Olbrzym na wilki
Wieści o słynnym psie postanawiam szukać na bazarze w Munyak. To w takich miejscach odbywa się intensywna wymiana informacji i bywalcy wiedzą najwięcej o życiu w rejonie. Od taksówkarzy oczekujących na klienta przy bramie na targowisko dowiaduję się o hodowcy Salamacie. Wiedzą, że mieszka w pobliżu starej przetwórni rybnej, ale nie wiedzą, w którym domu. Na miejsce dowozi mnie jeden z informatorów.
Między blokami zauważam młodego pasterza, który pogania stadko kóz. Kojarzy Salamata i każe mi iść za sobą. Przeszliśmy kilkaset metrów i zostawia mnie przed metalową bramą. Dalej muszę sobie poradzić sam, mój przewodnik oddala się szybkim krokiem, dobrze wie, że za płotem „dyżuruje” jeden z najgroźniejszych psów świata. Chcę po raz pierwszy zobaczyć z bliska owczarka środkowoazjatyckiego alabaia i słyszę, że jestem pod właściwym adresem. Pies wyczuł obcego, jego niskiego tonu szczekanie budzi trwogę w sercu. Przez dziury w płocie widzę jego wielki łeb. Zwierzę jest zamknięte w kojcu, mimo to obawiam się wejść na podwórko. Na szczęście alarmujące szczekanie wyciąga z domu gospodarza. Salamat Akudżaj na co dzień pracuje w niewielkiej fabryce okien, a swój wolny czas poświęca hodowli potężnych psów. Nie mówi po rosyjsku, ale z pomocą przychodzi sąsiad, który pomaga tłumaczyć. Swojego pierwszego alabaię hodowca kupił 10 lat temu, był zafascynowany wyglądem i siłą tej rasy. Obecnie posiada trzy psy: czteroletni Arlaw, którego zobaczyłem przez dziurę w płocie, zamknięty jest w kojcu ze względu na niebezpieczny charakter, drugi, o rok młodszy, samiec Karabas ma łagodniejsze usposobienie, więc właściciel chce mi go pokazać z bliska i wyprowadza na podwórko na smyczy. Zafascynowany potężną, muskularną sylwetką psa chcę podejść bliżej, zrobić zdjęcia, jednak powstrzymuję się, gdy widzę, jak zwierzę ciągnie właściciela. Luźno po podwórku biega najmłodszy, trzymiesięczny Lion. Jak przystało na szczeniaka, jest przyjazny, merda ogonem, próbuje mi wejść na plecy, gdy kucam. Niedawno właściciel kupił go od hodowcy z Kazachstanu za 2 mln sum (700 zł). Cena dorosłego psa jest wyższa. Niedawno organizatorzy psich walk z Taszkientu chcieli dać hodowcy 5 mln sum (1800 zł). Owczarek środkowoazjatycki uchodzi za jedną z najstarszych ras na świecie. Od zawsze miał swoje zadania, towarzyszył pasterzom i chronił stada przed wilkami i niedźwiedziami. Uchodzi za inteligentnego i zrównoważonego, jest czujny i odważny. Jego siła jest legendarna, dość wspomnieć, że jest blisko spokrewniony z owczarkiem kaukaskim i owczarkiem anatolijskim – kangalem.
Wciąż organizowane są nielegalne walki z dala od cywilizacji podobnie jak w sąsiednim Afganistanie czy Kirgistanie.
Psom w wieku szczenięcym obcina się uszy i ogony w celu unikania ran. Na górskich lub stepowych pastwiskach stróżującym alabaiom zakłada się metalowe obroże najeżone metalowymi kolcami chroniącymi przed wilczymi szczękami. Owczarki dochodzą do 80 kilogramów wagi i mają ogromny apetyt.
Artystyczne wypieki
Dżasur Szamatow zaczyna pracę o 5 rano, pracuje codziennie z wyjątkiem wolnego poniedziałku. Ma 25 lat, z czego ostatnie pięć jest piekarzem. Wypieka popularny w całej Azji Środkowej chleb zwany tu naan. Zaczyna od porcjowania ciasta, które przygotowane poprzedniego wieczora rosło w drewnianych wannach. Ma niewiarygodną wprawę, wyrywa kawałki ważące 440 g. Formuje z nich kule, które wrzuca na obrotowy okrągły metalowy stolik. W międzyczasie miesza w dużym kuchennym robocie mąkę, olej roślinny, sól i drożdże, po czym świeże ciasto wrzuca do pojemników do wyrośnięcia na trzy – cztery godziny. Uruchamia gazowe grzałki, leżące na dnie sporego glinianego pieca – tandir. Energicznymi ruchami pięści i otwartej dłoni na obracającym się stoliczku rozgniata kule ciasta w formę przypominającą odwrócony głęboki talerz i nożykiem do tapet robi od środka promieniste nacięcia. Drewnianym grzybkiem na środku robi wgłębienie, w którym metalowym stemplem (przerobionym z gazowego palnika) robi dekoracyjny odcisk. Zdobienia uzupełnia kolejnym stemplem nazywanym tu paz, zakończonym metalowymi gwoździkami. Na powierzchni chleba powstają unikalne wzory, każda piekarnia cechuje się swoimi niepowtarzalnymi wzorami. Powierzchnię ciasta Dżasur smaruje malarskim pędzlem lepką mazią składającą się z rozpuszczonego sproszkowanego mleka i białka jajka. Po wypieczeniu skórka chlebowa uzyskuje smakowity połysk. Ostatnim etapem jest posypanie z wierzchu ciasta mieszaniną ziaren słonecznika, czarnuszki i sezamu. Piekarz ostrożnie wkłada dłoń do środka pieca i dotykiem sprawdza stopień nagrzania ścian. Gdy temperatura jest odpowiednia, wówczas nakłada ciasto do góry nogami na specjalną poduszkę rafida i energicznym ruchem przylepia bochenek do nagrzanych ścianek. Po 10 minutach piekarz metalowymi tyczkami ściąga wypieki. Uzbecy nie kroją chleba na pajdy, tylko rwą na kawałki.
Na pobliskim bazarze Syiob w Samarkandzie doświadczymy kreatywności samarkandzkich piekarzy. Wielu handlarzy sprzedaje naan z dwukołowych wózków czy zadaszonych kamiennych lad. Dominują puszyste, grube chleby typowe dla tej części kraju. Im dalej na wschód kraju, tym wypieki są cieńsze. W Chiwie bardzo popularny jest sporej średnicy, acz cienki chleb zwany fatyr, którego konsystencja bliska jest ciastu francuskiemu. Między straganami z bakaliami i przyprawami kilka kobiet sprzedaje największe i pięknie dekorowane chleby. Za kwotę 14 zł kupimy bochenki ozdobione barwionymi ziarnami sezamu i orzechami, które ułożone są w kwiatowe wzory. Są dużo większe niż zwykły naan. Kupowane są z okazji wesel, tradycja nakazuje ojcu panny młodej podzielić chleb i poczęstować nim okolicznych sąsiadów, tym samym dając znak potencjalnym absztyfikantom, że jego córka jest już zajęta.
Skalne zoo
Sarmishsay leży poza utartymi szlakami. Nie dojadę tam komunikacją publiczną, w góry Karatau prowadzi wąska, asfaltowa, nieuczęszczana droga. Przy głównej ulicy Navai podchodzę do taksówkarza, dogadujemy cenę i po chwili siedzę już w wysłużonym małym chevrolecie. Mamy do przejechania 80 km w obie strony. Za miastem droga prowadzi przez suche, pagórkowate stepy. Na horyzoncie widać cel naszej wyprawy – góry. Mijamy pasterskie osady, zatrzymujemy się, gdy przez drogę przebiega stado kilkudziesięciu kóz poganiane przez pasterza. Cywilizacja urywa się wraz z asfaltową drogą, w głąb skalistej doliny prowadzi szutrowa droga, auto podskakuje na wybojach. Musimy się zatrzymać, gdyż błotnista breja zalała po deszczach spory fragment drogi. Na poszukiwanie swego celu ruszam dalej pieszo. Dziwi mnie pustka, spodziewałem się tu innych turystów, przecież jestem w miejscu największego nagromadzenia starożytnych petroglifów na świecie. Do tej pory zlokalizowano tu ponad 10 tysięcy naskalnych rytów. Dookoła skały, nie ma żadnych znaków, zaczynam poszukiwania, wchodząc na ścieżki wydeptane przez zwierzęta. Omijam krzaki najeżone ostrymi kolcami i wypatruję na powierzchni skał jakichś wzorów. Jest... trzy metry nade mną, na ciemnym licu skały widzę dwie stylizowane sylwetki dzikich górskich owiec lub koziorożców. Mają po 25 cm długości i wyraźnie wystające z głowy długie zakrzywione rogi. Znalezienie kolejnych rysunków to już kwestia czasu. Muszę uważać, gdyż niektóre są położone wysoko na stromych zboczach; pochłonęła mnie euforia odkrywcy, więc dziarsko wspinam się na kolejne skały, jednak jeden nieostrożny krok i mogę spaść. Trafiam na wykute przed tysiącami lat stado trzech koziorożców, które ucieka przed dwoma postaciami trzymającymi łuki. Docieram do ciekawej scenki, gdzie 20 antylop ucieka przed dwoma dzikimi kotami. Co kilkanaście metrów nowe zwierzęta, czasem trafiają się postacie ludzkie. Widzę rzadkie tutaj wielbłądy, byki, psy lub wilki, sporo jest wizerunków owcy stepowej, która żyje tu do dziś. Stanowisko Sarmishsay doceniła komisja UNESCO, wpisując je na słynną listę zabytków dziedzictwa ludzkiego. Rysunki powstawały od ponad 10 tysięcy lat przed naszą erą do średniowiecza. Postacie powstawały początkowo poprzez drążenie powierzchni skały ostrymi dłutami kamiennymi, a w późniejszych epokach metalowymi. W swoich czasach
niektóre naskalne ryty były wypełniane barwnikami. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jakie były intencje i cele autorów. Czy petroglify miały znaczenie rytualne, czy pomagały w polowaniach, czy były ówczesną kroniką, czy były wynikiem artystycznej ekspresji twórców... możemy się tylko domyślać i snuć kolejne teorie. Tysiące lat wstecz doliny musiały stanowić żyzną oazę obfitującą w zwierzynę. Żyły tu słonie, dzikie koty, których wizerunki można tu znaleźć. Dostępność wody i mięsa sprowadziła tysiące lat temu osadników, którzy swoją aktywność myśliwską i artystyczną zapisali w skałach.
Najnowsza pustynia świata
Wciąż rosnąca powierzchnia Aral-kum uniemożliwia dokładne określenie jej wielkości. Reliktowe już Jezioro Aralskie wysycha, na co wpływ miały decyzje władz sowieckich sprzed 100 lat. Uzbekistan miał się stać potentatem w produkcji bawełny. Zaczęto budować sieć kanałów irygacyjnych, które zasilały bawełniane pola wodami rzek Amu-darii i Syr-darii. Coraz mniej wody docierało do Jeziora Aralskiego, które od lat 60. zaczęło wysychać. Początkowo powierzchnia wody opadała 20 cm rocznie, a w ostatnich latach aż 80 cm. Z czwartego największego jeziora świata Jezioro Aralskie przeobraziło się w kilka silnie zasolonych sadzawek. Niegdyś obfitujący w ryby akwen dziś jest tylko ciekawostką geograficzną.
Munyak był niegdyś rozwijającym się portem z największą w Azji Centralnej wytwórnią rybnych konserw. Dziś miejscowość położona jest 150 km od brzegu cofającego się jeziora. Przetwórnię rybną wyburzono, gdy zabrakło ryb. Starsi mieszkańcy pamiętają, że jezioro było tu jeszcze 40 lat temu, ale było już bardzo płytkie. Po dawnym porcie zostało 14 statków i łodzi, które niszczeją „zakotwiczone” w piaskach pustyni. Dawne dno morskie porastają krzaki. Zardzewiałe kadłuby upstrzone współczesnymi podpisami i wyznaniami miłości odwiedzających przyciągają turystów z całego świata. Siedzę na dachu mostku kapitańskiego dużego okrętu. Pozostała sama powłoka, szyby zostały wybite, silnik już dawno temu wymontowany, ale zachowały się ster i śruba napędowa, wszystko pokryte jest warstewką rdzy. Dookoła w piasku wciąż można znaleźć muszle. Po zakończeniu zajęć w szkole przybiegli tu uczniowie podstawówki i zaczęli wspinać się na burty i dachy, głośno krzycząc. Nikt ich nie pilnuje, choć ryzyko upadku z wysokości lub nadziania się na ostre elementy jest wysokie. Ten osobliwy plac zabaw był kiedyś miejscem pracy dziadków tych uczniów.