Wierność na czterech łapach
Nie żyje Mukhtar, „krymski Hachikō”, owczarek niemiecki, który przez 12 lat ufnie czekał nad morzem na swojego zaginionego właściciela. Mieszkańcy są poruszeni i chcą wystawić mu pomnik: „Był więcej niż psem, a teraz jest gwiazdą”. Janina Pawłenko, burmistrz Jałty na okupowanym Krymie, zgadza się z nimi i chce doprowadzić projekt do końca jeszcze w tym roku.
Mukhtar był ulubieńcem miejscowych i turystów. Jego panem był ratownik, który stracił życie dwanaście lat temu: nie wrócił z morza. Od tamtego czasu stęskniony zwierzak nie przestawał kręcić się w rejonie nabrzeża, wypatrując powrotu opiekuna. Błąkał się wzdłuż brzegu i wpatrywał uważnie w napotykane postaci. Dziś w pejzażu nadmorskim brakuje jego sylwetki: – To dla nas wielka strata, bo znał i uwielbiał wszystkich, którzy przyjeżdżali do naszego miasta. Był bardzo lojalnym psem, żałujemy, że odszedł – skomentowała burmistrz, wyjaśniając, że pomnik stanie w tej części portu, po której czworonóg spacerował całymi dniami.
Psu z czasem udało się nawiązać kilka przyjaźni. Ta najważniejsza połączyła go z trębaczem Wiktorem Malinowskim. Według relacji lokalnych mediów Mukhtar „śpiewał” z występującym na ulicy kompanem. „Mieli nawet swoje ulubione piosenki, Strangers in the Night Sinatry i From Souvenirs To Souvenirs Demisa Roussosa” – potwierdzili medialną historię wzruszeni jałtanie, wspominając, że pies był „wyjątkowo czuły i pełen szacunku”, a przy tym „odznaczał się dużą inteligencją i wrażliwością”. Pomimo stałego towarzystwa Wiktora nie przestał wędrować po porcie i okolicach, kierując pysk w stronę morza. Widywano go też zastygłego nieruchomo, czujnie obserwującego taflę wody, co interpretowano jako chęć ponownego zobaczenia właściciela. Lojalność psów przewyższa lojalność ludzi. Psy kochają do końca – tak jak urodzony 100 lat temu Hachikō rasy akita, który zasłynął z wielkiej miłości do profesora Ueno, japońskiego agronoma. Po nagłej śmierci dydaktyka w wieku 53 lat (udar mózgu), a stało się to 21 maja 1925 roku w budynku uniwersytetu, pies przez prawie 10 lat czekał na stacji kolejowej Shibuya. To obecnie ważna stacja tokijska – trzecia w stolicy Japonii pod względem rocznej liczby pasażerów, zwłaszcza tych dojeżdżających do pracy, ze średnią ponad 2,4 miliona pasażerów dziennie. Stamtąd mężczyzna odjeżdżał pociągiem na wykłady i tam niezmiennie wracał późnymi popołudniami. Gdy z biegiem czasu kierownik stacji Shibuya oraz tłumy pasażerów zaczęli zauważać samotnego szpica, próbowali się nim zaopiekować, oferując jedzenie i schronienie, ale on nie zmienił swojego rozkładu dnia i wciąż na próżno czekał na pana. Rzesze osób zaczęły podróżować do Shibuyi
wyłącznie po to, by go zobaczyć i pogłaskać.
Kiedy zakończył swoje ziemskie czekanie, wiadomość o jego śmierci znalazła się na pierwszych stronach japońskich gazet. Ogłoszono nawet dzień żałoby narodowej, żeby upamiętnić autentyczne przywiązanie psa do właściciela. Historia ta wywarła tak ogromny wpływ na opinię publiczną, że Hachikō stał się w Japonii symbolem szczerego uczucia i oddania. Jego ciało zakonserwowano i wyeksponowano w Narodowym Muzeum Przyrody i Nauki, ale fragmenty kości są pochowane na cmentarzu w dzielnicy Aoyama obok grobu profesora Ueno. Zadedykowano mu także pomnik, a jego losy stały się osnową filmów i książek. 8 marca każdego roku, w rocznicę śmierci wiernego Hachikō, w Japonii organizowana jest ceremonia upamiętniająca z udziałem licznych miłośników psów.
Uczestnicy tych dorocznych spotkań dzielą się przejmującymi opowieściami o innych niepojęcie zżytych z panami zwierzakach, jak ta z XIX wieku o terierze Bobbym z Edynburga, którego właściciel zmarł na gruźlicę. Bobby towarzyszył procesji do nekropolii, na której pochowano jego ludzkiego przyjaciela, a następnie warował przy grobie przez 14 lat – do swojej śmierci. Za serce chwytają też perypetie Gaucha z Durazno w Urugwaju. Jego właściciel, samotnik o imieniu Facundo, zachorował i w ciężkim stanie został przewieziony do szpitala oddalonego o ponad 50 kilometrów od domu. Nieustępliwy Gaucho odnalazł nie tylko klinikę, ale i salę, w której umierał jego pan, i zdążył polizać go po policzku. Po pogrzebie pozostał przy grobie bez ruchu przez 30 dni, a potem przybiegał codziennie, by stróżować przy mogile. (ANS)
Na podst.: