Z wizytownika Andrzeja Bobera
Ponad półtora tysiąca wizytówek otrzymanych przez kilkadziesiąt lat oraz 11 skorowidzów, czyli spisów telefonów, leżało w piwnicy. Pół wieku pracy w dziennikarstwie i nie tylko zapisane imionami, nazwiskami i telefonami ludzi... Znanych i mniej znanych. Dzisiaj kolejna postać.
Henryk Kurek – facet z charyzmą
Szedłem telewizyjnym korytarzem, mijając waszych ulubieńców: Olga Lipińska o czymś tam dyskutowały z Basią Borys-Damięcką, szybkim krokiem Daniel Olbrychski chciał kogoś dogonić, Ania Seniuk wychodziła właśnie ze studia. A tu patrzę i oczom nie wierzę: sunie w moją stronę szczuplutki facecik z jeżem na głowie. Czy to rzeczywiście on...? Chyba niemożliwe... Ale to jednak on, witamy się...
...Edyta Gietka w „Przeglądzie” tak go wspominała: „Zna go każdy. Gdy nikt już nie tańczył, on jeszcze trzymał się na parkiecie. Niezniszczalny”. Cezary Prasek w swojej książce „Życie towarzyskie w PRL: zabawy, kawiarnie, festiwale” dodaje, że słynął z tego, że najlepiej ze wszystkich tańczył. W relacjach Polskiej Kroniki Filmowej ze studenckich zabaw zawsze znajdował się na pierwszym planie, chociaż bynajmniej studentem nie był. Nie wiem nawet, czy miał maturę.
To wiemy już, o kogo chodzi: o barwnego ptaka stolicy, Henia Melomana! Bywał wszędzie, ale najczęściej w „Hybrydach” przy ul. Mokotowskiej 48. Przed tym studenckim klubem w soboty przewalał się tłum zabawowiczów. Kartą wstępu była legitymacja studencka i bilet, ale i tak o wszystkim decydował siwowłosy pan Stefan i studenciak, a potem menedżer Ivana Lendla Janusz Dorosiewicz. Gdy ktoś nie podobał się panu Stefanowi i pytał: „A kiedy mnie pan wpuści?”, najczęściej słyszał: „Ciebie nigdy nie wpuszczę”. Ale Henio Meloman znał prawie wszystkich – Zbyszka Cybulskiego, Romana Polańskiego, Krzysztofa Komedę, Bobka Kobielę, Wojtka Młynarskiego... ale to nie było najważniejsze, bo jego, Henia Melomana, znali wszyscy. A więc i pan Stefan też.
Poznaliśmy się oczywiście w „Hybrydach”, w przykrych nieco dla mnie okolicznościach. Nigdy nie byłem królem parkietu, Henio to dostrzegł i koniecznie postanowił nauczyć mnie boogie-woogie. Opierałem się mocno, co wzbudzało śmichy-chichy szczególnie wśród pięknych studentek, które mnie interesowały; nawiasem mówiąc, jedna z nich, Basia, jest do dziś moją żoną. I tak, mimo woli, zakolegowałem się z Heniem Melomanem.
Ale to może za dużo powiedziane – zakolegowałem. Ja byłem skromnym dziennikarzem, a Henio bywalcem wszelkich ciekawych miejsc. Występował już w wielu filmach: „Zbrodniarz i panna”, „Smarkula”, „Jadą goście, jadą”, a nawet w „Niewinnych czarodziejach” Andrzeja Wajdy. Na tamte czasy to był celebrytą pełną gębą, jedną z barwniejszych postaci stolicy, powszechnie znaną i poważaną, mimo że na swoim koncie nie miał żadnych bardziej znaczących dokonań poza imponującą techniką taneczną. Był gwiazdą po prostu... Jednym słowem – facet z charyzmą.
...I tego właśnie Henia Melomana spotykam na telewizyjnym korytarzu... Ale nie przyszedł tu, by grać swoją kolejną rolę, tylko do pracy jako wózkarz kamerowy. I nazywał się Henryk Kurek, o czym mało kto poza telewizją wiedział.
Zmarł w 2015 roku, pochowany na warszawskich Powązkach.