Między świeckością a świętością
Przez obrazy Jerzego Nowosielskiego prześwituje Bóg. Stając przed nimi, stajemy w przestrzeni metafizycznej. Umysł się uspokaja, oczy nie chcą patrzeć na boki. Kończy się rozedrganie. Jesteś tylko ty i Najwyższy. Obojętne, czy oglądamy geometryczne abstrakcje, czyli zorganizowane na płótnie trójkąty, kwadraty i prostokąty, czy kobiece akty albo sceny rodzajowe – widzimy Boga. Nie ma dla mnie jaśniej i jawniej religijnego malarza w XX wieku w Polsce. W stulecie urodzin, w Roku Nowosielskiego, wystawę jego prac sakralnych i świeckich „Ikona i abstrakcja” można było obejrzeć w Galerii Sztuki Współczesnej Akademii Lubrańskiego w Poznaniu.
Jestem grecki chrześcijanin wschodni
Urodził się w 1923 roku w Krakowie, jeszcze w wielokulturowej Polsce. Jej trzydzieści procent stanowili Żydzi, Ukraińcy, Białorusini i Niemcy. W domu też przeplatały się dwa żywioły: matka była polską patriotką z Jarosławia, katoliczką niemiecko-austriackiego pochodzenia, ojciec Łemkiem z okolic Sanoka, grekokatolikiem zaangażowanym w walkę o niepodległą Ukrainę. Napięcie było silne, odczuwalne również dla dziecka wychowywanego w dwóch językach, dwóch kulturach i wyznaniach, ale po latach malarz ocenił, że to właśnie ta pewna kontrowersja, w której dorósł, go ukształtowała. „Przechodził człowiek płynnie od kultury polsko-łacińskiej do grecko-wschodniej” – wspominał. Jeden z żywiołów okazał się jednak silniejszy – greckokatolicki. Być może dlatego, że ojciec stale zabierał go do krakowskiej cerkwi na Wiślnej na próby chóru, w którym śpiewał, i systematycznie uczył go ukraińskiego. Z nim Nowosielski jako chłopiec odbył pielgrzymkę do ławry Poczajowskiej na Wołyniu i do Muzeum Ukraińskiego we Lwowie, gdzie pierwszy raz zetknął się ze sztuką sakralną Wschodu. „Wrażenie było tak silne, że nigdy tego spotkania nie zapomnę. Patrząc, odczuwałem po prostu ból fizyczny. Nie byłem w stanie przejść z jednej sali do drugiej. Ja, malarz polski, duchowo narodziłem się w ławrze Poczajowskiej”.
Jako nastolatek i początkujący student Wydziału Malarstwa w krakowskiej Kunstgewerbeschule był religijny. Wiarę utracił albo podczas pobytu w lwowskiej ławrze Świętego Jana Chrzciciela, do której wstąpił jako posłusznik w trzecim roku wojny – w czerwcu 1942 roku – albo krótko po wyjściu z niej. Mogło się to stać pod wpływem zdarzeń w lwowskim getcie, które widział z okien szpitala, gdzie trafił z ostrym zapaleniem stawów. Był w klasztorze niecały rok. Odesłany do domu na leczenie, po tym jak zachorował, malując cerkiew w Bolechowie, do nowicjatu już nie wrócił. Doświadczenie utraty wiary opisał jako jedno z najgłębszych i najtrudniejszych przeżyć. „Znałem jednego takiego prawdziwego ateistę – ja nim byłem przez kilka lat. Sam przeszedłem przez doświadczenie żywego odczucia nieistnienia Boga. Podobnie jak żywe jest odczucie Boga z krzewu gorejącego, tak samo żywe może być odczucie nieistnienia Boga. Zdarza się bardzo rzadko. Jest czymś bardzo wyzwalającym, graniczącym z euforią. Gdybym przez to nie przeszedł, nie byłbym tym, kim jestem” – mówił Zbigniewowi Podgórcowi w rozmowach wydanych w 1993 roku w tomie „Mój Chrystus”. Jednocześnie podkreślał, że nowicjat stanowił dla niego wartość: „Nabyłem tam dużej kultury liturgicznej. Nauczyłem się tekstów i melodii. W tym zakresie mam solidne artystyczno-liturgiczne wykształcenie”.
I abstrakcja, i realizm
Ambiwalencja dotycząca zarówno pochodzenia kulturowego, jak i wiary będzie towarzyszyła Nowosielskiemu wiele lat. Długo też będzie dążył do wypracowania odrębnego, indywidualnego stylu, nie mogąc zdecydować, czy wybrać nowoczesność, zachodnie tendencje w sztuce i całkowite wyzwolenie, czy posłuchać rytu wschodniego, który miał w sobie. W końcu znajdzie przestrzeń, która będzie syntezą obydwu rzeczy. Ikona pogodzi te dwa nurty, bo zdaniem Nowosielskiego do jej namalowania potrzebny jest i realizm – wszak jest ona zapisem przemienionej, zbawionej rzeczywistości Boga, i abstrakcja – ponieważ właśnie ona porządkuje ikonę, daje pomysł na tego Boga pokazanie.
W pisaniu ikon czy malowaniu świętych pejzaży Nowosielski, wykładowca akademicki, profesor, teolog, filozof, znawca prawosławia, dążył do uproszczenia i umowności. Do geometrycznej prostoty. Spłaszczył techniki malowania, idąc w stronę rysunku, ograniczył paletę barw. Dlatego u niektórych
nie znalazł uznania, a jego malarstwo odbierano czasem jako nurt prymitywizmu i nie chciano, by jego ikona wisiała w kościele. „Bywałem zaskoczony żywą reakcją ludzi mało wykształconych, prostych, na to, co namalowałem, a widziałem też profesorów sztuki, którzy patrzyli na to jak wół na malowane wrota” – wspominał. Wiedział, że „kanon musi istnieć wewnątrz malarza, że to uzewnętrznienie jakiejś rzeczywistości duchowej człowieka (...). Maluje się takie rzeczy, o których inaczej nie można opowiedzieć”.
Poprzez kobietę również wiedzie droga do Boga
Zanim zaczął na dobre okres mistyczny, spoglądał na Zachód i próbował nowoczesności. Były kubistyczne „Zima w Rosji”, „Pożar” czy „Wschód słońca”, cykle geometrycznych abstrakcji, ale powstawały też obrazy przedstawiające np. sceny zaobserwowane z okna łódzkiego mieszkania („Ulica”, „Pejzaż miejski”, „Damski gang”). A przede wszystkim malował kobiety. Sportsmenki („Gimnastyczki”, „Pływaczki”, „Gra w piłkę”), kobiety na plaży, na balkonie lub we wnętrzach, podejrzane w intymnych sytuacjach. Często umieszczał je w męskim kontekście: niekompletnie ubrane, we wskazujących na podległość pozach w obecności mężczyzn w garniturach („Egzekucja”, „Śmierć woltyżerki”, „Tajemnica narzeczonych”, „Łazienka”). Bez wątpienia są tu elementy perwersji. Powstawały też słynne akty. Kobiece sylwetki w kolorze ciemnego złota lub hebanu malowane w uproszczony sposób: głowy w kształcie migdała, owalne ramiona, wydłużone sylwetki, wszystko obwiedzione ciemną kreską. Właśnie w aktach, tych bardziej dojrzałych, zaczęło się charakterystyczne dla Nowosielskiego „świecenie formy”. Przez kolana, ręce, pępki, obojczyki prześwieca światło Boga („Akt we wnętrzu”, „Półakt czarny”, „Akt w czepku”, „Murzynka na plaży”).
Artysta mówił, że nie lubi określenia „mistycyzm”, bo dla niego nie ma oddzielenia duszy i ciała. Jest jedno. A ciało stanowi naczynie Boga. Zwłaszcza ciało kobiety jest takim przekaźnikiem. Dlatego na jego obrazach jest harmonijne i piękne. Nic się tu nie wymyka, panuje w nim całkowity spokój. „Kobieta to jest bogini. Dzieło wielowarstwowe” – mówił.
Jestem wielkopiątkowy
Sakralna sztuka Jerzego Nowosielskiego rzadko jest pokazywana w salach wystawowych, dlatego poznańska ekspozycja w Akademii Lubrańskiego miała szczególny wymiar. Wypożyczone na nią zostały krzyże liturgiczne z opactwa oo. Benedyktynów w Tyńcu, z parafii pw. Opatrzności Bożej w Warszawie-Wesołej, ikony z cerkwi pw. Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny w Krakowie i katedry greckokatolickiej pw. Podwyższenia Krzyża Pańskiego we Wrocławiu. Zestawiono je z dziełami awangardowymi z kolekcji prywatnych i muzeów – w myśl zasady, którą wyznawał Nowosielski, że obrazy sakralne najlepiej przemawiają w sąsiedztwie sztuki abstrakcyjnej. I rzeczywiście, boża jest tutaj nie tylko ikona, ale również świecące na pomarańczowo i niebiesko kwadraty i koła oraz trójkąciki wpisane w pola („Kompozycja abstrakcyjna”, „Kompozycja błękitna”, „Abstrakcja”). „Nie umiem oddzielić sztuki malowania ikon od malowania abstrakcji (...). Czasem obraz świecki jest dla mnie bardziej święty niż ten sakralny” – mawiał artysta.
Wśród osiemnastu sakralnych eksponatów wrażenie wywarły „Mandyliony” z Tyńca i Krakowa, czyli przedstawienia twarzy Chrystusa na krzyżu odciśnięte na białej chuście, których tradycja sięga VI wieku. Bezbrzeżny smutek Ukrzyżowanego układa się w lejkowate cienie pod oczami i sarkofagi ust. Na brodzie, wokół warg i na płatkach uszu – światło. Drugą bohaterką ikon jest Matka Boska Hodegetria, czyli z Dzieciątkiem na ręku. Czarna jak zwęglona. Zastygła w tym świętym macierzyństwie. Jakby się już wszystko wykonało.
Zapytany, co jest najważniejsze w życiu, Nowosielski odpowiedział: „W życiu najważniejsza jest śmierć. Jest to ostateczna konkluzja doświadczenia życiowego”. Mówił też o sobie, że jest wielkopiątkowy i bardzo realnie odczuwa w codzienności obecność Krzyża. Że jest jak ten dobry łotr ukrzyżowany po lewej stronie Jezusa, pokładający wiarę w to, że Drzewo Krzyża uczyni go mądrym i zbawi. Chrystus z jego cerkiewnych „Ukrzyżowań” charakteryzuje się smukłym bizantyńskim ciałem. Ręce rozciągnięte na belce są niemożliwie długie, głowa zapadła się między obojczyki, aureola wokół niej jest czerwona, wszystkie kości zostały policzone. Pozostaje prześwietlony światłem Boga Ojca.
AGNIESZKA FREUS
Wypowiedzi malarza pochodzą z książki Zbigniewa Podgórca „Mój Chrystus. Rozmowy z Jerzym Nowosielskim”.
Wystawę dzieł Jerzego Nowosielskiego można oglądać od 11 października 2023 do 25 lutego 2024 r. w Muzeum Sztuki w Łodzi, ul. Gdańska 43.