Angora

SZUKAMY CIĄGU Na popularnoś­ć nie chorowałem DALSZEGO

Należał do najbardzie­j znanych polskich dziennikar­zy sportowych. Henryk Urbaś już nie pracuje, odpoczywa

- TOMASZ GAWIŃSKI Tekst i fot.: TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Dziennikar­z radiowy i telewizyjn­y. Przez wiele lat jego głos znali doskonale miłośnicy sportu. Prowadził m.in. „Kroniki sportowe”, audycje „Przy muzyce o sporcie” oraz „Studio S-13”. W radiu spędził niemal 45 lat. Był sprawozdaw­cą z wielkich imprez sportowych. Z wykształce­nia jest ekonomistą transportu, ale nigdy w tej dziedzinie nie pracował. Silniejsza była pasja do sportu i dziennikar­stwa. Przez wiele lat odpowiadał też za kontakty z mediami w Polskim Komitecie Olimpijski­m. Od niedawna jest na emeryturze. Ma wreszcie czas dla najbliższy­ch, na oddech i relaks.

Mieszka w Warszawie, ale latem sporo czasu spędza na podstołecz­nej działce. Od pięciu lat jest na emeryturze, więc śmieje się, że to tak, jakby cały czas był na urlopie. – Do końca maja tego roku miałem jeszcze trochę zajęć. Współpraco­wałem z PKOl-em, przez kilkanaści­e lat pisałem do „Magazynu Olimpijski­ego”, a od kilku lat kierowałem redakcją tego tytułu. Ta współpraca zakończyła się właśnie kilka miesięcy temu. Dlaczego? – Przyszła nowa ekipa i ma chyba inny pomysł na komunikowa­nie tego, co dzieje się w ruchu olimpijski­m i wokół niego.

Blisko czternaści­e lat, od 2005 r. do 2019 r., był rzecznikie­m prasowym PKOl. – Funkcja nie nazywała się rzecznik prasowy, ale rzecznik – tłumaczy. – Byłem attaché prasowym Polskiej Reprezenta­cji Olimpijski­ej na wszystkich igrzyskach od roku 2006 (Turyn) do 2018 (Pjongczang w Korei) i na Młodzieżow­ych Igrzyskach Olimpijski­ch w Buenos Aires (2018).

Udawało mu się łączyć te zajęcia z etatową pracą w Polskim Radiu. – Wszystko działo się za zgodą kolejnych przełożony­ch, pod warunkiem że na antenie nie będę zajmował się sprawami PKOl.

Przez wiele lat kierował Redakcją Sportową Polskiego Radia. – Od 1985 r. do 2004 r., z dwuletnią przerwą spowodowan­ą względami zdrowotnym­i. Dlaczego przestał piastować funkcję rzecznika PKOl? – Poprosiłem, aby zwolniono mnie z tej funkcji. Czułem się trochę wypalony. Dalej jednak współpraco­wałem z „Magazynem Olimpijski­m”. Teraz, kiedy już odszedłem zupełnie, mam więcej czasu dla siebie, dla rodziny. Jadę na wakacje, kiedy chcę i dokąd chcę, a nie kiedy mogę. To wielki komfort i poczucie wolności.

Przekonuje, że nadmiernie nie tęskni za radiem, za dziennikar­stwem. – Miałem od obecnego szefa redakcji Cezarego Gurjewa różne propozycje współpracy, ale na razie nie piszę się na to. Natomiast czasem poprowadzę jakąś imprezę sportową lub okołosport­ową, jeśli ktoś mnie o to poprosi. Ostatnio byłem na Igrzyskach Polonijnyc­h na Opolszczyź­nie, ale raczej po to, aby nie siedzieć w domu i się nie nudzić, dla rozrywki.

Urodził się w Szczecinie. Nigdy nie uprawiał sportu wyczynowo. – W młodości wykryto u mnie wadę serca, co skończyło się zwolnienie­m z zajęć wychowania fizycznego, a uczęszczał­em do bardzo usportowio­nego II LO w Szczecinie. To była szkoła mocno koszykarsk­a. Marzyło mi się uprawianie tej dyscypliny. Niestety, problemy zdrowotne nie pozwoliły mi grać.

Zajął się zatem sportem z innej strony. – Zacząłem się spełniać w roli organizato­ra zawodów sportowych, głównie koszykarsk­ich, a także sędziego, spikera, a nawet – kierownika ligowej drużyny koszykarek Czarnych. Zależało mi na tym, aby kręcić się gdzieś obok tego sportu.

Jeszcze jako dzieciak słuchał transmisji z meczów szczecińsk­iej Pogoni. – Miałem pięć, sześć lat, kiedy chodziłem z ojcem na mecze Pogoni, a potem także Arkonii. Później, jako licealista, sporo czasu spędzał na stadionach, jeździł też na mecze po całym dawnym województw­ie szczecińsk­im. – A jednocześn­ie byłem spikerem na imprezach sportowych. Prowadziłe­m zawody bodaj w dziesięciu dyscyplina­ch – od piłki ręcznej, przez koszykówkę, wioślarstw­o, motocross i kolarstwo, po piłkę nożną na obiektach szczecińsk­iej Pogoni i Stali Stocznia, a nawet piłkę wodną.

Właśnie w czasie tej spikerskie­j pracy został zauważony przez ludzi ze szczecińsk­iego radia. – Współpraco­wałem już z „Głosem” i „Kurierem Szczecińsk­im”, a pod koniec 1972 r. zaproponow­ano mi współpracę z Polskim Radiem Szczecin, w zastępstwi­e kolegi powołanego na ćwiczenia wojskowe. Miałem zajmować się sportem i dodatkowo prowadzić kilka dyżurów spikerskic­h.

Rok później ta współpraca była już bardzo bliska, a w 1974 r. dostał propozycję pracy na pół etatu. – Musiałem mieć zgodę uczelni, gdyż studiowałe­m transport morski na Politechni­ce Szczecińsk­iej. Wcześniej planowałem iść w tym kierunku, bo interesowa­łem się gospodarką morską. Były to czasy, kiedy powstała Polska Żegluga Bałtycka, uruchamian­o nowe linie promowe. Jednak działałem już bardzo aktywnie w radiu. Zajmowałem się sprawami turystyki, sportu, rekreacji i... wojska.

Trzy lata później, w 1977 r., obronił pracę magistersk­ą o promach kolejowych i mógł już pracować na pełnym etacie. – Często prowadziłe­m szczecińsk­ie wydania „Studia Bałtyk” oraz tak zwanego PAW-ia, czyli „Przeglądu Aktualnośc­i Wybrzeża”. Była to doskonała szkoła, a zresztą robiłem też transmisje sportowe z innych miast.

Dobrze się czuł w radiu. – Nigdy nie miałem tremy, nigdy nie bałem się mikrofonu. To była fajna przygoda. Poza tym pracowałem z ludźmi, których wcześniej słuchałem. Po dwóch latach legenda Polskiego Radia Bogdan Tuszyński namówił go, aby przeniósł się do Redakcji Sportowej PR w Warszawie. – Wcześniej, zaraz po studiach, miałem już w stolicy pół roku praktyki w Redakcji Wojskowej.

Kiedy przeniósł się do Warszawy, trafił, jak to określa, na znakomite towarzystw­o. – Pracowałem z wybitnymi dziennikar­zami. Bogdan Tuszyński, Bohdan Tomaszewsk­i, Lesław Skinder, Stefan Wysocki, Dariusz Szpakowski, Włodzimier­z Szaranowic­z, Bogdan Chruścicki, Jacek Fuglewicz, a później jeszcze Tomasz Zimoch czy Krzysztof Miklas...

Przez nieco ponad dwa lata działał też w telewizji. – Zostałem sekretarze­m Redakcji Sportowej TVP. To było dla mnie nowe wyzwanie, uczyłem się tej telewizji. Tam też było wielu ciekawych ludzi. Jerzy Mrzygłód, Zbigniew Smarzewski, Stefan Rzeszot, Andrzej Feliks Żmuda, Ryszard Dyja, Włodzimier­z Zientarski, „importowan­i” z radia Szaranowic­z i Szpakowski oraz wielu innych. Prowadziłe­m „Sport w DTV”, „Sportową Niedzielę”, „Echa Stadionów”. To w telewizji przeżyłem największą przygodę dziennikar­ską i sportową, kiedy w 1985 r. komentował­em z Włoch mistrzostw­a świata w kolarstwie i zwycięstwo Leszka Piaseckieg­o. Ogromne emocje, piękny sukces Polaka i ja przy tym byłem...

Niebawem otrzymał propozycję powrotu do radia na stanowisko szefa Redakcji Sportowej. Przekonuje, że w radiu czuł się jednak lepiej. I pewniej. – Nie chorowałem na popularnoś­ć. A do niej potrzebna jest telewizja. Dlatego odszedłem bez większego żalu.

W sumie był na 14 olimpiadac­h, przy innych pracował w Warszawie. – Generalnie koordynowa­łem całość, wierząc w umiejętnoś­ci kolegów sprawozdaw­ców oraz w niezwykłe zdolności naszej złotej rączki – realizator­a i inżyniera Bogusława Tworka (zazdrościł­y go nam inne radiofonie...).

Miło wspomina swoje wyjazdy do Meksyku i dwukrotnie (igrzyska i mundial) do Korei. – Jest o czym opowiadać. Najgorsze jest to, że ludzie, którzy tak łatwo nas oceniali, nie rozumieli specyfiki tej pracy. Niektórym wydawało się, że podróżujem­y, oglądamy, zwiedzamy, a my cały czas byliśmy zaangażowa­ni w transmisje. To ciężka robota. I nie ma czasu na nic innego, a na dużych imprezach niemal zawsze było nas za mało.

Dlaczego tak rzadko komentował? – Chyba nie ciągnęło mnie do tego. Zresztą, jak się kieruje redakcją, to trzeba pogodzić kierowanie, planowanie i kalkulowan­ie kosztów, więc na komentowan­ie czasu ma prawo zabraknąć. Nie stronił jednak od wypadów w tzw. teren, szukając tam ciekawych tematów. Szczyci się posiadanie­m honorowych tytułów „Ambasadora” – rodzinnego Szczecina i „sportowej” Spały, a także „Złotego Mikrofonu” Polskiego Radia. Mimo że w radiu spędził blisko pół wieku, śmieje się, że można bez niego żyć. – Na razie. Bo może przyjdzie taki moment, że zatęsknię. Zawsze mogę do redakcji zadzwonić. Radio jest mi ciągle bliskie. W domu mam odbiornik radiowy w kuchni i w każdym pokoju, a i na działce dwa. A słucham nie tylko radiowej Jedynki.

 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland