Obrzydzona reprezentacja
Fernando Santos przestał być selekcjonerem reprezentacji Polski zaledwie po ośmiu miesiącach pracy. Po szumnym mianowaniu portugalskiego trenera z wielkim nazwiskiem drużyna miała wznieść się na wyższy poziom. Tymczasem pod wodzą Santosa zespół spisywał się fatalnie, notując m.in. kompromitujące porażki z Mołdawią i Albanią, co mocno skomplikowało nam drogę na przyszłoroczne mistrzostwa Europy. Trudno jednak całą winę zwalać na doświadczonego szkoleniowca...
Ktokolwiek by był trenerem najważniejszej drużyny w Polsce, jej piłkarzom nie przystoi zachowywać się na boisku tak jak podczas ostatnich meczów. Eliminacyjna grupa do Euro 2024 – z Czechami, Albanią, Mołdawią i Wyspami Owczymi – jawiła się jako najłatwiejsza z możliwych.
Dar od losu
w postaci przydzielenia nam niewymagających rywali okazał się jednak przekleństwem Fernanda Santosa i jego ekipy, która czarnymi zgłoskami zapisała się w historii polskiego sportu. Nawet najwięksi pesymiści nie zakładali, że po pięciu meczach będziemy na przedostatnim miejscu, za plecami mając jedynie półamatorów z Wysp Owczych, z którymi – na domiar złego – skromna wygrana na PGE Narodowym wcale nie przyszła łatwo. Wcześniej najlepsi – przynajmniej teoretycznie – polscy piłkarze skompromitowali się, przegrywając z Mołdawią 2:3. Gorzej być nie może? Oj, może... „Mecz o wszystko” w Albanii także zakończył się upokarzającą klęską 0:2. Nie w samych wynikach leży największy problem, bo przecież w piłce czasem zdarza się, że najmniejsi potrafią utrzeć nosa faworytom. Tyle że obecnie nasza drużyna przestała już być jakimkolwiek faworytem w jakimkolwiek starciu. Zresztą mamy do czynienia z drużyną tylko z nazwy. Patrząc na boiskowe „popisy” piłkarzy, prędzej należy mówić o zbieraninie przypadkowych sportowców, którzy nie mają najmniejszej ochoty, żeby się męczyć w imię reprezentacji. Paradoksalnie, sami zawodnicy w lakonicznych pomeczowych wywiadach podkreślali jak jeden mąż, że „brakowało walki i zaangażowania”. Niemniej w kolejnych meczach nie robili absolutnie nic, żeby zmienić ten przykry dla kibiców obraz. Na tyle przykry, że coraz więcej ludzi – zamiast kibicować Biało-Czerwonym – zaczęło z nich drwić, wręcz licząc na następne upadki. Reprezentacja stała się internetowym memem, a do sympatii wściekłych fanów jest teraz bardzo, bardzo daleko...
Między samymi piłkarzami także nie dzieje się – delikatnie mówiąc – najlepiej. Kij w mrowisko wbił kapitan Robert Lewandowski, udzielając głośnego wywiadu dla portalu Meczyki.pl, gdzie z przekąsem opowiedział, że u innych reprezentantów przede wszystkim brakuje mu... osobowości. Szkoda, że nie zwrócił uwagi, iż od dłuższego czasu sam nie oferuje drużynie właściwie niczego dobrego. Zamiast impulsu do walki i pokazania ambicji Lewy snuje się bezradnie po boisku, mając pretensje do całego świata, że przyszło mu występować z tak nijakimi partnerami. Jego słowa o „nowym otwarciu” po wygranej z Wyspami Owczymi budzą pusty śmiech. – Nie jest to żaden lider, ale indywidualista, egoista. Nie oczekujmy, że będzie tych chłopaków prowadził i dbał o interes drużyny (...). Mam wrażenie, że jakby Polacy przegrali 5:6, a on strzelił pięć goli, to będzie szczęśliwy, bo był najlepszy. Tymczasem my potrzebujemy innych charakterów i innej mentalności w tym zespole – powiedział w rozmowie z katowickim „Sportem” Ryszard Komornicki, były reprezentant Polski, uczestnik mundialu w 1986 roku. O krok dalej posunął się Kamil Kosowski – inny gracz z reprezentacyjną przeszłością piszący dla „Przeglądu Sportowego”: – Nasza kadra zacznie budować swój styl oraz tożsamość, jak przestanie w niej grać Robert Lewandowski. Kilku obecnych reprezentantów skomentowało słynny już wywiad Lewandowskiego z grymasem, całkiem słusznie twierdząc, że takie sprawy powinno się załatwiać w szatni.
A w szatni rządzić i dzielić powinien selekcjoner...
I tu pojawia się kolejny element układanki, który doprowadził polską piłkę na niziny. Zaskakująco krótka kadencja Fernanda Santosa upłynęła pod znakiem strojenia min przez Portugalczyka i przeznaczenia na jego kontrakt gigantycznych pieniędzy, największych w historii PZPN-u. Mowa o ponad pięciu milionach złotych! 68-latek permanentnie miał wypisany na twarzy niesmak, rozgoryczenie i ból. O ile na początku jego pracy z polską kadrą można było nawet doszukać się w tym pewnego „uroku”, o tyle dziś, po blamażu na całej linii pod jego wodzą, wszystkich wciąż interesujących się kadrą Santos pozostawił z takimi minami. Niczego więcej „w spadku” po Portugalczyku nie dostaliśmy. Selekcjoner, mając za grupowych rywali przeciętne ekipy, w żaden sposób nie zaczął budować autorskiej drużyny. Okoliczności wydawały się ku temu idealne, bo czemu przeciwko chociażby Wyspom Owczym nie dać szansy nowemu narybkowi? Santos nie szukał nowych piłkarzy, nie stawiał na debiutantów, ostentacyjnie gardził naszą ekstraklasą, na której meczach bywał od wielkiego dzwonu. Gdy reprezentacja, zamiast walczyć o pierwsze miejsce w grupie, zaczęła się zbliżać do dna w tabeli, „na ratunek” wezwał... weteranów. W 35-letnim Kamilu Grosickim i dwa lata młodszym Grzegorzu Krychowiaku – dalekich od dawnej dyspozycji – dojrzał metodę. Jaką i na co? Trudno racjonalnie wytłumaczyć. Plan taktyczny? „Jakoś to będzie” – zakładał przed spotkaniami, w których już po kilku minutach od pierwszego gwizdka chował twarz w dłoniach, żeby po chwili uraczyć nas kolejnym festiwalem grymasów i min.
Prezes PZPN, którego ostatnie dokonania zasługują na oddzielną, niewesołą opowieść o stanie polskiej piłki, w zasadzie nie miał wyjścia. Cezary Kulesza musiał się pożegnać z Santosem. Chociażby po to, aby pokazać, że przynajmniej próbuje posprzątać bajzel wokół reprezentacji. Reprezentacji, która z każdym kolejnym zgrupowaniem zamiast wzbudzać podziw, wywoływała obrzydzenie. Co ciekawe, podczas rozwiązywania kontraktu Portugalczyk nie miał ochoty żegnać się z Polską. Miał buńczucznie sugerować, że jeszcze wszystko możliwe, i roztaczać wizję nadchodzącego triumfu z Czechami. I to 3:0. Oczywiście była to rozgrywka o wielką kasę i otrzymanie jak największej odprawy. O szczegółach zerwania umowy między PZPN-em a Santosem oficjalnie nie poinformowano opinii publicznej. Jednak pewne jest, że po kilku miesiącach pracy w Polsce stan konta 68-latka solidnie się powiększył. Patrząc na tę historię brutalnie, bez emocji, Portugalczyk może czuć się wygrany. Nie musi się już dłużej męczyć ze skłóconymi piłkarzami i może się udać na długi urlop. Być może w końcu się uśmiechnie...
Błyskawicznie ruszyły poszukiwania następcy.
Czasu właściwie nie ma, bo już za chwilę kolejne zgrupowanie, na które trzeba wysłać powołania. Euro 2024 nie jest jeszcze stracone – prawdopodobnie czeka nas walka na początku przyszłego roku w barażach. Wszystko wskazuje na to, że nowym selekcjonerem będzie Polak. Marek Papszun, Jan Urban, Michał Probierz, Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek? Kulesza znów jest w swoim żywiole, ma poczucie władzy i świetnie bawi się w rozmowach z mediami, mówiąc, że każdy ma szanse. Tymczasem gdy w PZPN-ie trwa casting na kolejnego trenera cudotwórcę, polscy siatkarze awansowali do finału mistrzostw Europy, dowodząc, że nie bez powodu uchodzą za najlepszą ekipę na świecie (świadczy o tym nie tylko pierwsze miejsce w rankingu FIVB). Jeśli piłkarze śledzili, jak zachowywali się na boisku siatkarze w drodze do wymarzonego finału w Rzymie, powinno im być najzwyczajniej wstyd. Nie chodzi tylko o ich umiejętności pod siatką, ale o zaangażowanie, wolę walki i bijącą od tej drużyny jedność. Inny świat, o którym kibice futbolu w naszym kraju mogą tylko pomarzyć...