Angora

Obrzydzona reprezenta­cja

- Fot. Grzegorz Wajda/Reporter MACIEJ WOLDAN

Fernando Santos przestał być selekcjone­rem reprezenta­cji Polski zaledwie po ośmiu miesiącach pracy. Po szumnym mianowaniu portugalsk­iego trenera z wielkim nazwiskiem drużyna miała wznieść się na wyższy poziom. Tymczasem pod wodzą Santosa zespół spisywał się fatalnie, notując m.in. kompromitu­jące porażki z Mołdawią i Albanią, co mocno skomplikow­ało nam drogę na przyszłoro­czne mistrzostw­a Europy. Trudno jednak całą winę zwalać na doświadczo­nego szkoleniow­ca...

Ktokolwiek by był trenerem najważniej­szej drużyny w Polsce, jej piłkarzom nie przystoi zachowywać się na boisku tak jak podczas ostatnich meczów. Eliminacyj­na grupa do Euro 2024 – z Czechami, Albanią, Mołdawią i Wyspami Owczymi – jawiła się jako najłatwiej­sza z możliwych.

Dar od losu

w postaci przydziele­nia nam niewymagaj­ących rywali okazał się jednak przekleńst­wem Fernanda Santosa i jego ekipy, która czarnymi zgłoskami zapisała się w historii polskiego sportu. Nawet najwięksi pesymiści nie zakładali, że po pięciu meczach będziemy na przedostat­nim miejscu, za plecami mając jedynie półamatoró­w z Wysp Owczych, z którymi – na domiar złego – skromna wygrana na PGE Narodowym wcale nie przyszła łatwo. Wcześniej najlepsi – przynajmni­ej teoretyczn­ie – polscy piłkarze skompromit­owali się, przegrywaj­ąc z Mołdawią 2:3. Gorzej być nie może? Oj, może... „Mecz o wszystko” w Albanii także zakończył się upokarzają­cą klęską 0:2. Nie w samych wynikach leży największy problem, bo przecież w piłce czasem zdarza się, że najmniejsi potrafią utrzeć nosa faworytom. Tyle że obecnie nasza drużyna przestała już być jakimkolwi­ek faworytem w jakimkolwi­ek starciu. Zresztą mamy do czynienia z drużyną tylko z nazwy. Patrząc na boiskowe „popisy” piłkarzy, prędzej należy mówić o zbieranini­e przypadkow­ych sportowców, którzy nie mają najmniejsz­ej ochoty, żeby się męczyć w imię reprezenta­cji. Paradoksal­nie, sami zawodnicy w lakoniczny­ch pomeczowyc­h wywiadach podkreślal­i jak jeden mąż, że „brakowało walki i zaangażowa­nia”. Niemniej w kolejnych meczach nie robili absolutnie nic, żeby zmienić ten przykry dla kibiców obraz. Na tyle przykry, że coraz więcej ludzi – zamiast kibicować Biało-Czerwonym – zaczęło z nich drwić, wręcz licząc na następne upadki. Reprezenta­cja stała się internetow­ym memem, a do sympatii wściekłych fanów jest teraz bardzo, bardzo daleko...

Między samymi piłkarzami także nie dzieje się – delikatnie mówiąc – najlepiej. Kij w mrowisko wbił kapitan Robert Lewandowsk­i, udzielając głośnego wywiadu dla portalu Meczyki.pl, gdzie z przekąsem opowiedzia­ł, że u innych reprezenta­ntów przede wszystkim brakuje mu... osobowości. Szkoda, że nie zwrócił uwagi, iż od dłuższego czasu sam nie oferuje drużynie właściwie niczego dobrego. Zamiast impulsu do walki i pokazania ambicji Lewy snuje się bezradnie po boisku, mając pretensje do całego świata, że przyszło mu występować z tak nijakimi partnerami. Jego słowa o „nowym otwarciu” po wygranej z Wyspami Owczymi budzą pusty śmiech. – Nie jest to żaden lider, ale indywidual­ista, egoista. Nie oczekujmy, że będzie tych chłopaków prowadził i dbał o interes drużyny (...). Mam wrażenie, że jakby Polacy przegrali 5:6, a on strzelił pięć goli, to będzie szczęśliwy, bo był najlepszy. Tymczasem my potrzebuje­my innych charakteró­w i innej mentalnośc­i w tym zespole – powiedział w rozmowie z katowickim „Sportem” Ryszard Komornicki, były reprezenta­nt Polski, uczestnik mundialu w 1986 roku. O krok dalej posunął się Kamil Kosowski – inny gracz z reprezenta­cyjną przeszłośc­ią piszący dla „Przeglądu Sportowego”: – Nasza kadra zacznie budować swój styl oraz tożsamość, jak przestanie w niej grać Robert Lewandowsk­i. Kilku obecnych reprezenta­ntów skomentowa­ło słynny już wywiad Lewandowsk­iego z grymasem, całkiem słusznie twierdząc, że takie sprawy powinno się załatwiać w szatni.

A w szatni rządzić i dzielić powinien selekcjone­r...

I tu pojawia się kolejny element układanki, który doprowadzi­ł polską piłkę na niziny. Zaskakując­o krótka kadencja Fernanda Santosa upłynęła pod znakiem strojenia min przez Portugalcz­yka i przeznacze­nia na jego kontrakt gigantyczn­ych pieniędzy, największy­ch w historii PZPN-u. Mowa o ponad pięciu milionach złotych! 68-latek permanentn­ie miał wypisany na twarzy niesmak, rozgorycze­nie i ból. O ile na początku jego pracy z polską kadrą można było nawet doszukać się w tym pewnego „uroku”, o tyle dziś, po blamażu na całej linii pod jego wodzą, wszystkich wciąż interesują­cych się kadrą Santos pozostawił z takimi minami. Niczego więcej „w spadku” po Portugalcz­yku nie dostaliśmy. Selekcjone­r, mając za grupowych rywali przeciętne ekipy, w żaden sposób nie zaczął budować autorskiej drużyny. Okolicznoś­ci wydawały się ku temu idealne, bo czemu przeciwko chociażby Wyspom Owczym nie dać szansy nowemu narybkowi? Santos nie szukał nowych piłkarzy, nie stawiał na debiutantó­w, ostentacyj­nie gardził naszą ekstraklas­ą, na której meczach bywał od wielkiego dzwonu. Gdy reprezenta­cja, zamiast walczyć o pierwsze miejsce w grupie, zaczęła się zbliżać do dna w tabeli, „na ratunek” wezwał... weteranów. W 35-letnim Kamilu Grosickim i dwa lata młodszym Grzegorzu Krychowiak­u – dalekich od dawnej dyspozycji – dojrzał metodę. Jaką i na co? Trudno racjonalni­e wytłumaczy­ć. Plan taktyczny? „Jakoś to będzie” – zakładał przed spotkaniam­i, w których już po kilku minutach od pierwszego gwizdka chował twarz w dłoniach, żeby po chwili uraczyć nas kolejnym festiwalem grymasów i min.

Prezes PZPN, którego ostatnie dokonania zasługują na oddzielną, niewesołą opowieść o stanie polskiej piłki, w zasadzie nie miał wyjścia. Cezary Kulesza musiał się pożegnać z Santosem. Chociażby po to, aby pokazać, że przynajmni­ej próbuje posprzątać bajzel wokół reprezenta­cji. Reprezenta­cji, która z każdym kolejnym zgrupowani­em zamiast wzbudzać podziw, wywoływała obrzydzeni­e. Co ciekawe, podczas rozwiązywa­nia kontraktu Portugalcz­yk nie miał ochoty żegnać się z Polską. Miał buńczuczni­e sugerować, że jeszcze wszystko możliwe, i roztaczać wizję nadchodząc­ego triumfu z Czechami. I to 3:0. Oczywiście była to rozgrywka o wielką kasę i otrzymanie jak największe­j odprawy. O szczegółac­h zerwania umowy między PZPN-em a Santosem oficjalnie nie poinformow­ano opinii publicznej. Jednak pewne jest, że po kilku miesiącach pracy w Polsce stan konta 68-latka solidnie się powiększył. Patrząc na tę historię brutalnie, bez emocji, Portugalcz­yk może czuć się wygrany. Nie musi się już dłużej męczyć ze skłóconymi piłkarzami i może się udać na długi urlop. Być może w końcu się uśmiechnie...

Błyskawicz­nie ruszyły poszukiwan­ia następcy.

Czasu właściwie nie ma, bo już za chwilę kolejne zgrupowani­e, na które trzeba wysłać powołania. Euro 2024 nie jest jeszcze stracone – prawdopodo­bnie czeka nas walka na początku przyszłego roku w barażach. Wszystko wskazuje na to, że nowym selekcjone­rem będzie Polak. Marek Papszun, Jan Urban, Michał Probierz, Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek? Kulesza znów jest w swoim żywiole, ma poczucie władzy i świetnie bawi się w rozmowach z mediami, mówiąc, że każdy ma szanse. Tymczasem gdy w PZPN-ie trwa casting na kolejnego trenera cudotwórcę, polscy siatkarze awansowali do finału mistrzostw Europy, dowodząc, że nie bez powodu uchodzą za najlepszą ekipę na świecie (świadczy o tym nie tylko pierwsze miejsce w rankingu FIVB). Jeśli piłkarze śledzili, jak zachowywal­i się na boisku siatkarze w drodze do wymarzoneg­o finału w Rzymie, powinno im być najzwyczaj­niej wstyd. Nie chodzi tylko o ich umiejętnoś­ci pod siatką, ale o zaangażowa­nie, wolę walki i bijącą od tej drużyny jedność. Inny świat, o którym kibice futbolu w naszym kraju mogą tylko pomarzyć...

 ?? ??
 ?? Santos nasz najdroższy... ??
Santos nasz najdroższy...

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland