Na Kielce!
Tak się szczęśliwie dla mnie złożyło, że niemal natychmiast po tym, jak Kielce stały się kampanijną stolicą Polski, miałem okazję odwiedzić to miasto. Nie była to moja pierwsza wizyta, ale poprzednie były dawno temu. Dodam, że nie był to wyjazd w ramach kampanii „Jedź do Kielc, twój głos jest tam potrzebny”, bo takie zawołanie będzie aktualne dopiero w październiku. Polska miała w swoich dziejach kilka stolic, nie wszystkie miasta (jak chociażby Chełm czy Lublin) są z tego dumne i z tego powodu powszechnie znane, niemniej jednak lanie, jakie dostanie Kaczyński w Świętokrzyskiem, przejdzie do historii. Na czym opieram ten prognostyk?
Przede wszystkim nie przypuszczałem, że to miasto jest tak europejskie. Z lekką pogardą nazywane czasem miastem scyzoryków, obecne w żartobliwym określeniu pogody, że wieje (w oryginale, by było dosadniej, używa się innego określenia) jak na dworcu w Kielcach, miasto okazało się przy bliższym poznaniu bardzo ciekawym miejscem do życia. Może sprawiło to dobre połączenie z Warszawą, a tym samym ze światem; zaprojektowane i niemal w całości wybudowane w czasach, gdy Polska była w ruinie. Samo miasto jest zadbane, pełne dostojnych zabytków, zadbanej zieleni i urokliwych miejsc stworzonych z myślą o wygodzie i przyjemności mieszkańców.
Wśród nich widać dużo młodych, a w swych zachowaniach swobodnych i radosnych mieszkańców. Ciekawe imprezy kulturalne, w tym takie, którym sławetne scyzoryki dały nazwę, w których miałem okazję uczestniczyć, w żaden sposób – sądząc po reakcjach publiczności na padające ze scen teksty – nie wskazywały na jakiekolwiek sympatie tych ludzi do odklejonego od rzeczywistości nurtu politycznego, a zwłaszcza do jego przywódcy. Pewnie, że można zwieźć funkcjonariuszy partyjnych, zwołać miejscowy aktyw, wyposażyć wszystkich w haftowane spódnice i papierowe chorągiewki, nauczyć skandowania trzysylabowego imienia i pokazać to wszystko na kolację Polakom w telewizji. Prawdziwy obraz Kielc, jaki widziałem, nie ma nic wspólnego z obrazem, jaki pojawił mi się kilka godzin później w migawkach stamtąd, zaprezentowanych w jednym z programów satyrycznych. To jednak miasto innych spotkań, miasto „i Wentów” (prezydent to Bogdan Wenta), jak mawiają mieszkańcy.
Ze swoją wizytą trochę się Jarosław spóźnił, bo Marsz Równości odbył się w stolicy Świętokrzyskiego dwa tygodnie wcześniej. Był nawet – czemu trudno się dziwić – bardziej kolorowy niż spotkanie Kaczyńskiego. Gdyby Jarosław poszedł na czele tamtego marszu, z pewnością zebrałby w Kielcach więcej głosów, niż przemawiając w sali zabezpieczonej przed dostępem niepowołanych i w dużej części zatroskanych o swoje wyniki we własnych okręgach. Oni z pewnością zagłosować do Kielc nie przyjadą. A ileż ciekawych znajomości mógłby na takim marszu zawrzeć, ile kobiecych rąk ucałować, ile męskich uścisnąć (albo odwrotnie)...
A tak? Dowiedziałem się, że jest przygotowana specjalna taczka dla naczelnika. I to, jak zapewniają kielczanie, całkiem wygodna, która przy sposobności chętnie byłaby użyta. Najlepszą okazją będzie połowa października. ANDRZEJ ZAWADZKI (adres internetowy
do wiadomości redakcji)