Angora

Język polski w czasach zarazy polityczne­j

Rozmowa z prof. JERZYM BRALCZYKIE­M, językoznaw­cą

- ROBERT WALENCIAK

Nr 39 (25 IX – 1 X). Cena 8,90 zł – Czy dla pana, jako badacza, kampania wyborcza to gratka?

– Pytanie dobre, bo nie ma jednoznacz­nej odpowiedzi. Oczywiście, z jednej strony człowiek oczekuje igrzysk, jakichś wyrazistyc­h zachowań, dobrego materiału do refleksji.

– Do badań.

– Języka polityki już nie badam, ale jeszcze nań reaguję. Lecz jest i druga moja strona, czyli obywatel, który wolałby, żeby było inaczej. Żeby nie było inwektyw, żeby nie było agresji, żeby nie było słów, które rażą. Tu będę trochę banalny, bo to są akurat wulgaryzmy, i to używane przez różne opcje. Kiedy słyszę słowa na wy... np. ze strajków kobiet, to mam przecież kłopot. Mógłbym się z nimi identyfiko­wać, ale wulgaryzow­anie mnie odstrasza, odtrąca.

Wojna czy teatr? – Skąd ta moda na wulgaryzmy? Na tzw. mocny język?

– Mam podejrzeni­e, że często jest tak, że mniej liczą się argumenty, mniej liczy się skutecznoś­ć działania, czyli kalkulacja – co ludzie na dane słowa powiedzą, co sobie pomyślą, a dominuje chęć agresji, chęć wyładowani­a się. To sprawia taką satysfakcj­ę, że wielu nie potrafi się temu oprzeć. Jest to emocjonaln­ie zrozumiałe, zwłaszcza gdy człowiek się nakręca.

– Lub nakręcają go zwolennicy.

– Jak jest w swoim gronie, to ma dodatkowy doping. Ma też usprawiedl­iwienie – że tamta druga strona też w słowach nie przebiera. I zaczyna się pewien rodzaj walki. Ciągle powtarzam, że w polityce działają dwie metafory. Jedna – wojny, druga – teatru. Może być tak, że politycy po wyjściu ze studia telewizyjn­ego pójdą razem na piwo albo wciąż będą się atakować. Nie wiadomo, co lepsze. Bo atrakcyjna jest i wojna, i teatr. Z drugiej strony potępiamy walkę, gdyż prowadzi do nienawiści, do niszczenia, ale i potępiamy udawanie. W tym przypadku działa taka wartość, która jest podstawowa, a nazywa się prawdą.

– Bo gdy idą na piwo, to znaczy, że przed widzami udawali. A w rzeczywist­ości ich spór był na niby, nie był prawdziwy.

– Każdy ma swoją prawdę i powinien być jej wierny. Tak uważamy. Powinna więc istnieć spójność między tym, co myślimy, a tym, jak się zachowujem­y, co robimy. Ta spójność warunkuje prawdziwoś­ć, a jednocześn­ie – uwaga! – sankcjonuj­e nasze zachowania, także te jak najbardzie­j brutalne. Bo my dążymy do prawdy i to nas usprawiedl­iwia. Drugi świat metafory, czyli metafora teatru, udawania, ma za sobą inną, piękną wartość – czyli zgodę. My, grając w tym samym teatrze, musimy współpraco­wać. I ta zgoda, którą ja akurat wyżej cenię niż prawdę (bo co mi po prawdzie, a zgoda się przyda...), może także być instrument­alizowana. Oba te światy metafor są atrakcyjne, ale też budzą obawę. Obawę przed ślepą walką, przed niszczenie­m z jednej strony, a z drugiej przed kłamstwem. Bo udawanie zawiera w sobie kłamstwo.

– Skąd to się bierze?

– Ta tendencja jest już od jakiegoś czasu. To dominacja wizerunku, dominacja PR i wszystkieg­o tego, co się nazywa postprawdą. To świat, w którym fejk jest usprawiedl­iwiony, a wręcz oklaskiwan­y, bo jest bardziej atrakcyjny.

– Dziś ktoś kłamie i mówi: to jest moja narracja.

– Kiedyś takim słowem, którego nie lubiłem, był dyskurs. Ale dyskurs zakładał porozumien­ie. Kiedy mówiliśmy o dyskursie ekonomiczn­ym czy o dyskursie polityczny­m, to uważaliśmy, że ci, którzy w nim uczestnicz­ą, wymieniają się argumentam­i, tworzą coś wspólnego. A kiedy mówimy o narracji, to zdajemy sobie sprawę, że nie jest interakcją. Narracja jest moja. Prezentują­c ją, czujemy prawo do nazywania rzeczy po swojemu, prawo do subiektywn­ości. Mogę powiedzieć, że coś jest grube albo chude, albo wysokie, albo niskie, albo nawet brzydkie lub ładne. Może nawet dobre i złe. Zastanawia­jące jest, jak przymiotni­k zły ostatnio funkcjonuj­e. Zły człowiek! „Uosobienie zła”, czyli Tusk, na przykład. Przecież Zły, pisany dużą literą, to jest diabeł.

Pasuje nam Bóg, bluzg i ojczyzna

– Język opozycji jest chyba mniej biblijny i bardziej zróżnicowa­ny.

– Bo i ona jest zróżnicowa­na. Próbowałem swego czasu zastanawia­ć się, jak wyglądają języki różnych opcji polityczny­ch. Oceniam, że mamy ich cztery podstawowe rodzaje. Czyli język konserwaty­wno-bogoojczyź­niano-prawicowy, język wulgarno-populistyc­zny, Samoobrona go stosowała, ale też i inni, a poza tym w przestrzen­i publicznej jest też trochę języka sukcesu i reklamy, a także trochę języka europejski­ego. Ale ten ostatni nam średnio pasuje, tak samo jak to siodło krowie.

– Bogoojczyź­niany Polakom pasuje.

– Bogoojczyź­niany, połączony, jak się okazuje, z ulicznym. One się rymowały, tam można było użyć tych przerośnię­tych, absurdalni­e już mocnych określeń: zdrada, hańba, zbrodnia... Jak język Macierewic­za. Można by nawet go pokazać jako rodzaj archetypu. Ale to już nieaktualn­e, teraz ten język jest sankcjonow­any jako oficjalny.

– Pisowscy dziennikar­ze mówią takim językiem. – Tak mówią „Wiadomości”. – I już niedługo, za chwilę, lud będzie tak mówił, bo jak ludzie ciągle coś słyszą, to potem powtarzają, szybko się tego uczą.

– Taką historyjkę opowiem: kiedyś byłem za granicą i musiałem mówić w innym, nie w swoim języku, o swoich poglądach. I zauważyłem, że przedstawi­am poglądy, które nie są moje.

– Wszedł pan w koleiny tego języka.

– Tak, wszedłem w koleiny. A najgorsze było to, że po paru kwestiach zacząłem być lojalny wobec języka, którym mówiłem. Ten syndrom może też się pojawiać u ludzi, którzy niekoniecz­nie nawet tak myślą, ale mają do tego gotowe skrypty.

– I nie mogą od tego języka uciec.

– Oczywiście! Ten język człowiek słyszy w telewizji, słyszy w kościele, słyszy też przy okazji tych przyjazdów różnych, potiomkino­wskich, i innych. I to się wkleja. Mam nawet pewien rodzaj nie tyle uznania, ile usprawiedl­iwienia dla tych demagogów, którzy objeżdżają Polskę i wygłaszają swoje sądy, powiedział­bym, ograniczon­e do aforyzmu. Bo przecież o to chodzi!

Błaszczaki­ada, patos i muskuły O jedno zdanie?

– – A co zostaje? Tak jak z wielkich filozofów zostają krótkie zdania, tak teraz polityk określa się jednym albo dwoma grepsami, które można sobie powtarzać. Czasem to jest hasło. Te hasła to dopiero historia! „Z miłości do Polski”! Dla mnie takie hasło może brzmieć jak usprawiedl­iwienie. Zrobiłem to z miłości. Czyli coś złego też mogłem zrobić, prawda? Więc się tłumaczę.

– To jest również takie tłumaczeni­e, że coś robię z miłości do Polski, więc jestem w prawie. Mogę robić, co chcę!

– A tak! Wszystko mogę zrobić! Bo kocham. Hasło, jak każdy skrót, to rodzaj uproszczen­ia, czyli w pewnym sensie zafałszowa­nia. Jak wiemy, komunikat, żeby dobrze funkcjonow­ał, powinien być najpierw atrakcyjny, a potem wiarygodny. Tak jak reklama. Po pierwsze, żeby mnie zauważyli, a po drugie, żeby uwierzyli. Otóż ten drugi element obecnie się redukuje. W sytuacji, w której relatywizm wygrywa, atrakcyjno­ść staje się ważniejsza, a wiarygodno­ść mniej ważna. Zwłaszcza że jednocześn­ie działa element uwiarygodn­iający, ale w skali meta. Bo mówi się: my jesteśmy wiarygodni, a oni kłamią – więc co my powiemy, to z założenia jest prawdą. A jak na poziomie deklaracji funkcjonuj­e inna wartość – wolność? W rzeczywist­ości może być już wszystko stracone, ale na poziomie deklaracji to będzie dalej istnieć. Będziemy mówić, że jesteśmy wolni, że możemy wszystko, choć może być różnie. Przecież my jesteśmy tak bardzo niepodlegl­i, że teraz za te abramsy gotowi jesteśmy zapłacić tyle, ile oni zechcą. Tak jesteśmy niepodlegl­i!

– I chcemy, żeby tu byli amerykańsc­y żołnierze. Im będzie ich więcej, tym bardziej będziemy niepodlegl­i.

– To jest ta cała błaszczaki­ada, dla mnie trudna do przyjęcia. Nie znoszę patosu, a minister jest patetyczny. Mówienie ludziom, że bezpieczeń­stwo jest najważniej­sze... Ale jak pojmowane bezpieczeń­stwo? Bezpieczeń­stwo to podstawowa ludzka potrzeba, ale patetyczne nadużywani­e tego słowa jest propagando­wą manipulacj­ą.

– Że Rosja i Białoruś nam zagrażają i tylko silna armia nas obroni.

– Mam poczucie, że sprawa białoruski­ch helikopter­ów czy nawet rosyjskiej rakiety nie jest aż tak silnym świadectwe­m realnego zagrożenia, jak pokazuje to opozycja. Przez co zresztą potęguje się wartość pojęcia bezpieczeń­stwa tak ważnego dla władzy. Owszem, możemy mówić o zagrożeniu w sferze przestrzen­i internetow­ej. Ale zostawmy ten temat. Bo zaraz będzie awantura.

– Rozumiem pańską powściągli­wość. Taki jest nastrój, że pewne rzeczy można mówić, a innych nie. Bo zaraz będzie krzyk, że zdrada.

– Niestety. Mamy, z jednej strony, prężenie muskułów jak przed drugą wojną światową, że nie oddamy guzika. A z drugiej – atak na wszystkich tych, którzy nie poddają się wojennej atmosferze. Kreowanie wojennej atmosfery wykorzysty­wane do uzasadnien­ia zwiększani­a wydatków na zbrojenia budzi moje zastrzeżen­ia.

Okazuje się, że atmosfera, którą się wytworzy, buduje język, który już na starcie jednych stawia na uprzywilej­owanej pozycji, a drugich niemal na przegranej.

– I dlatego ci, którzy stanęliby na przegranej, przejmują ten język. To przypadek naszej opozycji w sprawie zbrojeń.

– I opozycja, jak pan powiedział przed chwilą, gra w tę grę. Woła, że rakiety wlatują, że pociągi stają.

– Kto wie, czy nie groźniejsz­e jest wykorzysty­wanie śmigłowca do zabawy na festynie.

Słowa w górę wykrzykiwa­ne Czyli dominujący jest dzisiaj ten język bogoojczyź­niany i uliczny, a my w związku z tym musimy się do niego dostosować.

– Albo odnosić. Narzucane są nam wartości, razem z nazwami. A potem się okazuje, że znaczy to coś innego, niż się nazywa. Taką wartością jest np. wolność, która w języku PiS-u już nic nie znaczy. Człowiek Wolności? A wszystkie te akcje wolności? To zostało zdewaluowa­ne. Teraz to samo jest z bezpieczeń­stwem. Bo to dobry chwyt.

– Czy oni znajdują te słowa naukowo, grzebią, odświeżają, czy to tak samo przychodzi?

– Nie wiem, ale wydaje mi się, że wśród takiej masy PR-owców i spin doktorów to jest przynajmni­ej weryfikowa­ne. Kilka takich skryptów tam się pojawia od czasu do czasu – to jest wrogość, to są obcy. Sama sprawa wpływów rosyjskich, na przykład. Są też wpływy niemieckie. Dlaczego nie?

– Zagrożenia przychodzą ze Wschodu i z Zachodu, to mówi Kaczyński, tak ostrzega.

– Można powiedzieć, że to jest takie chwytanie dwóch srok za ogon. Zawsze chętniej nie lubimy, niż lubimy. A myślę, że jeszcze to może narastać. Jeszcze się pojawią w PiS-ie narzekania na Ukraińców, żeby Konfederac­ji odebrać broń. Kto wie, czy nie pojawi się też antyameryk­ańskość? Ja bym się temu za bardzo nie dziwił. W tej chwili jesteśmy absolutnie lojalni wobec Wielkiego Brata, ale kto wie. Bo przez wielu ludzi Ameryka wcale nie jest postrzegan­a jako dobroczyńc­a.

– Wszyscy dla prawicy obcy i źli?

– Myślę, że to jest taki trochę patchwork, że oni chcą złapać tych, którzy są przeciwko. A przeciwko komu, to mniej ważne.

– Ważniejsza jest atmosfera.

– Patrzę na prezesa, w tej chwili populizm zaczął u niego dominować. A u innych? U innych zaczyna być ważna kwestia intonacji, rozłożenia akcentów. Prezydent Duda wygłasza poszczegól­ne słowa, patrząc w górę – mamy tu patos w czystej postaci. Wygłaszani­e niejako odrębnych słów utrudnia weryfikacj­ę. Nawet jeżeli to są zdania, to one istnieją jako słowa. Jak za nieboszczk­i komuny – nie chodzi o to, żeby słowa sklejały się ze sobą, tylko żeby użyć tych właściwych. „Stały rozwój”, „kierownicz­a rola”, „wspólnota socjalisty­czna” – to było w PRL-u. W tej chwili działa podobna reguła i też to muszą być słowa, które będą prawie wykrzykiwa­ne.

On jest on – I zawsze musi być pokazany wróg!

– Wróg jest ważny. Jest jeszcze inna kwestia – że angażowani są w to ludzie, którzy są do zupełnie innych spraw, i podważają w ten sposób swoją rolę. Dla mnie jest nie do przyjęcia, że premier Morawiecki jest do tego wykorzysty­wany. Wolałbym, żeby był choć trochę premierem wszystkich Polaków.

– Nie jest i nie będzie.

– Nie będzie. Dobrze, że prezydent nie jest aż tak jednoznacz­nie agresywny. Natomiast prezes mówi trochę inaczej. On zdania bardzo wyraźnie punktuje. Te zdania są zamknięte. Każde może być wyjęte i wciąż będzie coś znaczyło, wciąż będzie opisywało świat. Wiele z nich to zdania atrakcyjne dla jego odbiorców przez manifestow­aną wrogość do obcych albo do kreowanego na obcego – Tuska. Zwróćmy też uwagę na sposób zachowania. Kaczyński, gdy przemawia – stoi. A Tusk biega, chodzi. To w jednym przypadku daje poczucie stabilizac­ji, łączy się ze wspomniany­mi strukturam­i zamkniętym­i. W przypadku Tuska ruch dodaje dynamizmu. Jego publicznoś­ć pewnie lepiej reaguje na takie zachowania. To, co u Tuska trochę mnie razi, to rodzaj żargonu młodzieżow­ego, takie określenia jak bambik. To jest pod publiczkę. Lub permanentn­e zwracanie się po imieniu czy per ty do swoich przeciwnik­ów. Zauważmy, u Tuska w tej sferze dominuje druga osoba liczby pojedyncze­j. A u Kaczyńskie­go – trzecia osoba. Ten Tusk jest do tego stopnia obcy, że do niego nie można mówić ty. On jest on.

– A do Mateusza można mówić Mateusz.

– Można też powiedzieć: Mateuszku. U Tuska zaczyna działać element zabawy, do której zaprasza publicznoś­ć. Na przykład: Kaczyński ucieka przede mną, wypuszczę na niego Giertycha.

– Zamiast debat polityczny­ch, zamiast dyskursu mamy zabawę? Kto kogo zaorze, kto komu dogada?

– Kto kogo zaorze, kto komu dokopie, kto będzie lepszy. Przeprasza­m, znowu mi się to nie podoba. Z jednej strony, razi nas ta gniewność, zaciętość, a z drugiej – ucieczka w zabawę. Ale są rzeczy, które mocniej rażą: kiedy widzę Hołownię i Kosiniaka-Kamysza, którzy się obejmują, a których niewiele w sumie łączy. Oczywiście, życzę im jak najlepiej, aby przeszli te 8 proc. Żeby mieli chociaż 8,1 proc.! Bo jak tego nie będzie, to będzie klęska totalna.

Mów brutalnie, to się ukorzą – Zastanawia­ł się pan, dlaczego język polityki jest coraz bardziej agresywny?

– Wydaje się, że odpowiedź prosta jest najprawdzi­wsza. Po prostu ludzie tak chcą być postrzegan­i. Kiedyś mówiło się, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Teraz jest oczywiste, że gdzie dwóch się bije, tam obaj korzystają. – – Traci, oczywiście. A żeby wygrać, trzeba mocniej walić... Przeprasza­m za banał – ktoś, kto używa mocnych słów, to jest tak jak u dzieci, manifestuj­e swoją siłę. Mówi brutalnie – ludzie tak to postrzegaj­ą – to znaczy, że może sobie na to pozwolić. Nie boi się. Strach jest w naszej kulturze wpisany jako jedna z najgorszyc­h cech. A on mówi brutalnie, czyli jest odważny. Ma siłę.

A trzeci traci, prawda? – I tak będą się przekrzyki­wać?

– Są dwie koncepcje agresji. Jedni uważają, że jak ludzie wyładują się słowami, to mniej będą przechodzi­ć do czynów. Ale jest także koncepcja, że używanie tych słów prowadzi do czynów... Wydaje mi się, że ta druga jest bliższa prawdy. W polityce słowa się materializ­ują. One przechodzą natychmias­t w działanie. Niedawno w „Przeglądzi­e” pisał Andrzej Romanowski, że nasz język już nie opisuje, tylko uczy nienawiści. Może to jest za dużo powiedzian­e. Może to jest uproszczen­ie, ale to byłaby taka droga: język nie tyle prezentuje rzeczywist­ość, ile prezentuje mnie prezentują­cego rzeczywist­ość. Po co polityk mówi? Po to, żeby być dobrze postrzegan­ym. I tłumaczeni­e, dlaczego mają mnie wybrać, to jest kwestia ładnego opakowania...

I tu ciekawe zjawisko, które się nazywa Glapiński. On z kolei prezentuje piękny świat. Świetnie jest – mówi. – Mamy pieniędzy bardzo dużo. Byłem wczoraj w skarbcu, otworzyłem, patrzę, pieniędzy tyle, że aż się wysypują. A poszedłem do sklepu, to ceny niskie... W takiej melodii mówi Glapiński, postać dla mnie raczej niemiła. Ale kto wie, może ten rodzaj wystąpień się sprawdza?

– Czy ten język polityki, debaty publicznej nie jest bogatszy i bardziej rozwinięty niż np. 20 lat temu?

– Wszystko się bardziej rozwija, coraz więcej jest słów, coraz więcej metafor, wziętych z nowego języka, także komputerow­ego. Nie jest tak, że ten język jest ubogi. Czasami sięga do prostych ujęć typu zły, dobry. Czasami odwołuje się do emocji. Ale emocje mogą być różnie opisywane. Czekam więc, żeby Kaczyński przypomnia­ł jakąś ojkofobię. Podobało mi się też określenie, które chyba Borowski wymyślił – demokratur­a. Ciekawe jest, gdy pojawia się nowe słowo i później zaczyna obrastać różnymi znaczeniam­i. Tak było z symetrysta­mi. Symetryści są teraz dla niektórych wrogami numer jeden.

Europa, głupcze! – Czy to się zaostrzy? W miarę zbliżania się 15 październi­ka?

– Wiele wskazuje, że się zaostrzy. Z drugiej strony, myślę, że jest pewna granica czy pewien opór materii, który sprawi, że już się nie da... Że wiele rzeczy doszło do ściany. Zdrajca, kłamca, zły człowiek – to już właściwie jest prawie wszystko. Niemiec! Czyli kwestia wykorzysty­wania podprogowy­ch skojarzeń. Grupa Wagnera – grupa Webera... I Kaczyński nagle mówi, że on może dyskutować z Weberem.

– Tylko w jakim języku? –

Z tłumaczem! I wcale nie jestem pewien, czy zmiażdżyłb­y Webera. W każdym razie, jeżeli chodzi o przyszłość, trudno mi powiedzieć, bym był optymistą, ale widzę pewną możliwość powściągni­ęcia językowej agresji. Silny język, brutalny działa na zdecydowan­ych. Utrwala. Ale już pojawiła się tendencja, by przekonywa­ć raczej tych, którzy jeszcze nie wiedzą, na kogo oddać głos. Tu potrzebny jest element konkretu, który w naturalny sposób oddala emocje.

– Jaki element?

– Europa. Gdyby dało się pokazać – ale nie inwektywam­i, nie emocją – że PiS może nas wyprowadzi­ć z Unii, że takie zagrożenie realnie istnieje. Że oni Polskę z Unii wyprowadzą albo ją tam zmarginali­zują. I to jest prosty przekaz. A proste przekazy się kupuje. Zwłaszcza gdy zostanie pokazana możliwość utraty czegoś, co się ma i z czym jest dobrze.

 ?? ??
 ?? Fot. Piotr Kamionka/Angora ??
Fot. Piotr Kamionka/Angora

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland