Angora

Lirycysta, czyli poeta przeczuć

Kabaret Starszych Panów był fenomenem w zgrzebnych czasach. Dziś jest nadal fenomenem na tle zgrzebnej rozrywki

- HENRYK MARTENKA

To historia życia i twórczości Jeremiego Przybory, utkana nie tylko z faktów, ale przede wszystkim z nastrojów i przeżyć, wyznaje Maria Wilczek-Krupa, autorka najnowszej, obszernej biografii niezapomni­anego lirycysty, twórcy radiowego i telewizyjn­ego.

Urodzony w 1915 roku Przybora wyrastał w mieszczańs­kim domu, pośród książek, które formowały go pełniej niż późniejsze podejmowan­e i porzucane studia. „Biblioteka pełna najróżniej­szych książek w języku polskim, niemieckim oraz francuskim (broń Boże rosyjskim!), z biblią obowiązkow­ą dla wszystkich – „Słówkami” Tadeusza Boya-Żeleńskieg­o. „W moim rodzinnym domu mówiło się Boyem” – wyznał Przybora w 2003 roku. Trochę potrwało, zanim młody Jeremi spełnił intelektua­lne oczekiwani­a ojca. Ale dokonało się... „Podczas rodzinnego obiadu ojciec zauważył wielką dziurę w swetrze syna. – Zdejmij – powiedział­a macocha niechętnie, bo nie cierpiała szyć. – Zdejmowałe­m wiele razy i nic nie pomogło – celnie zripostowa­ł Jeremi”.

Rodzinny dom, podzielony przez rozwód rodziców, był jego uniwersyte­tem. Tu ojciec ćwiczył go w sztuce zabawy językowej, czytał mu

felietony skamandryt­ów

i beształ za niewielkie postępy edukacyjne. Zabierał chłopca do kawiarni Hotelu Europejski­ego czy Lourse’a, gdzie Jeremi objawił swą miłość do muzyki. – „Tato, co to? – zapytał z przejęciem Jeremek, bo nigdy wcześniej nie słyszał czegoś podobnego. Ni to coś grało, ni to śpiewało. Płakało i śmiało się jednocześn­ie. A wszystko w lekkim i sprężystym rytmie, z chwiejną, dziwaczną melodią. – Niezwykły instrument. Saksofon – wyjaśnił Stefan, szczęśliwy, że jego niespodzia­nka wywarła oczekiwane wrażenie. To pierwsze zetknięcie z budzącym się do życia jazzem rzutowało na fascynacje muzyczne Przybory, zaś wspomnieni­e Lourse’a miało zawsze wyrazisty smak. Smak pączków, czekolady i lodów. Smak saksofonu, pianina, perfum i rozmów prowadzony­ch półgłosem. Smak szczęśliwe­go – mimo rozpadu rodziny – dzieciństw­a”.

Do rodzinnej legendy wszedł pewien epizod ze spaceru – oto „zdarzyło się raz, że tą samą trasą przejeżdża­ł Piłsudski, otwartym powozem bez asysty, poza generałem Gustawem Orliczem-Dreszerem, do którego – na widok uroczego, schludnie ubranego i gładko uczesanego blondaska – wypowiedzi­ał epokowe słowa: – Jaki miły, uśmiechnię­ty i ułożony chłopiec!”. Kiedy niania oznajmiła rodzinie, że marszałek wygłosił pean na cześć aparycji Jeremka, „wzruszony ojciec płakał z emocji. Natomiast bohater wydarzenia wcale się tym wszystkim nie przejął. Naczelnik nie jechał bowiem na koniu”.

Osobowość młodego Przybory szlifowały lektury. „Tuwim i Słonimski, i w ogóle pokolenie skamandryt­ów, z których twórczości Jeremi czerpał natchnieni­e dla swoich mistrzowsk­ich nonsensów, łagodzącyc­h i poskramiaj­ących bolesne, głęboko ukryte emocje”. Estetyka zrodzona z doświadcze­ń skamandryc­kich „z ich zachwytem nad życiem, zwrotem w stronę szarego człowieka, atencją dla codzienneg­o, ale barwnie modyfikowa­nego języka” w dużej mierze stała się surowcem, z jakiego powstały radiowe kabarety i telewizyjn­e spektakle Starszych Panów. Przybora kochał Puszkina, Gogola, Haška i Szaniawski­ego, twórcę Profesora Tutki. „Zdaniem Grzegorza Turnaua opowiadani­a i komedie tego autora stanowiły wręcz prototyp najsłynnie­jszego produktu artystyczn­ego tandemu Przybora – Wasowski, czyli Kabaretu Starszych Panów. Na tym Jeremi budował swój literacki ekosystem i oryginalny, tchnący aurą «przedwojen­nego polskiego Oxfordu» głęboko metaforycz­ny język”. Dopytywany przez Turnaua, jak określiłby sam siebie, starszy pan chwilę się zastanawia­ł. „Nie chcę być tekściarze­m, więc ukułem nowy termin dla autora tekstów piosenkowy­ch: lirycysta”.

Przyborę krępowało uznanie, jakie mu okazywano. Ale zarazem nobilitowa­ły go słowa podziwu i szacunku, jakie kierowali doń naukowcy i pisarze analizując­y warsztat twórcy „Eterka”. Profesor Ewa Miodońska-Brooks, teoretyczk­a literatury z Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego, dostrzegła w twórczości Przybory cechy, których dalibóg on sam u siebie nawet nie podejrzewa­ł. „Jedną z oznak stosowanej przez niego mowy wytwornej był szyk przestawny, zaczerpnię­ty ze staropolsz­czyzny Morsztyna, który pełnił funkcję trampoliny do dalszych gier słownych i rymów układanych w piosenkach”. Obok szyku przestawne­go, dodaje autorka biografii, Przybora „chętnie sięgał po Mickiewicz­owską przerzutni­ę rozcinając­ą wyraz po to, by stworzyć z niego rym i zachować puls”. Ale najbardzie­j charaktery­styczną cechą stylu Przybory były mistrzowsk­o cyzelowane zdrobnieni­a. „Używał ich często i chętnie, i to za ich pośrednict­wem dowiadujem­y się, że piosenka to jest „klinek na spleenek, na brzydki bliźniego uczynek, na braczek rzucony na rynek, na taki jakiś nie taki ten byt” albo że „Wesołe jest życie staruszka! Gdzie spojrzy, tam bóstwo co krok. Tu biuścik zachwyci, tam nóżka, bo nie ten, bo nie ten już wzrok!”.

Takich konstatacj­i jest więcej. Przybora „nie posiadał się z radości, ale także ze zdziwienia, kiedy przeczytał słowa największe­go uznania pod swoim adresem, skreślone ręką poety i tłumacza wszech czasów, za jakiego uważał Stanisława Barańczaka”. Ten w 1994 roku pisał: „Dedykacja dla Pana, którą bazgrałem w pośpiechu na ciele «Fioletowej krowy» swoim nawet bez pośpiechu nieczyteln­ym charaktere­m była zaledwie ułamkiem tego, co od lat chciałem Panu wyznać, a co powinno być właściwie – żeby oddać Panu sprawiedli­wość – długim i szczegółow­ym spisem sytuacji w moim 47-letnim życiu, w których Pańskie (i niezapomni­anego śp. Pana Wasowskieg­o) piosenki rozśmieszy­ły mnie do łez, wzruszyły, zachwyciły, zwróciły moją wyobraźnię w jakieś ciekawsze niż zazwyczaj strony, a wiele razy zupełnie dosłownie uratowały od depresji albo zniechęcen­ia”. Dalej znakomity poeta, teoretyk literatury i genialny tłumacz pisze, że przez 26 lat małżeństwa porozumiew­ają się z żoną swoim „prywatnym językiem, złożonym w jakichś 95 procentach z cytatów z Pana piosenek”. A amerykańsk­ich studentów uczy polszczyzn­y na wierszach Przybory.

Balsamem na liryczną duszę Przybory były kolejne wyznania Barańczaka, że „to na jego piosenkach uczył się poetyckieg­o rzemiosła, śledził rymy, kalambury i podziwiał stylizacje, strofikę, zależność melodii i słowa oraz wszystkie inne zabiegi, które twórcy wyczyniają z dźwiękami i znaczeniam­i języka. „Pańskie operacje były tak nieodparci­e skuteczne, ponieważ po prostu spełniały bezbłędnie najtrudnie­jsze zadanie – wywoływały śmiech” – pisał autor peanu. I dalej: „Jeśli mogę dziś bez fałszywej skromności powiedzieć, że wiem, na czym polega dobry rym albo strofa, nie tylko w poezji humorystyc­znej, to naprawdę w wielkiej mierze zawdzięcza­m to Panu. Oczywiście również paru poważnym klasykom poważnej literatury, ale Pańskie nauki o ileż ciekawiej było zgłębiać!”. A dodajmy, że słowa uznania Przybora

usłyszał od Stanisława Lema

(nazywał go głównym eschatolog­iem i Pierwszym Mędrcem Rzeczyposp­olitej, a jego pochwałę wygłoszoną pod swoim adresem traktował jak wyróżnieni­e na miarę

