia. Z jednej strony rodzice kształcą je na światowców, a z drugiej mówią: masz robić, co ci mówię, tak?
– W książce jest opowieść mężczyzny o jego byłej dziewczynie – córce miliardera. Zapytałam go, czy dzieci, które są dziedzicami wielkich fortun, mają niskie poczucie własnej wartości i są niepewne siebie. Bo przecież oczekiwania są takie, że to będzie klon, a tak często nie jest, nie wszystkie mają głowę do interesów jak rodzice. On na to: „Wielokrotnie to widziałem. Tacy ludzie wszystko mieli podane na tacy, oczywiście chodzili do lepszych szkół, ale ciągle mają z tyłu głowy: »Kończę tę szkołę, bo stary tak chciał. Kończę tę szkołę i co dalej, trzeba się do jakiegoś biznesu wziąć, bo stary by chciał«. Cały czas ta presja, stary by chciał to, stary tamto, w efekcie powstaje w nich autoblokada i oczywiście niczego nie wymyślają i coraz bardziej się dołują, są spięci i opowiadają, co to jeszcze wymyślą, czego tu nie zrobią, a w rzeczywistości niewiele robią”.
– Słowem, nie ma co im zazdrościć takiego życia?
– Ja z grubsza wiedziałam, że to może tak wyglądać, ponieważ kilka lat temu przygotowywałam książkę o Ukrainkach pracujących w Polsce, a część z nich pracowała u multimilionerów i o tym też opowiadały. Zresztą to wyszło przypadkiem, gdy spytałam o największe nieszczęścia, jakie widzą w polskich domach. I one wtedy zaczęły mówić mi, że najwięcej tego widzą w bogatych domach. Im bogatsze domy, tym więcej smutku. Dziewczyna, która wyszła z naprawdę patologicznej biedy na Ukrainie, powiedziała, że najbardziej boi się być bardzo bogata. Bo nie widziała nigdzie większego rozpadu więzi rodzinnych. Mówiła, że w pokojach 14-latków znajdowała narkotyki. I wtedy pomyślałam, żeby zobaczyć, co kryje to całe bogactwo. Potem rozmawiałam z kilkoma bardzo bogatymi matkami. Każda przyznała, że rzeczywiście ich dzieci, zwłaszcza synowie, mają bardzo poważne problemy z używkami. Jedna z nich mi mówiła: „Większość synów moich koleżanek – nie wyłączając mojego syna – »zaliczyło« pierwszy odwyk przed osiemnastką”. To o czymś świadczy. Mają wszystko podane na tacy, a są przez to zagubieni, często nie mają celu w życiu i czują tę presję ze strony ojców.
– Bogaci ludzie bardzo starają się ukrywać przed światem, jak pani zdobyła te wszystkie informacje?
– Ja nie chciałam z samymi miliarderami rozmawiać, bo wiadomo, że będzie im zależeć, by zrobić sobie autolaurkę. Chciałam, żeby o ich życiu opowiedzieli mi ludzie, którzy są obok, na co dzień z nimi żyją, pracują czy współpracują. Początkowo nikt ze mną nie chciał rozmawiać, choć gwarantowałam anonimowość. Bo, odpowiadali, pieniądze lubią ciszę, bo on im płaci albo bo mąż mnie zabije itp. Aż w końcu udało mi się dotrzeć do tego środowiska. Ludzie mi zaufali, a ja zrobiłam wszystko, żeby zmylić tropy, które by wskazywały, kto tu o kim opowiada, bo nie
chodzi o rozliczanie konkretnych biznesmenów, o ujawnianie ich kompromitujących sekretów czy mówienie, kto ile i na czym zarobił, ile stracił czy ukradł. W tej książce pokazany jest ich styl życia i procesy, jakie zachodzą w ludziach pod wpływem ogromnych pieniędzy.
– Tym sposobem poznała też pani wiele historii mało chwalebnych. Bo kto by pomyślał, że ci najbogatsi, którzy tyle wydają na swoje rozrywki, potrafią być tak niesamowicie skąpi?
– Zacznijmy od tego, że filantropia jest bardzo ważnym elementem wizerunkowym najbogatszych, i to jest coś, w co inwestują pieniądze. Rzeczywiście część bogatych biznesmenów pomaga, daje konkretne pieniądze, czasami są to naprawdę duże sumy, ale oni muszą coś z tego zawsze mieć. Proszę zauważyć – oni tego nie robią po cichu, bo robienie filantropii po cichu nie ma żadnego sensu. To musi być sytuacja „win-win”, czyli że dam, ale z tego dla mojego biznesu wyniknie jakaś korzyść. Ale gdy trzeba realnie komuś pomóc... Opowiem historię, ona już nie jest zasłyszana, ja sama byłam świadkiem.
