Ocaleni z podziemi
Po raz pierwszy od dwóch miesięcy zobaczyli światło słoneczne
Przez ponad dwa miesiące wojny jednym z symboli heroicznej walki Ukraińców z rosyjskim najeźdźcą stał się Mariupol oraz ostatni bastion obrony równanego z ziemią miasta – zakłady metalurgiczne Azowstal. W ich zamienionych w prawdziwą twierdzę podziemiach znaleźli schronienie obrońcy i cywilni mieszkańcy miasta. Część cywilów udało się ewakuować stamtąd dopiero w ubiegłym tygodniu. 3 maja ich pierwszą grupę bezpiecznie przewieziono przez tereny okupowane przez Rosjan na kontrolowane przez ukraińskie wojsko Zaporoże.
– Cieszy mnie, że ponad stu cywilnych mieszkańców udało się ewakuować z huty Azowstal w Mariupolu w trakcie operacji koordynowanej przez Organizację Narodów Zjednoczonych i Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża – głosiło oświadczenie sekretarza generalnego ONZ António Guterresa, który uzgodnił przeprowadzenie akcji humanitarnej podczas poprzedzających ją wizyt w Kijowie i Moskwie.
Operacja rozpoczęła się w piątek 29 kwietnia. Kolumna samochodów ONZ i MKCK przyjechała do zakładów w Mariupolu następnego dnia rano. „Dzięki tej operacji sto osób – dzieci, kobiet i starszych ludzi – zdołało opuścić schronienie pod kombinatem metalurgicznym Azowstal” – czytamy w opublikowanym 3 maja komunikacie ONZ. „I po raz pierwszy od dwóch miesięcy zobaczyć światło słoneczne”.
Oto historie opowiedziane przez kilkoro z nich:
Wowa, 14 lat. Wyjechał z bratem i mamą
– Do Azowstalu przywiózł nas tata. Mówił, że to najbezpieczniejsze miejsce. Tam, nie widząc słońca, siedzieliśmy przez jakieś dwa miesiące. Tata jest wojskowym, został tam. Chciałbym mu przekazać, że z nami jest wszystko w porządku i żeby uważał na siebie.
Jedliśmy owsiankę z jakimś zielskiem, z łupinami, których nie można jeść. Mężczyźni biegali do sąsiedniego budynku, ryzykowali życie, żeby zdobyć dla nas coś do jedzenia. Wojskowi przywozili i oddawali nam swoje jedzenie, żebyśmy przeżyli. Z Azowstalu wywozili nas nasi żołnierze, potem przekazali nas rosyjskim wojskowym (...). Potem zakwaterowano nas w obozie. Tam przenocowaliśmy w namiotach i pojechaliśmy do Berdiańska. Kiedy zawieźli nas do obozu, kobiety rozbierano, wszystkim skanowano odciski palców, robili zdjęcia, sprawdzali telefony.
Katia, wyjechała z dwojgiem dzieci
– Szczerze mówiąc, już kilka razy traciliśmy nadzieję, że stamtąd wyjdziemy. Tam faktycznie nie ma już zakładów, starto je z powierzchni ziemi. Zostały tylko schrony, niektóre i tak już zawalone. Ukrywaliśmy się tam prawie przez dwa miesiące. Są tam też bunkry, takie mocne, że niby powinny wytrzymać bomby. Ale potem zamknął się pierścień wokół nas – tego nikt nie oczekiwał. Światła tam nie było. Zaopatrywać się w wodę i jedzenie pomagali nam nasi ukraińscy żołnierze. Odkopywali jakieś zrujnowane magazyny, a w ostatnich dniach przynosili już własne racje żywnościowe.
To, co widzieliśmy w mieście, wyjeżdżając, to były po prostu puste „pudełka” – a pośrodku ogromne czarne dziury. Tam nie ma domów. Na wyjeździe była bardzo poważna rosyjska kontrola: rozbierali nas, sprawdzali blizny, tatuaże, kobietom zaglądali do majtek. Sprawdzali wszystkie plecaki, wywalali wszystko. Sprawdzali