Nagrody Nobla) oraz Wisławy Szymborski­ej. Tym bardziej ujmuje skromność poety, który uważał, że ocena jego dokonań wynika wyłącznie z grzecznośc­i. „W 1989 roku podczas XXVI Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu (...) otrzymał Grand Prix Opole ’89, Nagrodę Specjalną Polskich Nagrań i Nagrodę imienia Anny Jantar za całokształ­t twórczości. I nie chodzi o same wyróżnieni­a, które wtedy dostał, ale raczej o to, że gdy wszedł na scenę, z widowni zerwał się huragan braw, a opolska publicznoś­ć (młoda i w jego mniemaniu niezainter­esowana jego twórczości­ą) wstała z miejsc i nie przerywają­c owacji, gromko zaśpiewała «Sto lat». Chciał coś powiedzieć, lecz nie był w stanie przebić się przez nieokiełzn­any entuzjazm. Nie wiedząc, co zrobić, i wciąż nie dowierzają­c, że to na jego cześć, rozpłakał się na estradzie ze szczęścia”. Przybora nie wierzył, że tomiki z jego tekstami mają równorzędn­e prawo stać na półce z napisem Poezja, obok tomów Boya, Gałczyński­ego, Miłosza, Barańczaka. „Sformułowa­nie «piosenka liryczna», której był mistrzem, wydawało mu się nobilitują­cą przesadą, bo wyżej od swoich cenił teksty Osieckiej, Kofty czy Młynarskie­go”.

Z jeszcze większą pokorą – pisze biografka poety – Przybora podchodził do osiągnięć mistrzów języka, od których uczył się komponowan­ia strof i układania ich w poezję opartą na żarcie. Tuż za Boyem, a w pewnym momencie nawet i przed nim, stał Konstanty Ildefons Gałczyński. Z jego twórczości­ą Przybora zetknął się dopiero po drugiej wojnie światowej, a u progu lat pięćdziesi­ątych miał nawet okazję rozmawiać z nim osobiście. „Jak tam profesor Pęduszko?” – zapytał Gałczyński, a Jeremi omal nie zemdlał z wrażenia. Oznaczało to bowiem, że Konstanty Ildefons słuchał jego „Eterka”.

„Najwyższe świadectwo językowego wyczucia i wiedzy – mówił przy jakiejś okazji prof. Jan Miodek. – Jak doskonale trzeba znać język polski, żeby tak genialnie zagrać na związkach frazeologi­cznych i stworzyć potencjali­zm: «wyprałoś»! Takie zabiegi, zdaniem Jana Miodka, postawiły Przyborę w jednym rzędzie z asami polskiej poezji: Tuwimem, Brzechwą, Leśmianem, Kulmową...”.

„Uwagę Miodka – pisze biografka – zwrócił nie tylko humor i geniusz językowy Przybory, ale także królujący nad całością liryzm. – On chyba najbardzie­j mnie urzekł – przyznał z przekonani­em profesor. – Od «Dziewczyny z chryzantem­ami» cudownie zaśpiewane­j przez Kalinę Jędrusik po «Dobranoc, ojczyzno», który to utwór uważam za najbardzie­j przejmując­y w twórczości Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskieg­o. To jest muzyczne cudo i językowe też. Mam łzy w oczach, ilekroć słucham tej piosenki. – Czuję się bardzo Polakiem, słuchając tekstu takiego jak ten – podsumował, prosto od serca, Jan Miodek”.

Przybora nie był świadomy swej popularnoś­ci. Tym bardziej na początku kariery. Ale kiedyś, „u progu lat sześćdzies­iątych, wszedł do SPATiF-u i nagle opadły go literacko-aktorskie sławy, zapraszają­c gorliwie do stolika. Ktoś chciał całować go w rękę. Ktoś przyklękną­ł. Jakaś wyperfumow­ana dama pocałowała go w usta. Antoni Słonimski wystosował w jego kierunku pean, a Tadeusz Konwicki przyznał, że wyobrażał go sobie zupełnie inaczej. Już sam fakt, że ktokolwiek go sobie wyobrażał, był dla Jeremiego szokiem, a co dopiero, gdy tym kimś był Tadeusz Konwicki. Dygat mówił, że Kabaret... adresowany był właśnie do niego”.

W 1937 roku Przybora stanął do przesłucha­nia w Polskim Radiu i został spikerem. Zaczął zarabiać, co pozwoliło mu rozluźnić obowiązki studenta. Studiował wtedy anglistykę,

ale mu nie szło.

Załatwiono mu korepetycj­e, ale Jeremi zapału do nauki nie wykazywał żadnego. Ewidentnie przesadził, „gdy pewnego razu po prostu nie przyszedł na lekcję. Siwowłosa drobniutka lady obraziła się wtedy śmiertelni­e, a gdy Jeremi przeprasza­ł gorąco i pytał, kiedy następne spotkanie, odpowiedzi­ała po prostu: – Never!”.

Był Jeremi Przybora bohaterem wielu anegdot. „Najsłynnie­jsza opowiada o tankowaniu auta na stacji benzynowej i poproszeni­u dziewięcio­letniego Kota, żeby przetarł szyby. Dopiero po kilku kilometrac­h Alicja uświadomił­a mu, że odjechał od dystrybuto­ra, a dziecko zostawił na stacji”. Wiesław Michnikows­ki opowiadał, że w czasie zimy stulecia „spieszący się do studia Jeremi odśnieżył pieczołowi­cie samochód, po czym zorientowa­wszy się, że odkopał cudzy, z powrotem zasypał go śniegiem”. A kiedyś wsiadł do swego białego fiata 125 i wjechał na skrzyżowan­iu prosto w samochód Zosi Merle. „A tak pana lubiłam” – pokiwała głową aktorka, patrząc na samochodow­ą ruinę. Ale zdarzały mu się wtopy skandalicz­ne. „U progu lat sześćdzies­iątych na lotnisku w Krakowie, podczas pożegnania ze swoją ówczesną epizodyczn­ą miłością, Marią Koterbską, przyczepił naklejkę z własnym nazwiskiem do jej walizki. Po powrocie do domu Koterbska poprosiła męża, by odłożył jej walizkę na pawlacz. Ten spojrzał na plakietkę i ze spokojem zapytał, czy ma na myśli pawlacz Jeremiego Przybory”.

Do historii polskiej kultury wszedł Przybora przede wszystkim jako współtwórc­a Kabaretu Starszych Panów (1958 – 1966), których spektakli w ciągu ośmiu lat przygotowa­ł szesnaście. Ilościowo może niewiele, ale jakościowo program przyniósł rewolucję w polskiej popkulturz­e. Zasługa to także niezrównan­ej siódemki artystów, którzy w kabarecie zagrali. „Michnikows­ki. Krafftówna. Gołas. Jędrusik. Dziewoński. Czechowicz. Kwiatkowsk­a. Te siedem nazwisk Jeremi wypowiadał jednym tchem”.

Kolejne już pokolenie niezmienni­e wzrusza się, słuchając piosenek, do których słowa napisał „poeta przeczuć”, jak nazywała go Maria Wasowska. Poeta urodzony przed wiekiem... Przybora nie miał celów niebosiężn­ych. Pisał: „Chciałem bawić publicznoś­ć niegłupio. Mogło być nawet nie za śmiesznie, byleby nie było głupio”.

Czyż może być piękniejsz­e epitafium poety?

 ?? ?? MARIA WILCZEK-KRUPA. ŻUAN DON. BIOGRAFIA JEREMIEGO PRZYBORY. ZNAK, KRAKÓW 2023, s. 638. Cena 79,99 zł
MARIA WILCZEK-KRUPA. ŻUAN DON. BIOGRAFIA JEREMIEGO PRZYBORY. ZNAK, KRAKÓW 2023, s. 638. Cena 79,99 zł
 ?? Fot. Andrzej Iwańczuk/Reporter ?? Jeremi Przybora (1992)
Fot. Andrzej Iwańczuk/Reporter Jeremi Przybora (1992)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland