Narty na wulkanie
Karpaty, może Alpy albo góry Półwyspu Iberyjskiego? Coraz więcej narciarzy i wielbicieli zimowych wypraw w góry staje przed dylematem, co wybrać. Ci, którzy poznali już europejskie góry, pod wieloma względami podobne do siebie, zimową odskocznię od utartych narciarskich ścieżek znajdą w Turcji.
W kraju kojarzonym z letnim wypoczynkiem nad Morzem Śródziemnym czy Egejskim zimą panują zaskakująco dobre warunki do uprawiania białego szaleństwa. Wiele obszarów górzystej Turcji może pochwalić się dłuższą i grubszą pokrywą śnieżną niż Zakopane czy Karpacz. Tej zimy na przykład górskie obszary przy granicy turecko-irackiej zasypane są dwumetrową warstwą białego puchu. Główne pasma górskie Turcji, ciągnące się wzdłuż Morza Śródziemnego góry Taurus oraz Góry Pontyjskie wznoszące się na południe od Morza Czarnego, od grudnia do kwietnia także przykryte są grubą śnieżną kołdrą.
Puste nartostrady, księżycowe widoki
Te miejsca to dziś tylko część ogromnego, pod wieloma względami przyszłościowego, potencjału narciarskiego Turcji. Pamiętać też należy o kilku wygasłych wulkanach w Anatolii. Na jednym z nich, a w zasadzie na stokach poniżej wygasłego wulkanu Erciyes (3917 m n.p.m.), kilka lat temu powstał nowoczesny ośrodek narciarski Erciyes Kayak Merkezi. Choć turecka nazwa rzeczownika „kayak” może być myląca, nie jeździ się tam na kajakach. Dla „kajakarzy”, czyli narciarzy (i snowboardzistów), pod wulkanem przygotowano blisko 65 kilometrów tras zjazdowych oraz dwa wyciągi gondolowe i 11 krzesełkowych. Ośrodek, który wciąż się rozwija, przypomina nieco niektóre duże stacje narciarskie we Francji. Z tą tylko różnicą, że w Anatolii stwierdzenie, iż „jeździmy ponad górną granicą lasu”, nie wchodzi w rachubę, bo takowej granicy po prostu nie ma.
Okolice Erciyes praktycznie pozbawione są roślinności, a trwające od kilku lat próby sadzenia milionów sosen, projekt finansowany przez lokalne władze, nie przynoszą rezultatów. W efekcie szusujemy w księżycowo-stepowym otoczeniu i w towarzystwie wiejących praktycznie cały czas silnych wiatrów. Takie okoliczności natury mają swoje plusy i minusy. Wiejący non stop wiatr często gwarantuje wspaniałe widoki na oddalone o 150 kilometrów równie wysokie pasma górskie. Silny wiatr jest też głównym winowajcą zmieniającej się często jak w kalejdoskopie pogody. I tak widoczność na 150 kilometrów, za sprawą przywianych błyskawicznie chmur, może zmniejszyć się nagle do... kilkunastu metrów. Dlatego, podobnie jak w przypadku rozległych, położonych na lodowcach stacji w Alpach Francuskich, w tureckim Erciyes nie powinniśmy zapominać o zabraniu na stoki mapy ośrodka. Z narciarskich map dowiemy się m.in., że Erciyes Kayak Merkezi to tak naprawdę aż cztery dolne stacje krzesełek i gondoli. Skrajne Develi Kapı i Hacılar Kapı oddalone są od siebie o 12 kilometrów. Mimo odległości wszystkie te stacje startowe są ze sobą dobrze logicznie i narciarsko skomunikowane.
„Sercem” ośrodka jest Tekir Kapı, czyli dolna stacja (na wysokości 2200 m n.p.m.) jednej z dwóch czerwonych kolejek gondolowych. W Tekir Kapı powstały dziesiątki wypożyczalni sprzętu narciarskiego i snowboardowego (ceny za komplet trzykrotnie niższe niż w Białce Tatrzańskiej) oraz restauracje i punkty gastronomiczne. Wrośniętych już w polski krajobraz gastronomiczny kebabów narciarze pod wulkanem nie uświadczą. Niedostępne jest też piwo, a grzanego wina spróbować możemy jedynie na samej górze, w lokaliku stylizowanym na stary stambulski tramwaj. Pełno za to innych wybornych grillowanych mięs, kiełbasek w gigantycznych bułach i mocnej herbaty w tureckich „taliowanych” szklaneczkach. Ale królem zimy w tureckich górach jest salep. Ten mało znany u nas napój zimą działa skuteczniej niż grzane wino i inne procentowe trunki. Salep to gęsty, biały, mleczny napój przygotowywany ze sproszkowanych (lub startych) bulw storczyka męskiego. Jak każdy turecki napój jest dobrze posłodzony. Obowiązkowo dodaje się też cynamon.
