Zrozumcie, że bez Platformy nie da się rządzić
Wśród publicystów trwają dyskusje, w jakim układzie opozycja powinna pójść do wyborów. Dominują tu dwa nurty: pierwszy, według którego należy iść w rozproszeniu, reprezentując odmienne poglądy i pokazując wyborcy pełną paletę wyboru, i drugi, który mówi, że tylko jedna lista wyborcza może zwyciężyć PiS. Nie mam dobrych wieści dla zwolenników obu teorii, bowiem prawda leży pośrodku.
Spór jest gorący i pewnie będzie tylko zyskiwał na temperaturze, im bliżej będzie wyborów (a jak obstawiam, te odbędą się w przewidzianym przez konstytucję terminie). Problem polega na tym, że nie jest to zwykła dyskusja akademików, a zaangażowane strony mają swój interes, by forsować jedno z dwóch rozwiązań. Partie mniejsze, takie jak Lewica i Polska 2050, mówią, że jedna lista zamaże ostrość ich propozycji na naprawę Rzeczypospolitej. Platforma Obywatelska sugeruje, że ordynacja wyborcza premiuje dużych graczy i tylko jedna lista może rozbić monolit PiS. Dodajmy do tego, że Donald Tusk ma wybitne doświadczenie w pożeraniu mniejszych ugrupowań, stąd oczywisty lęk reszty opozycji przed stworzeniem polskiego duopolu wyborczego.
Racje można wskazywać po jednej i po drugiej stronie barykady, ale ostatecznie trzeba się zdecydować na jedno rozwiązanie. Będzie nim start osobny. Nie wyobrażam sobie, żeby liderzy mniejszych partii zrzekli się przysługującej im władzy i zdecydowali się złożyć hołd przed Tuskiem. Jednocześnie mam wrażenie, że czy to Szymon Hołownia, czy Włodzimierz Czarzasty, zapominają oni, jaki jest sens polityki. Stanowi go zdobycie władzy. Dopiero mając po swojej stronie sejmową arytmetykę, można realizować swoje pomysły. Inaczej jest się tylko publicystą wyposażonym w poselski immunitet. A skoro tak, to należy stanąć w prawdzie i powiedzieć głośno: bez Platformy opozycja nie będzie rządzić, podobnie jak Platforma nie porządzi bez reszty opozycji.
Ta banalnie prosta myśl prowadzi do rewolucyjnych wniosków. Bo skoro bez Platformy się nie da, to może warto byłoby zacząć myśleć o tym, jak będzie wyglądał przyszły rząd? Wiem, że jego skład będzie zależał od podziału mandatów w parlamencie, ale rozmowa o tym, kto chce wziąć jaki resort, nie byłaby dzisiaj niczym złym. Wiadomo, że PO weźmie MSW, a Lewica będzie chciała odpowiadać za politykę społeczną. Co więcej, taki roboczy podział mógłby już dziś pozwolić na ustalenie warunków brzegowych współpracy, a nawet na stworzenie wspólnych założeń programowych.
Tymczasem woli do współpracy nie widać. Liczby szpil, jakie posłanka Izabela Leszczyna z PO (zyskująca w partii w ostatnim czasie) wbiła Lewicy, nie zliczę. Socjaldemokraci z liberałami żrą się o wszystko: o Krajowy Plan Odbudowy, program budowy mieszkań, a nawet najnowszą historię Polski (tu stosunek do transformacji ustrojowej wyparł dyskusje o ocenie PRL). Dwa różne światy, które zdecydowały się ze sobą zderzyć, zamiast pokojowo, harmonijnie i wspólnie egzystować.
Jeśli tak dalej pójdzie, to w 2023 roku obudzimy się z ręką w nocniku. Kto wie, może prezydent Andrzej Duda wykorzysta spory opozycji i wyznaczy do stworzenia przyszłego rządu mniejszościowy zlepek PiS-u i Konfederacji. Bo nie mam wątpliwości, że w sprawie podziału tortu te partie dogadają się w pięć minut.