Głupi jak Zbyszko z Bogdańca
Tę historię pamięta każdy urodzony w ubiegłym stuleciu. Oto bohater Sienkiewiczowskich „Krzyżaków” – poruszony nieszczęściem ukochanej – postanawia krzywdę jej pomścić i ściąć krzyżacki czub. Zbyszko, człek młody, nieuk, ale zapalczywy, gdy tylko ony czub zobaczył, rzucił się do ataku z kopią, by Krzyżaka pokarać. Tymczasem był to zakonny poseł wysłany do króla polskiego, zatem prawem chroniony. Zbyszkowy atak powstrzymał rycerz Powała, honor Rzeczypospolitej ratując, co poczciwego osiłka od gniewu króla i sądu nie uchroniło. Jak się to skończyło, wiemy... Kto nie wie, niech przeczyta.
Prawna ochrona posła jest starsza niż konwencja wiedeńska z 1961 roku, a zapewnienie posłowi (dziś nazywa się go ambasadorem) nietykalności jest obowiązkiem kraju, który go przyjął. „Ochrona głów obcych państw i międzynarodowych organizacji, szefów przedstawicielstw tych państw i organizacji jest analogiczna do ochrony Prezydenta RP” – tak stanowi polskie prawo. Przypadek Siergieja Andriejewa, ambasadora Federacji Rosyjskiej, jest przykładem błędu popełnionego przez polskie władze. Pozbawienie dyplomaty ochrony podczas wypełnienia przezeń czynności służbowych pokazuje, że Polska pozostaje państwem z tektury, zaś ocierające się o upośledzenie umysłowe tłumaczenia policji czy ministra spraw wewnętrznych wskazują, że być może to nie jest tektura, ale szary papier.
Ambasador Andriejew jako dyplomata wzorowo wypełnia obowiązki reprezentanta rządu swego kraju. Robi to profesjonalnie, za zgodą państwa przyjmującego, czyli Polski. Mało kto go lubi i szanuje, ale dla jego misji to nie ma znaczenia. Nie ma też wątpliwości, że jako człowiek uosabia genetyczne cechy kacapa, a żeby Andriejew nie czuł się lżony przez cudzoziemca, wesprę się jego rodakiem Aleksandrem Sołżenicynem, słynnym dysydentem i noblistą, który powiedział, że „nie ma na tym świecie istoty bardziej miałkiej, bardziej bydlęcej i chamskiej niż kacap”. Niemniej nawet kacap, jeśli ma status dyplomaty, też musi mieć zagwarantowane bezpieczeństwo. Epizod z warszawskiego cmentarza, gdzie protestujący Ukraińcy oblali go farbą czerwoną jak krew, ukazał nie tylko stan społecznej emocji, ale przede wszystkim ujawnił indolencję władz, a w praktyce polską głupotę w stylu Zbyszka z Bogdańca. I tak należy rozumieć niemądrą wypowiedź ministra Kamińskiego, który napisał w komunikacie: „Emocje ukraińskich kobiet biorących udział w manifestacji, których mężowie dzielnie walczą w obronie ojczyzny, są zrozumiałe, a Policja umożliwiła ambasadorowi bezpieczny odjazd z miejsca zdarzenia”. Nikt nie zarzuca Ukraińcom nielegalności ich manifestacji! To sytuacja oskarża polskie władze, że po pierwsze, nie obroniły Andriejewa przed atakiem, a po drugie, naraziły Polskę na zarzut tolerowania bezprawia. „Rosjanie już wiedzą, że Polacy to dzikusy, które nie potrafią utrzymać standardów” – mówi senator Marcin Bosacki, kiedyś też ambasador. Dziś państwo staje przed dwoma dylematami: jak ukarać ukraińską dziennikarkę, która znieważyła ambasadora, oraz jak wytłumaczyć się światu ze złamania prawa przez państwo polskie. Bo atak Ukrainki na Rosjanina umożliwiło świadome odstąpienie przez Polskę od jej fundamentalnego obowiązku określonego w konwencji i praktyce służby dyplomatycznej. Może tylko cieszyć, że jedynym głosem rozsądku, i to pełnym ubolewania, była natychmiastowa reakcja ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua, który wyraził żal z powodu zajścia.
Głupota polskich służb uruchomiła pełną skalę możliwości odgrywania się Rosjan na polskiej placówce i jej personelu w Moskwie. Już wezwano ambasadora do tamtejszego MSZ, już obsmarowano farbą polskie godło na bramie ambasady, wyzwano Polaków od neonazistów i faszystów. „Błąd polskich służb wywoła kolejne konsekwencje” – zauważył Aleksander Kwaśniewski. Narazi też na fizyczne niebezpieczeństwo nasz personel dyplomatyczny w Moskwie. Riposta rzecznika rządu Müllera, że „ambasadorzy pracujący na terenie Federacji Rosyjskiej podejmują ryzyko”, przebija głupotę Zbyszka z Bogdańca. W opinii komentatorów międzynarodowych to polski rząd nie dopełnił obowiązku ochrony immunitetu dyplomatycznego. „A to gorzej niż błąd” – twierdzą dziennikarze portalu Politico.
Postawa polskiej policji, która – jak zapewnił jej rzecznik – „zapewniła ambasadorowi bezpieczny odjazd z cmentarza”, jest kpiną. Policja, tak sprawnie radząca sobie na czarnych marszach, paradach gejów, opozycji i takich tam, teraz bezczynnie gapiła się na niebezpiecznie eskalującą sytuację, bezmyślnie przyczyniając się do niepowetowanej szkody polskiego wizerunku. Musi to im ktoś w prostych słowach wytłumaczyć, bo mało kto wierzy, że są aż takimi idiotami.
Kilka lat temu w Radomiu wszechpolacy pobili człowieka należącego do KOD-u. Atak potępiła ówczesna rzecznik rządu Mazurek, zrazu dodając, że jednak rozumie napastników. Czyli źle zrobili, a mimo to dobrze, bo się kodziarzowi wziąć po ryju po prostu należało. W Mazurkowym duchu odezwał się premier Morawiecki, mówiąc, że ostrzegano Ruska, by nie brał udziału w żadnych uroczystościach na mieście, bo to się może dlań źle skończyć. I skończyło się fatalnie, choć nie ma pewności, czy dla kacapa Andriejewa, czy dla naszego państwa.