A może by tak pociągiem...?
Uwaga! Materiał drastycznie absurdalny! Nie czytać w czasie urlopu, golenia czy układania domina.
Sytuacja jest dość prosta: wybieramy się z mężem nad morze z naszą czwórką dzieci. Pomyślałam: a może by tak pociągiem? Będzie szybciej, ekologiczniej, taniej i bez pasów, bez postojów na posiłki co trzy godziny. Wybór padł na pendolino. Najstarszy, 11-letni, syn jest na wózku, pozostaje na co dzień pod opieką hospicjum. Przy zakupie biletów okazało się, że jego bilet jest najdroższy (mój 99 złotych, jego prawie 160!). Bilety zostały kupione 26 kwietnia na dworcu w Krakowie. I tak sprawdziła się stara zasada sójki podróżniczki: Chcesz jechać taniej – siedź na piórkach w domu.
Okazało się, że moje dziecko na wózku jest na tyle wyjątkowe, że w całej tabeli zniżek nie pasuje do niego żaden paragraf. Na orzeczenie o niepełnosprawności – nie, bo nie jedziemy się masować, ciąć czy czegoś w końcu nauczyć. Na legitymację szkolną – nie, bo jej nie mamy. Dzieci głęboko upośledzone w szkołach nie mają praw ucznia (sic!). Tym sposobem ja – dorosłe, zdrowe babsko – jadę pociągiem taniej niż moje niepełnosprawne dziecko na wózku inwalidzkim. Za to dziecko jest też na tyle wyjątkowe, że zostało uhonorowane siedzeniem w innym wagonie niż jego rodzina.
Czy ja znowu marudzę? Nie! Dostrzegam szereg dostatków i (do)bitnych pozytywów! Po pierwsze: dziecko siedzi w warsie, wiadomo – to miejsce najlepiej pachnące. A może się okazać, że akurat syn wykorzysta tę podróż i się usamodzielni? Na pewno od nas odpocznie! Nie możemy zmarnować takiej szansy. A jeszcze ja zwiedziłam dworzec krakowski, dorwałam obwarzanka, zaś bilety kosztowały drożej o prawie 120 zł. A wiadomo to, gdzie ja bym poszła z tymi zaoszczędzonymi dutkami? Co najmniej trzy branże krakowskiej galerii dworcowej zacierają ręce na widok takiej matki osaczonej oszczędnościami. Na dłuższą metę mogło się to skończyć pobytem w specjalistycznym ośrodku zamkniętym. Ostatecznie czuję, nomen omen, ulgę.
Ale nie poddaję się! Trafiła kosa na kasę... Chciałam powiedzieć – koza na kamień! Jedziemy! Do zobaczenia na miejscu, synku!
Pasowałby tu cytat z Kazika, ale chyba nie wypada. Pozdrawiam ANIA (nazwisko i adres internetowy
do wiadomości redakcji)