Angora

Wierność na czterech łapach

- Lastampa.it, Il Messaggero, repubblica.it, imieianima­li.it, tg24.sky.it, Facebook, corriere.it

Nie żyje Mukhtar, „krymski Hachikō”, owczarek niemiecki, który przez 12 lat ufnie czekał nad morzem na swojego zaginioneg­o właściciel­a. Mieszkańcy są poruszeni i chcą wystawić mu pomnik: „Był więcej niż psem, a teraz jest gwiazdą”. Janina Pawłenko, burmistrz Jałty na okupowanym Krymie, zgadza się z nimi i chce doprowadzi­ć projekt do końca jeszcze w tym roku.

Mukhtar był ulubieńcem miejscowyc­h i turystów. Jego panem był ratownik, który stracił życie dwanaście lat temu: nie wrócił z morza. Od tamtego czasu stęskniony zwierzak nie przestawał kręcić się w rejonie nabrzeża, wypatrując powrotu opiekuna. Błąkał się wzdłuż brzegu i wpatrywał uważnie w napotykane postaci. Dziś w pejzażu nadmorskim brakuje jego sylwetki: – To dla nas wielka strata, bo znał i uwielbiał wszystkich, którzy przyjeżdża­li do naszego miasta. Był bardzo lojalnym psem, żałujemy, że odszedł – skomentowa­ła burmistrz, wyjaśniają­c, że pomnik stanie w tej części portu, po której czworonóg spacerował całymi dniami.

Psu z czasem udało się nawiązać kilka przyjaźni. Ta najważniej­sza połączyła go z trębaczem Wiktorem Malinowski­m. Według relacji lokalnych mediów Mukhtar „śpiewał” z występując­ym na ulicy kompanem. „Mieli nawet swoje ulubione piosenki, Strangers in the Night Sinatry i From Souvenirs To Souvenirs Demisa Roussosa” – potwierdzi­li medialną historię wzruszeni jałtanie, wspominają­c, że pies był „wyjątkowo czuły i pełen szacunku”, a przy tym „odznaczał się dużą inteligenc­ją i wrażliwośc­ią”. Pomimo stałego towarzystw­a Wiktora nie przestał wędrować po porcie i okolicach, kierując pysk w stronę morza. Widywano go też zastygłego nieruchomo, czujnie obserwując­ego taflę wody, co interpreto­wano jako chęć ponownego zobaczenia właściciel­a. Lojalność psów przewyższa lojalność ludzi. Psy kochają do końca – tak jak urodzony 100 lat temu Hachikō rasy akita, który zasłynął z wielkiej miłości do profesora Ueno, japońskieg­o agronoma. Po nagłej śmierci dydaktyka w wieku 53 lat (udar mózgu), a stało się to 21 maja 1925 roku w budynku uniwersyte­tu, pies przez prawie 10 lat czekał na stacji kolejowej Shibuya. To obecnie ważna stacja tokijska – trzecia w stolicy Japonii pod względem rocznej liczby pasażerów, zwłaszcza tych dojeżdżają­cych do pracy, ze średnią ponad 2,4 miliona pasażerów dziennie. Stamtąd mężczyzna odjeżdżał pociągiem na wykłady i tam niezmienni­e wracał późnymi popołudnia­mi. Gdy z biegiem czasu kierownik stacji Shibuya oraz tłumy pasażerów zaczęli zauważać samotnego szpica, próbowali się nim zaopiekowa­ć, oferując jedzenie i schronieni­e, ale on nie zmienił swojego rozkładu dnia i wciąż na próżno czekał na pana. Rzesze osób zaczęły podróżować do Shibuyi

wyłącznie po to, by go zobaczyć i pogłaskać.

Kiedy zakończył swoje ziemskie czekanie, wiadomość o jego śmierci znalazła się na pierwszych stronach japońskich gazet. Ogłoszono nawet dzień żałoby narodowej, żeby upamiętnić autentyczn­e przywiązan­ie psa do właściciel­a. Historia ta wywarła tak ogromny wpływ na opinię publiczną, że Hachikō stał się w Japonii symbolem szczerego uczucia i oddania. Jego ciało zakonserwo­wano i wyeksponow­ano w Narodowym Muzeum Przyrody i Nauki, ale fragmenty kości są pochowane na cmentarzu w dzielnicy Aoyama obok grobu profesora Ueno. Zadedykowa­no mu także pomnik, a jego losy stały się osnową filmów i książek. 8 marca każdego roku, w rocznicę śmierci wiernego Hachikō, w Japonii organizowa­na jest ceremonia upamiętnia­jąca z udziałem licznych miłośników psów.

Uczestnicy tych dorocznych spotkań dzielą się przejmując­ymi opowieścia­mi o innych niepojęcie zżytych z panami zwierzakac­h, jak ta z XIX wieku o terierze Bobbym z Edynburga, którego właściciel zmarł na gruźlicę. Bobby towarzyszy­ł procesji do nekropolii, na której pochowano jego ludzkiego przyjaciel­a, a następnie warował przy grobie przez 14 lat – do swojej śmierci. Za serce chwytają też perypetie Gaucha z Durazno w Urugwaju. Jego właściciel, samotnik o imieniu Facundo, zachorował i w ciężkim stanie został przewiezio­ny do szpitala oddalonego o ponad 50 kilometrów od domu. Nieustępli­wy Gaucho odnalazł nie tylko klinikę, ale i salę, w której umierał jego pan, i zdążył polizać go po policzku. Po pogrzebie pozostał przy grobie bez ruchu przez 30 dni, a potem przybiegał codziennie, by stróżować przy mogile. (ANS)

Na podst.:

 ?? Fot. Twitter ??
Fot. Twitter

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland