A szef się śmieje
Rzecz się dzieje w Małopolsce. Gdzieś koło Tęczyna. Żona pisze: „Mąż pracował na czarno, bo kryzys, bo covid. Ceny rosły, zmuszały do pracy... Aż doszło do wypadku, bo szybko, szybko, bo następna budowa. Mąż spadł z dachu, ręce połamane i dwa kręgi w kręgosłupie. Szef, broniąc swojego tyłka, daje umowę-zlecenie i załatwia mężowi badania wysokościowe na zleceniówce wstecznie. Mąż chorobowego na dzień dostaje 2 złote i 58 groszy. A najgorsze w tym jest to, że ten niby-szef śmieje się z męża, że nic mu teraz nie zrobi!”. Rozmawiam z nią i dowiaduję się, że takich przypadków jest więcej. Przynoszą pracownika, który spadł z dachu, i każą mówić, że to się stało w domu. A człowiek ma złamaną miednicę i zero ubezpieczenia.
Umawiamy się na przyjazd, pomoc prawną. Załatwiam kamerę, pieniądze na paliwo. Aż tu nagle ludzie się wycofują. Mężczyzna, który najpierw zgodził się pracować bez zabezpieczeń, bez ubezpieczenia na wysokości, a potem podpisał szefowi antydatowaną umowę, nie chce walczyć w sądzie. Prawdopodobnie nie wierzy w sprawiedliwość. Nie wierzy, że w sądzie można wygrać z szefem. Co skłania ludzi do podejmowania pracy na takich warunkach? Głupota? Nie, bieda i pewien obyczaj ukształtowany przez dziesięciolecia dzikiego kapitalizmu. Pracodawca to na polskiej prowincji wciąż car i Bóg. Może wszystko, a na miejsce okaleczonych w wypadkach znajdzie następnych, równie bezradnych.
Jak choćby tysiące ochroniarzy, którzy godzą się na stawki dwa razy niższe od ustawowych, byle tylko utrzymać tę robotę, bo oszukiwanie pracowników nie jest w Polsce karane i po prostu się opłaca. A konsekwencją zgłoszenia oszustwa, którego sprawcą jest szef, jest utrata zarobku. Starsi ludzie dojeżdżający godzinami do dużych miast, żeby pilnować cudzego majątku, potrzebują tych wypłat, nawet dwukrotnie zaniżonych, bo w ich miejscowościach nie ma żadnej pracy, a jeść trzeba. Im bardziej ktoś zadłużony u lichwiarzy, tym chętniej godzi się na największy nawet wyzysk. I siedzi w pracy po czterysta godzin miesięcznie, bo jak ma dwukrotnie zaniżoną stawkę, to musi siedzieć dwa razy dłużej, żeby jakoś żyć.
I dopóki Inspekcja Pracy będzie uprzedzać szefów o przyjściu na kontrolę, nic się nie zmieni. Oszukiwani i niemiłosiernie wyzyskiwani pracownicy o tym wiedzą i dlatego się nie stawiają, rezygnują z korzystania z przysługujących im praw, które w praktyce okazują się fikcją. Wystarczy włączyć telewizor, radio czy wejść w internet, aby się przekonać, że najważniejsi są pracodawcy. To oni dostają tarczę antycovidową, to o ich biznesach mówi się z troską, gdy jest inflacja. O pracownikach, których jest 10 razy więcej, w mediach jest głucho. Nic dziwnego, że siedzą cicho i dają się kiwać.