Rekordowa frekwencja. 74,3 procent Polaków poszło do urn Odebraliśmy Polskę Kaczyńskiemu!
Wybory zakończyły się bez sensacji, choć nie ominęło nas kilka drobnych niespodzianek. Teraz zwycięzcy muszą przekuć swój sukces w sprawne rządzenie.
Ziścił się scenariusz, który tydzień temu wskazaliśmy jako jeden z dwóch najbardziej prawdopodobnych. Rządy obywatele powierzyli ugrupowaniom demokratycznym i proeuropejskim, odsyłając populistyczną, narodowo-katolicką prawicę do oślej ławki. Jeszcze bardziej radykalna Konfederacja wylądowała na poziomie jej wyniku sprzed czterech lat (konsekwentnie wieszczyliśmy to, począwszy od jej wakacyjnego boomu w sondażach) – co ewidentnie stanowi maksimum możliwości tych środowisk politycznych. Większej liczby Polaków liderzy nie są w stanie uwieść mirażami, gładkimi słowami i dobrymi występami Krzysztofa Bosaka. Całe szczęście!
Z zaskoczeń największym była frekwencja. Nikt się nie spodziewał, że prawie 74,5 proc. uprawnionych może ruszyć do lokali wyborczych i cierpliwie stać w kilometrowych kolejkach, często do późnej nocy, nawet kiedy upubliczniony sondaż exit poll wyraźnie dowiódł, że te ostatnie głosy nie przechylą szali, że wygrana jest już osiągnięta. Trochę to przypominało atmosferę sprzed szesnastu lat, kiedy po raz pierwszy odsunęliśmy Kaczyńskiego od władzy.
Niespodziewany był ostateczny rezultat Lewicy – poniżej oczekiwań i wyników badań opinii społecznej, najgorszy w całej historii III RP. Lepiej było i w 1990 r., gdy SdRP dopiero raczkowała z postpezetpeerowskim balastem na plecach (Włodzimierz Cimoszewicz) dostał władzę w 2005 (11,3 proc.), i nawet w 2015 r., kiedy to żadne z lewicowych ugrupowań nie dostało się do Sejmu; jeśli uwzględnić głosy oddane na Razem, to w sumie było to ponad 11 proc. Trudno powiedzieć, czemu teraz komitet Czarzastego, Biedronia i Zandberga przyciągnął tylko 8,6 proc. głosujących, mimo dobrego programu, sensownych wystąpień, dość aktywnej kampanii, angażowania się w próby budowy opozycyjnej jedności i mocno antypisowskiej retoryki. Może to słabość list, w przeważającej mierze składających się z osób kompletnie nieznanych i często tzw. spadochroniarzy.
Za to PSL do spółki z Polską 2050 zanotowały gwałtowny przyrost poparcia na ostatniej prostej. Liderzy tej koalicji sami chyba byli zaskoczeni tym nieoczekiwanym zwrotem (choć w sumie Szymon Hołownia roztrwonił swój polityczny kapitał z ostatnich wyborów prezydenckich). Wydaje się, że to ani efekt przemyślanej kampanii, ani apeli o podążanie „trzecią drogą”; raczej zbyt wielu wyborców dało wyraz obawom przed ześlizgnięciem się tej nowej chadecji poniżej progu wyborczego, co byłoby zabójcze dla całego obozu demokratycznego. Co mówią nam te wyniki? Po pierwsze, że cenimy sobie nasze państwo. Prawo i Sprawiedliwość doprowadziło je do upadku. Trudno było ukryć źle działające (albo w ogóle niedziałające) instytucje, nietrafione wielomiliardowe inwestycje, niesprawną służbę zdrowia, zideologizowaną edukację, rozbrojone wojsko, zastępy dyplomatołków, zwróconą przeciw obywatelom policję, inwigilujące Pegasusem CBA, niełapiącą szpiegów ABW, marnie zarządzane spółki Skarbu Państwa itd., itp. Nie chcemy żyć w państwie z kartonu.
Po drugie, że jesteśmy przekonanymi Europejczykami. Potwierdzają to zresztą wszystkie sondaże od dwudziestu lat: lokują Polaków w gronie najbardziej prounijnych społeczeństw Europy. Ostra antybrukselska retoryka ostatnich ośmiu lat nie tylko nie zachwiała tymi przekonaniami, ale je wręcz umocniła. W ostatecznym rezultacie głosowania widzę widmo braku środków na KPO i tych jeszcze większych z regularnego budżetu UE, obawy przed wykluczeniem nas z reżimu Schengen.
Chyba też z naszymi demokratycznymi przekonaniami nie jest tak źle. Wiedzieliśmy, że trzecia kadencja PiS-u zapewne oznaczałaby i czwartą, i piątą, i kolejne. Dla większości z nas, bardziej niż się wydawało, konstytucja, prawa człowieka, wolne i uczciwe wybory – to wszystko ma jednak znaczenie.
Akceptujemy natomiast populizm. PiS zdobył swoich 35 proc. głosów, a i w programach konkurentów było go całkiem sporo. Wielu z nas uważa, że budżet jest bankomatem z nieograniczonym zapasem gotówki, że można się w nieskończoność zadłużać, a państwo nie może zbankrutować.
Natomiast, jak widać na przykładzie Konfederacji, odrzucamy nacjonalizm, ksenofobię i antyukraińskie filipiki (...).