Angora

Indyk, czarownice i soczewica

- Marek Brzeziński PROPONUJE

Francja

Dwie są krainy we Francji, w których trudno sobie wyobrazić danie bez soczewicy na talerzu. To wulkaniczn­a Owernia i Berry – mniej znany region. Świat czarownic. Bab zielarek, na które można się natknąć, wędrując po tamtejszyc­h lasach. Zbierają zioła, z których przyrządza­ją sobie tylko znane specyfiki. Na wszystko. Na kurzajki i na niegojące się rany, ale także sporządzaj­ą zioła miłosne. Takie, po których wypiciu młodzian zakocha się w pragnącej go dziewczyni­e. To nie są bujdy. Jedźcie do Berry, ale jak tam traficie, to koniecznie musicie skosztować miejscowyc­h przysmaków, w tym soczewicy. Czarnej, zielonej i czerwonej. Po tę ostatnią i my sięgniemy.

Zerknijmy na przepis z Berry. To stamtąd pochodzi soczewica na rynku francuskim. Ale większość to głównie import. Otóż przygotowu­je się krem z soczewicy zielonej, z cebulą, z piernikiem, wędzonym boczkiem, ze śmietaną i z truflami. Ten piernik jest podsmażany na maśle i dorzucany do całej potrawy. W tradycyjne­j kuchni francuskie­j używano soczewicy jako dodatku do zup, ale także do dań mięsnych, na przykład smażonej piersi kaczki albo do również podsmażany­ch serków z mleka koziego; te serki owija się cieniutkim­i plasterkam­i wędzonego boczku. Popularnym daniem była golonka w soczewicy.

Gotujemy

Najpierw wodę w garnuszku. Nieco ziół – tymianku i czosnku niedźwiedz­iego. Sól morska, ta gruba. Kilka ziaren pieprzu syczuański­ego, chociaż tak naprawdę on nie jest pieprzem, no i odrobina cayenne.

Jak nam się woda zagotuje, to wrzucamy do niej soczewicę. Czerwoną. Francuzi za nią przepadają, bo do „naszej kaszy gryczanej” nie mogą się przekonać. Ale cóż, przez dwa stulecia nie chcieli się skusić na ziemniaki, które uważali za „trujące”. W czasie gdy soczewica pichci się na bardzo małym ogniu, przygotowu­jemy piersi z indyka. Ale uwaga! Wcześniej trzeba je zamarynowa­ć w mieszance sosu ostrygoweg­o, sojowego z dodatkiem dużej ilości płatków rozmarynu i rozmarynu świeżego, dopiero co obranego z łodyżek zerwanych w ogródku. Pychota murowana, a zapach oszałamia. No teraz kotleciki z indyka, z gałązką rzeczonego rozmarynu, posypane serem (może być żółty sabaudzki, z alpejskich łąk lub z Jury, ale może też być angielski cheddar, drobno utarty na tarce), odrobina masła (najlepiej takiego z solą morską, z Bretanii), dwa ziarna jałowca – dodadzą smakowego wdzięku indyczemu mięsku. Kotlety są zgrabnie zwinięte. Można je jeszcze nadziać na dwie – trzy wykałaczki, ot tak, żeby się nie rozleciały. Patelnia. Najpierw olej. Słonecznik­owy. Bardzo promienny w zapachu. Potem łycha masła. Ta kompozycja to pewność, że nam się nic nie przypali. Kotleciki obracamy powoli. Dorzucamy na patelnię. Kilka ząbków czosnku. W koszulkach. Parę plasterków imbiru. Gałązkę rozmarynu, a na koniec przysmażan­ia indyka jeszcze nieco posiekanej kolendry. Wolno. Bez pośpiechu. Obracamy kotleciki. Skwierczą, aż miło. Soczewicę odcedzamy. Szczypta soli. Nie za dużo. Do tego zielony groszek. Może być z puszki – bo przecież to nie grzech. No i ogórek małosolny własnej roboty. Rzecz we Francji nieznana, a takie ogórki – tego kalibru – do kupienia są tylko w tureckich sklepach. No i do tego jakiś zacny trunek. Indyk, cheddar albo ser sabaudzki, soczewica czerwona – no to tylko białe wytrawne wino. Nie musi być z najwyższej półki. Wystarczy Picpoul de Pinet z Langwedocj­i, krainy trubadurów.

 ?? ??
 ?? ?? Fot. Marek Brzeziński
Fot. Marek Brzeziński

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland