Łzawy trzepot długich rzęs
Szykuje się wesele w rodzinie. Coś trzeba ze sobą zrobić, żeby wyglądem nie straszyć innych gości. – Może niech mama zrobi sobie rzęsy – proponuje synowa. – To znaczy wydłużyć i pogrubić? Tak. – Nigdy tego nie stosowałam. To co mamie szkodzi spróbować?
Idę zatem do salonu, w którym dają urodę, i pakuję się na leżankę. Pracujące tam dziewczyny mają takie piękne podkręcone rzęsy. Mam nadzieję, że moje też takie będą i całkiem przyzwoicie wyjdę na zdjęciach. Miła pani zaczyna mi grzebać w oczach. Ona się stara, modli się nade mną i powoli zaczynam czuć pewną zmianę mojej osobowości. Rzęsy robią się jakby coraz cięższe. Widocznie tak ma być. Ale ta odmiana postępuje dalej. Rozpoczyna się jakieś kłucie w oczy. „Chyba tak mi nie zostanie, skoro to ma się utrzymać na rzęsach około miesiąca. Bo jak ja będę przez ten czas patrzeć na świat?” – myślę sobie. Tkwię na leżance i nie mogę doczekać się końca. Coś mnie szczypie i oczy zaczynają łzawić. – To minie – mówi specjalistka. Jakoś jej nie wierzę. Wychodzę zadowolona, że dotrwałam do końca. W domu pokazuję się mężowi, ale on patrzy nieco zdegustowany i pyta, czy długo tak będę wyglądać. – Zobaczymy – wzdycham. – A ty w ogóle coś widzisz? – dopytuje mąż.
Tak jakby częściowo. To mazidło mnie cały czas uwiera i tak jest nie tylko przez pierwsze kilka dni, ale do końca tego ustrojenia. Niby z czasem po trochu się wykrusza, ale jednak długo czuję się tak, jakbym miała grube zadry w oczach. W rezultacie na weselu wystąpiłam z przekrwionymi gałkami i z chusteczką przy oczach, bo ciągle mi łzy leciały. Coś mi się wydaje, że to nie dla mnie rozwiązanie. Trudno jest trzepotać rzęsami, które są umazane asfaltem.