Do Tekir Kapı szczególnie w weekendy przyjeżdżają tysiące ciekawskich Turków. Ciekawskich, bowiem to najłatwiej dostępne miejsce, gdzie zimą – nawet przez godzinę czy dwie – mogą zobaczyć śnieg. Gondolą z Tekir Kapı 250 metrów wyżej wyjeżdżają nie tylko narciarze, ale i niezbyt zimowo odziane tureckie rodziny. Niezwykle szeroka i łagodna nartostrada pod gondolą Tekir Kapı sprzyja początkującym. W rzeczywistości tureckiej oznacza to, że sprzyja tym, którzy narty przypięli pierwszy raz w życiu. Dla przewracających się w najbardziej niewiarygodnych okolicznościach wszyscy wykazują równie niewiarygodną wyrozumiałość i sporą dawkę uśmiechu.
Nartostrada przy Tekir Kapı bywa zatłoczona. Nie można tego powiedzieć o innych, wyżej położonych miejscach ośrodka. Tam na nartostradach odczuwać możemy coś, o czym w naszych górach już zapomnieliśmy – narciarską samotność. Szczególnie na trasach czerwonych i czarnych. Zupełnie sami możemy zjeżdżać na przykład na zaczynającej się na wysokości 3350 m n.p.m. trasie Ottoman. Z tą trasą radzą sobie zapewne jedynie tureccy instruktorzy, których z roku na rok w ośrodku Erciyes jest coraz więcej.
Większość tras zjazdowych w ośrodku Erciyes może być sztucznie naśnieżana. Z kolei pracujące nocami ratraki starają się o poranny „sztruks”. Wiejący non stop huraganowy wiatr nie ułatwia im zadania, bo częste zamiecie w mgnieniu oka zmieniają pokrywę śnieżną i jakość śniegu.
Od kilku lat w okolicy wszystkich dolnych stacji wyciągów powstają nowe hotele. To średniej wielkości, głównie czterogwiazdkowe, obiekty. Każdy, bez wyjątku, dysponuje własnym busem, który dowozi hotelowych gości do najbliższej dolnej stacji.
Tych, którzy zdecydowali się na wypożyczenie w Turcji samochodu, ucieszy widok potężnych, odśnieżanych całą dobę, płatnych (około 10 złotych dziennie) parkingów przy dolnych stacjach. Nieopodal największego zbudowano spory typowo osmański meczet. Jest rówieśnikiem wulkanicznego ośrodka. Choć nowy, warto do niego zaglądnąć, by podziwiać wspaniale ułożone, bajecznie błękitne płytki pokrywające wszystkie ściany. Do meczetu warto zaglądnąć w każdy dzień tygodnia poza piątkiem, kiedy wyznający islam narciarze odwiedzają świątynię.
Kayseri: Seldżucy, sucuk i dywany
Można odnieść wrażenie, że ośrodek narciarski Erciyes położony jest na pustkowiu gdzieś na końcu świata, a najbliższa osada oddalona jest o lata świetlne. Nic bardziej mylnego. Niecałe 25 kilometrów (albo jak kto woli 1200 metrów niżej) znajduje się miasto Kayseri. Lądując na międzynarodowym lotnisku (tak naprawdę dominują loty pielgrzymkowe do Arabii Saudyjskiej i... Warszawy), zauważymy, że miasto sprawia wrażenie zlepku blokowisk położonych na łysym płaskowyżu. Ale to tylko pierwsze wrażenie. Potem jest tylko lepiej...
Kayseri w czasach rzymskich nosiło dumną nazwę Caesarea. Stąd też i dzisiejsza turecka nazwa miasta pod wulkanem. Zimą w Kayseri trudno spotkać zagranicznych turystów. Dawniej Rosjanie, dziś Polacy i Czesi po wylądowaniu na lotnisku i przejechaniu przez miasto dowożeni są do swoich hoteli pod wulkanem. Tymczasem Kayseri posiada całkiem pokaźną, rozproszoną nieco po centrum liczbę zabytków z czasów seldżuckich. Seldżucy na obszarze dzisiejszej Anatolii rządzili i dzielili od połowy XI do początku XIV stulecia. Kayseri pełne jest dobrze zachowanych śladów ich bytności w tym rejonie Turcji. Nawet mniej obeznani w sztuce islamu zauważą, że architektura związana z okresem seldżuckim znacząco różni się od zabytków osmańskich, które podziwiane są przez miliony w Stambule.
