A to dopiero początek...
13 listopada. Oczy całej Polski zwrócone są na ulicę Wiejską w Warszawie, gdzie odbywa się pierwsze posiedzenie Sejmu X kadencji. Zainteresowanie obradami ogromne, o czym świadczy chociażby rekordowa widownia internetowej transmisji. Zdemontowane barierki przed Sejmem, orędzie prezydenta Andrzeja Dudy, ślubowanie posłów, zagubiony i rozsierdzony Jarosław Kaczyński, debiutujący w roli marszałka Szymon Hołownia, nerwowe wybory wicemarszałków zakończone klęską Elżbiety Witek... Wiele obrazków z tego dnia zostanie zapamiętanych w najnowszej historii Polski.
– Mimo długiego stażu parlamentarnego mam tremę. Nie jestem wariatem, więc odczuwam strach i niepokój przed tak ważnym wydarzeniem. Najbardziej obawiam się laski marszałkowskiej. Mam dosyć mocną, chłopską rękę i boję się, że jak chwycę za laskę marszałkowską, to różnie może z nią być... – opowiadał w poniedziałek o 8 rano w Radiu Zet Marek Sawicki, któremu prezydent Duda powierzył funkcję marszałka seniora. Kilka godzin później doświadczony, 65-letni reprezentant PSL-u spisał się w honorowej roli bez zarzutu. Laska nie ucierpiała. Obyło się też bez wpadek. A taką na „dzień dobry” zalicza Jarosław Kaczyński.
Jak ostatni lump
Prezes PiS spóźniony wchodzi na salę obrad kilka minut po godzinie 12, w trakcie odśpiewywania Mazurka
Dąbrowskiego. Zdziwiony staje na schodach między posłami swojej partii. Jak to, nikt na niego nie czeka, nikt go nie wita? Stoi bezradny do ostatniej zwrotki hymnu, dając pierwszy i nie ostatni tego dnia dowód, że nowa rzeczywistość w parlamencie, gdzie nie ma już władzy absolutnej, wyraźnie go przerasta. Później złapie drzemkę podczas długiego wystąpienia podającego się do dymisji premiera Mateusza Morawieckiego, czym zapewnia internautom pożywkę do stworzenia serii memów. Ignorancja, nietakt, zmęczenie? A może kolejna gra prowadzona przez wytrawnego polityka? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Niemniej Kaczyński 13 listopada jest wyraźnie zdenerwowany, nie trzyma nerwów na wodzy. Gdy podczas przerw w obradach kroczy sejmowym korytarzem, nie „bronią” go ani ochroniarze, ani straż marszałkowska, ani nawet najwierniejsi towarzysze z partii. Z wyłączeniem Mariusza Błaszczaka, który ma za zadanie pilnować prezesa. Taka sytuacja jest gratką dla dziennikarzy, którzy natychmiast osaczają Kaczyńskiego, podstawiając mu pod nos mikrofony, kamery, telefony komórkowe. Prezes PiS, proszony o wypowiedzi, nieustannie widzi całe zło w Niemcach i Donaldzie Tusku. Otoczony przez przedstawicieli mediów najpierw niezrozumiale wypala coś o „tych, którzy chleją i biją żony”, po czym przedwyborcze działania opozycji kwituje stwierdzeniem, że „Tusk zachowywał się jak ostatni lump!”.
Co powie Duda?
Prezydent w swoim orędziu wychwala osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy, jakby szukał usprawiedliwienia dla decyzji powierzenia roli premiera Mateuszowi Morawieckiemu. Choć sam w to nie wierzy, bo zaraz potem zapowiada korzystanie z weta i że „nigdy nie zgodzi się na naginanie prawa” przez nowy rząd. Połowa sali obrad i sejmowy korytarz reaguje chichotem. Wydaje się, że nawet sam prezydent po wypowiedzeniu tych słów z trudem powstrzymuje śmiech, ale brnie dalej, przemawiając do Tuska i spółki: – Ewentualne weto prezydenta nie może być usprawiedliwieniem dla niezrealizowania państwa obietnic wyborczych. Ja swoje słowa traktuję niezwykle poważnie. Wy też macie obietnice, które złożyliście Polakom, i bardzo proszę, zrealizujcie je. Teraz śmieją się już wszyscy, nie wyłączając prawej strony.
Wywołany do tablicy Morawiecki składa dymisję rządu, by natychmiast zapewnić posłów o kontynuowaniu sukcesów nowego gabinetu, w którego utworzeniu ma pomóc Koalicja Polskich Spraw. Prezes przysypia, a marszałek Sawicki przerywa niekończącą się tyradę: – Na exposé przyjdzie jeszcze czas.
Wywiezione barierki
Przerwa w obradach. Przed Sejmem, tuż przy strzeżonych przez policję szlabanach, kręcą się zaangażowani w politykę wyborcy. Głównie seniorzy. Mają transparenty m.in. o „rozliczeniu PiS-u”. Czuć ekscytację i zacietrzewienie. Jeden z mężczyzn, ubrany w białą koszulkę z przekreślonym logo PiS-u, jak mantrę powtarza hasła o pójściu do urn i więzieniach dla zdrajców narodu. – Już nie trzeba tak krzyczeć, już wszystko będzie dobrze – uspokaja go kobieta. – To najszczęśliwszy dzień w moim życiu – mówi.
Trzeba, trzeba! Będziemy im patrzeć na łapy cały czas! – słyszy w odpowiedzi. Ludzie zaczynają usuwać metalowe barierki. Policjanci ani myślą interweniować. Te „zapory” uchodziły za symbol rządów Kaczyńskiego.
Obywatelska inicjatywa wyprzedziła deklarację nowego marszałka sejmu Szymona Hołowni, który po zdeklasowaniu Elżbiety Witek z dumą ogłosił z mównicy: – Z gabinetu marszałka z hukiem wyjedzie zamrażarka, znikną szpecące Sejm policyjne barierki, bo dość już tych barier nastawiano między nami! I faktycznie, następnego dnia nie było już po nich śladu. W sieci niespotykaną nigdy wcześniej oglądalnością cieszyła się transmisja obrad Sejmu. Blisko milion wyświetleń na oficjalnym kanale „Sejm RP” na YouTubie to sytuacja bezprecedensowa, pokazująca, że zwiększone zainteresowanie polityką w naszym kraju wcale nie zakończyło się na rekordowej frekwencji wyborczej.
Na sejmowych korytarzach porządku pilnowała straż marszałkowska, dumnie defilując w pełnym umundurowaniu. Parlamentarzyści też nienagannie ubrani na pierwsze, ważne i symboliczne obrady. Wśród kobiet eleganckimi kreacjami wyróżniały się debiutantki przy Wiejskiej. Ewa Zajączkowska-Hernik z Konfederacji postawiła na prostą granatową sukienkę. Równie atrakcyjnie prezentowała się Aleksandra Wiśniewska z Koalicji Obywatelskiej w czarnym garniturze i z pomalowanymi jaskrawą czerwoną szminką ustami. Dostojnie paradował w granatowym garniturze „ulubieniec” internautów i bohater niezliczonej ilości memów Janusz Kowalski z Suwerennej Polski. Małe białe słuchawki izolowały go od dziennikarzy, na których patrzył z góry, unikając rozmów. Zabiegany, w rozpiętej białej koszuli Michał Kołodziejczak reprezentujący Agrounię, który dostał się na Wiejską, startując z list KO. Najmłodszy parlamentarzysta, 24-letni Adam Gomoła z Trzeciej Drogi, w czarnym garniturze i z czarną skórzaną teczką, deklarował otwartość i chęć rozmów. – Byle nie dziś, nie w tak ważnym, pełnym emocji dniu. Piszcie do mnie wszędzie. Na Instagramie, Facebooku, na pewno będę odpowiadał... Specyficzną taktykę ignorowania mediów obrał Marek Suski z PiS-u. Spacerował z przyklejonym do twarzy uśmiechem. Robił dobrą minę do złej gry.
Nie dla Witek
Zanim kandydatura Elżbiety Witek przepadła, posłowie jednogłośnie podjęli decyzję, że każde ugrupowanie powinno mieć swojego wicemarszałka. Wszyscy byli za, nikt się nie wstrzymał, nikt nie był przeciw. Prawdopodobnie to pierwsze i ostatnie tak zgodne wyniki podczas X kadencji Sejmu. Sama Witek niechętnie będzie wspominać datę 13 listopada. To, że najpierw przegra starcie z Szymonem Hołownią w wyborach na marszałka, wydawało się oczywistością. Jej dokonania z poprzedniej kadencji obnażył w swoim stylu Grzegorz Braun
z Konfederacji, nie przebierając w słowach: – Wysunięcie tej kandydatury jest manifestacją braku woli dialogu, koncyliacji, zmian. Prawdziwie dobrej zmiany na polskiej scenie politycznej. Słynne „musimy anulować, bo przegrywamy”, pomiatanie Wysoką Izbą. Nigdy więcej, dość! Skończmy z tą groteską! Gdy jasne stało się, że to lider Polski 2050 przejmie po niej zaszczytne stanowisko, Witek, jako jedyna z PiS-u, podeszła do niego, uścisnęła dłoń i pogratulowała. Prezydenta Dudy nie było stać na taki gest. Kiedy sala wiwatowała na cześć Hołowni, reszta partyjnych koleżanek i kolegów pani marszałek siedziała ze spuszczonymi głowami.
Jeszcze większe emocje towarzyszyły wybieraniu wicemarszałków. Kandydaci z każdej partii, która dostała się do nowego Sejmu, najpierw byli rekomendowani przez swoich kolegów. Formuła wydawała się oczywista, był to czas na wygłoszenie peanów i laurek. Zaskoczeniem był występ Jarosława Kaczyńskiego, który osobiście postanowił rekomendować Witek, co udało mu się zaledwie do połowy. – Pani Witek była marszałkiem przez 50 miesięcy i już to, że tyle czasu z godnością znosiła wasze chamstwo, jest wystarczającym powodem, by ją wybrać... Druga część laudacji to atak na opozycję, która „otwarcie dąży do likwidacji państwa polskiego”. – Hańba, hańba! – padały z sali okrzyki mieszające się z oklaskami dla Kaczyńskiego. Jeśli Kaczyński chciał podgrzać nastroje do czerwoności, to ta sztuka bez wątpienia mu się udała. Udało mu się też do reszty pogrążyć kandydaturę Witek. W rezultacie wicemarszałkami zostali: Monika Wielichowska i Dorota Niedziela z Koalicji Obywatelskiej, Włodzimierz Czarzasty z Nowej Lewicy, Piotr Zgorzelski z Trzeciej Drogi i Krzysztof Bosak z Konfederacji.
PiS, jako największa partia w parlamencie, nie ma wicemarszałka. I najwyraźniej nie chce mieć, bo jej działacze konsekwentnie zapowiadają, że żadnego innego kandydata nie zaproponują. Albo Witek, albo nikt. Po wystąpieniu Kaczyńskiego stało się jasne, że nie zależy mu na żadnym wicemarszałku, lecz na nowym powodzie do awantury. A co na to sama Witek? – Nie wybrali mnie, bo się boją. Boją się, że im będę patrzeć na ręce – powiedziała dziennikarzom, wychodząc z Sejmu.
Tym akcentem i patem w kwestii pisowskiego wicemarszałka zakończyło się przed godziną 20 pierwsze wyczekiwane posiedzenie nowego Sejmu. Wrażeń nie brakowało, a to dopiero pierwszy z wielu długich, pełnych przepychanek i bezpardonowych ataków dni przy Wiejskiej. Czuć wiatr, a właściwie sztorm zmian. Jednak perspektywa, że w parlamencie zapanuje potrzebny spokój, wydaje się bardzo, bardzo odległa...