– Już brzmi ciekawie.
– To było całkiem niedawno, była kolacja, na której spotkali się multimilionerzy, bardzo bogaci ludzie. Bo trzeba zaznaczyć, że oprócz „dworu” – czyli ludzi, którzy jeżdżą z nimi np. na wakacje – jest też „stół” – czyli ludzie, których zaprasza się do towarzystwa przy kolacji. To często artyści, znani lekarze, dziennikarze. Tym sposobem znalazłam się tam ja. W czasie tej kolacji każdy opowiadał, jak mu dobrze idzie w biznesie, dużo było rozmów o kulturze, jazzie, o sztuce, to jest zresztą stały element. I nagle wpada spóźniony uczestnik, który też miał być na tej kolacji. I podekscytowany mówi, że jest zbiórka na chore dziecko jego znajomych, która niedługo się kończy, i brakuje kilkaset tysięcy złotych. Zbiórka była na kilka milionów, bo chodziło o bardzo drogi lek i operację w USA. On opowiada przy stole historię tego dziecka, mówi, dlaczego to jest takie ważne, pokazuje zdjęcia. I mówi: „Słuchajcie, gdyby każdy z was wszedł w link tej zbiórki i coś tam dorzucił, to może by udało się zebrać wymaganą sumę na uratowanie tego dziecka”. Ponieważ to się dzieje publicznie, więc trzeba zareagować, coś zrobić, im kto bogatszy. A wszyscy uczestnicy wiedzą, kto jest w tym gronie najbogatszy i wszyscy patrzą na niego. A wie pani, ile ten najbogatszy przekazał? 2 tys. zł. – Powie pani, kto to był?
– Oczywiście, że nie. Nazwisko nic tu nie wniesie poza wygenerowaniem tytułów w tabloidach. Pokazuję model zachowania, którego byłam naocznym świadkiem.
– A ile miał majątku?
– Jest na tej liście „Forbesa”, i to na pierwszej stronie, więc to miliarder.
– Pani rozmówcy, ludzie, którzy blisko współpracują z najbogatszymi
Polakami, opisują różne metody, które oni stosują, żeby nie płacić. Choćby uciekając na parkiet.
– Tak, są tacy, i to mnie bardzo rozbawiło, którzy nagle rzucają się do tańca, gdy do stolika zbliża się kelner z rachunkiem. Do kompanów przy stoliku krzyczą tylko: „Rozliczymy się później”, co oczywiście nigdy nie następuje.
– Pisze też pani o powszechnie znanym majętnym człowieku, który przyjeżdża rowerem do znanej restauracji, siada, je zamówiony posiłek, ociera usta, wstaje i wychodzi, jak gdyby nic – nie płacąc. I robi tak często.
– Pytałam nawet właściciela tej restauracji, co on na to, ale tylko bezradnie rozkłada ręce. Tłumaczy, że nie wypada mu się domagać pieniędzy, że to znany człowiek, celebryta, że można to uznać za promocję restauracji, że tacy ludzie tu jadają.
– Nam, zwykłym zjadaczom chleba, to by w ogóle nie przyszło do głowy. Przede wszystkim byłoby nam wstyd.
– Jeden z moich rozmówców, robiący interesy z najbogatszymi, mówi, że wielkie pieniądze wygumkowują coś takiego, jak wstyd czy ogłada, i dają poczucie, że bogatemu wolno więcej, bo pieniądze czyszczą wszystkie grzechy świata.
– Co do ogłady i kultury, to najbardziej wstrząsnęła mną opowieść aktora – jak pani pisze – „prestiżowego teatru warszawskiego”, którego wraz z innymi zaangażowano do odegrania przedstawienia na jachcie polskiego miliardera. Nazwał ich „swoimi małpami”.
– Tak, przy gościach złapał aktora za twarz, zaczął ją poklepywać, mówiąc do gości: „Moje małpy, moje małpy”. Traktował tych aktorów, jakby byli jego własnością, kazał im odgrywać grane przez nich role filmowe itp. „Byliśmy jego małpami, zwierzętami w zoo, które on kupił i którymi mógł się popisać” – opowiadał aktor.
– Domyślam się, że goście miliardera w sądzie baliby się to potwierdzić, więc taki ktoś ma prawo czuć, że może robić, co chce. Generalnie przykre są te historie, a jest ich w książce sporo, świadczące, w jakiej pogardzie mają ludzi, którzy stoją niżej lub im podlegają.
– Oni w takim bliskim kontakcie są czarujący, wręcz uwodzą, ale jest wyraźny rozdział pomiędzy służbą a resztą świata. To też mnie zaskoczyło. Część elity finansowej kreuje się na arystokratów, a według ich współpracowników właśnie tacy okazują tę pogardę dużo bardziej niż ci, których powierzchowność wskazuje na gburowatość.
– Dlaczego tak jest?
– Jedno słowo zawsze padało w rozmowach o tych milionerach. Wypowiadali je ich współpracownicy, specjaliści od wizerunku, żony i dzieci. To „narcyzm”. Oni w ogromnej większości są narcyzami, z zaburzoną percepcją siebie samego i otoczenia. Wiele kompleksów odreagowują właśnie pogardą wobec biedniejszych od nich. Ich kobiety mówią, że w jakimś sensie rozumieją, że oni się tacy stali, bo żyją w nieprawdopodobnym stresie. To są faceci po kilku zawałach, którzy nie śpią, nie dojedzą. Fajnie jest mieć pieniądze, ale jeżeli dochodzi się do ekstremalnego poziomu, to jak w każdej skrajności wkrada się patologia. Ale nie wszyscy tacy są. Znam „setkowego” milionera, który jest bardzo skromnym człowiekiem, poukładanym, wrażliwym, ale to tak, jakbym na plaży w tym piachu nagle jakiś diament znalazła. Tacy ludzie się zdarzają, ale to jest naprawdę wyjątkowa sytuacja.
– Czyli częściej to picie na umór, narkotyki?
– Wraz z przekraczaniem kolejnych granic oni muszą ten stymulator jeszcze podkręcić – tak mówią członkowie ich rodzin. Jeżeli on już wszystko widział, wszędzie był, wszystkiego, co się dało, spróbował, a jednocześnie ten kortyzol ciągle buzuje, bo cały czas dużo pracuje, to gdzieś musi to odreagowywać i oczywiście to bardzo często są alkohol, narkotyki itd. Ale to nie jest tak, że oni chodzą codziennie naćpani czy pijani, to jest nieprawda – nie mogliby pracować.
– To ja się w sumie cieszę, że nie jestem miliarderką.
– Mam wrażenie, że te gigantyczne pieniądze przynoszą szczęście w rozumieniu sensu życia tylko tym, którzy te fortuny tworzą. Ponieważ daje im to ogromną satysfakcję. Bo trzeba oddać im sprawiedliwość, że to są ludzie nieprawdopodobnie pracowici. Są oddani w stu procentach pracy. Wielu ich współpracowników powtarza, że ci ludzie nie potrafią odpoczywać dłużej niż kilka dni. Że wyłączenie się na dwa tygodnie na urlopie jest absolutnie niemożliwe, bo są od tego uzależnieni. To jest rodzaj napędu, ale ich dzieci zazwyczaj już go nie mają po prostu.
– I tego nie da się nauczyć z podręcznika „Jak zostać miliarderem”, prawda?
– Nie każdy nim może być nie tylko dlatego, że trzeba mieć określony zestaw cech, także tych negatywnych, trzeba być bezwzględnym, jednocześnie pracowitym, zdeterminowanym, ale także być wizjonerem.
– Ale też pani rozmówcy przyznają, że bez znajomych polityków nie byłoby tak łatwo. Wypatrzyła ich tam pani?
– Tak, choć nie to mnie interesowało. Wiem, że nie da się robić wielkich pieniędzy bez wiedzy niektórych osób. Biznes jest połączony z polityką i koniec kropka.
– Na koniec coś miłego, bo jest grupa miliarderów, o których pisze pani z wyraźną sympatią. To miliarderzy z prowincji.
– Bo widać, że nie zwariowali do końca. Tam nie ma blichtru, dla nich istotą jest, żeby się rozwijać, fortunę pomnażać, i ich energia przeznaczona jest na to, a nie na lansowanie.
– Bo człowiek by oczekiwał, że mając pieniądze, mogą je lepiej wykorzystać.
– Tak jak ja oczekiwałam, że jednak na tej zrzutce ktoś da więcej niż te 2 tys. zł mimo wszystko.
MONIKA SOBIEŃ-GÓRSKA (rocznik 1985) – dziennikarka, scenarzystka, absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim i Szkoły Filmowej Wajdy. Autorka czterech książek z gatunku literatury faktu. Najnowsza: „Polscy miliarderzy. Ich żony, dzieci, pieniądze”, ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.