W śródmieściu ponadmilionowego Kayseri niczym wyspy na oceanie w wielu miejscach „wyrastają” seldżuckie grobowce zwane kümbet. To surowe, przez wielu uważane za dostojne, kamienne budowle. W centrum Kayseri jest ich kilkanaście. Zobaczyć i upamiętnić na zdjęciu warto każdy. Najładniejszy seldżucki grobowiec to prawdopodobnie położony nieco dalej od Cumhuriyet Meydanı (plac Republiki) Döner Kümbet z 1276 roku. Jest to kamienny budynek na planie dwunastokąta ozdobiony dekoracjami, wśród których widać drzewo życia, parę leopardów i dwugłowego orła. W grobowcu spoczywa Şah Cihan Hatun, znana seldżucka księżniczka. O fakcie tym przypomina ozdobny marmurowy napis.
Plac Republiki otacza potężna, zbudowana z ciemnych, bazaltowych kamieni wulkanicznych Kayseri Kalesi (twierdza, zamek). Budowla obronna istniała w tym miejscu już w VI w. za cesarza Justyniana. W czasach seldżuckich i osmańskich mury oraz twierdzę odrestaurowano i powiększono. Dzisiejsza okazała budowla z trzema bramami i 19 wieżami (!) powstała w wieku XIII za Alaeddina Keykubata I. Wieczorami twierdza jest oświetlana w patriotyczne biało-czerwone barwy.
Anatolijskie Kayseri to miasto niezwykle oryginalnych meczetów. Równie tajemniczo jak jego nazwa prezentuje się Hunat Hatun, XIII-wieczny kompleks meczetu z medresą (szkoła), hammamem (łaźnia) i grobowcem. Ta surowa, kamienna budowla, której brama wejściowa sama w sobie jest dziełem sztuki, bardziej przybliża nas do Iranu czy Azji Środkowej niż do zabytków nad Bosforem. Innym niezwykle cennym meczetem w Kayseri jest Kurşunlu Cami (tur. ołowia
ny meczet) – dzieło mistrza Mimara Sinana (architekta m.in. wielu stambulskich budowli). Pochodzący z Anatolii Sinan był architektem aż trzech sułtanów, projektantem blisko 400 budowli, zarówno w Turcji, jak i na Bałkanach, a nawet w... Budapeszcie.
Będąc w Kayseri, nie sposób pominąć Wielkiego Bazaru z okresu osmańskiego. Jest to drugi pod względem wielkości, po stambulskim Kapalı Çarşı, bazar w Turcji. Od stambulskiego różni się głównie tym, że w Kayseri nie spotykamy turystów, a targowanie się nie jest zbyt popularne. Wielki Bazar w Kayseri to tysiące kramów, z których wiele oferuje wspaniałe (niestety, dość drogie) dywany – wizytówki miasta i regionu.
Kayseri to nie tylko zabytki związane z islamem. Do pierwszej wojny światowej w mieście żyła liczna mniejszość ormiańska. W ścisłym centrum działała cerkiew Surp Asdvadzadzin (Najświętszej Maryi Panny). Przez lata piękna budowla ze sporą kopułą coraz bardziej popadała w ruinę. W roku 2020 zapadła decyzja, by świątynię zamienić w bibliotekę. Jej dyrektor Erkan Küp z dumą twierdzi, że w czasie prac przeistaczających cerkiew w bibliotekę z 50 tysiącami książek nie doszło do żadnych ingerencji budowlanych zmieniających architekturę świątyni.
Inną, tym razem interesującą nasze podniebienie, wizytówką Kayseri są wędliny – sucuk i pastırma. Turcy są zgodni: te dwie wędliny zdecydowanie najlepiej kupować w specjalistycznych sklepach, w Kayseri właśnie. Sucuk to tradycyjna turecka kiełbasa w formie podkowy. Wytwarzana jest najczęściej z wołowiny z dużą ilością przypraw (kumin, papryka, czosnek). Pastırma z kolei to suszona, dość twarda wołowina o wyrazistym smaku i ciemnym kolorze. Spożywa się ją pokrojoną w niezwykle cienkie paski. Cóż, tak ostrych noży jak w Kayseri nie mają chyba nigdzie...
Będąc w Kayseri, nietrudno zauważyć, że trwa rekonstrukcja najstarszej części miasta. Przebudowywane są fragmenty bazaru (niektórzy właściciele kramów musieli tymczasowo zmienić swoje lokum), równane z ziemią są mało okazałe budowle w centrum. W ich miejsce władze miasta planują odbudowanie kamiennych, typowo anatolijskich domów bogatych kayserskich rodów. Na szczęście kilka z nich ocalało (przetrwały trzęsienia ziemi) i jest się na czym wzorować. W niektórych już powstały butikowe hoteliki, a ich odrestaurowane wnętrza są prawdziwym skarbem architektury tej części Turcji. Za rok, najwyżej dwa, Kayseri zyska coś, co wydawało się, że straciło bezpowrotnie – romantyczną starówkę z kamiennymi domami i wąskimi uliczkami. Czy te działania przyniosą pożądane marketingowo-turystyczne efekty i zachęcą do wyprawy pod wulkan? Przekonamy się już wkrótce.