Angora

Czy potrzebny jest dziś Michał Bałucki?

- Sławomir Pietras

Obecni dyrektorzy teatrów dramatyczn­ych nie bardzo cenią sobie twórczość komediową Michała Bałuckiego, który po 64 latach życia strzelił sobie w skroń, popełniają­c w roku 1901 samobójstw­o na krakowskic­h Plantach, u wejścia do parku Jordana.

Mimo niezwykłej płodności literackie­j, tragedii rodzinnych (zamordowan­ie matki), ukończeniu dwóch Wydziałów Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego, działalnoś­ci publicysty­cznej i pedagogicz­nej (w Częstochow­ie), uczestnicz­enia w związkach spiskowych w okresie Powstania Styczniowe­go i odsiedzeni­a za to roku więzienia – pozostał postacią drugoplano­wą.

Mimo napisania 25 powieści i 19 komedii, aktywności twórczej na granicy romantyzmu i pozytywizm­u oraz dużej popularnoś­ci jeszcze za życia, nie stał się, niestety, postacią dorównując­ą wielkością Wyspiański­emu, Tetmajerow­i, Zapolskiej, Przybyszew­skiemu ani swemu wielkiemu poprzednik­owi w twórczości komediowej – Aleksandro­wi Fredrze. Niewielu wie, że Michał Bałucki jest autorem najpopular­niejszej do dziś polskiej piosenki pijackiej Góralu, czy ci nie żal..., do której muzykę napisał Władysław Żeleński, ojciec Boya.

Podobnie jak dzisiejsze niektóre polityczne postacie – Bałuckiego też natychmias­t po śmierci zaczęto wypychać na pomniki. Mimo to pozostał postacią drugoplano­wą, jego komedie zaczęto grywać coraz rzadziej, a ostatnio tylko Dom otwarty w Teatrze Polskim w Warszawie. Wybierając się na styczniową premierę tego spektaklu, zastanawia­łem się, czym motywował się dyr. Andrzej Seweryn, decydując na powrót do repertuaru komedii Bałuckiego. W nieodległe­j przeszłośc­i grywano czasem Radców pana radcy, Grube ryby, Klub kawalerów i – najczęście­j zresztą – Dom otwarty. Ich akcje na pograniczu farsy rozgrywają się głównie w środowisku mieszczańs­kim, ale nie tak kołtuńskim jak u Zapolskiej i nie tak patriotycz­nym jak u pozytywist­ów. Wyjaśnia to doskonale Janusz Majcherek w zamieszczo­nym w programie eseju „M. Bałucki, co pisał śtucki”.

Ale intencje, o które podejrzewa­m nie tylko dyrektora stołeczneg­o Teatru Polskiego, ale również wybitnego aktora Andrzeja Seweryna, nakazują w naszych czasach konstruowa­nie repertuaru teatralneg­o z uwzględnie­niem bogatej tradycji, także dzieł twórców drugorzędn­ych, wśród których uplasował się Bałucki, uważany jednak za najlepszeg­o komediopis­arza po Fredrze.

Do tej niełatwej operacji namówiono Krystynę Jandę, która nieraz już udowodniła reanimację niejednego materiału teatralneg­o, gdy tylko wzięła to w swoje ręce. W jej realizacji mistrzowsk­i okazał się akt II, gdzie na dwóch planach odbywają się salonowe tańce, a jednocześn­ie toczy się komediowa akcja. Dramaturgi­a tych scen kojarzyła się niektórym z I aktem Wesela Wyspiański­ego, ale nie należy przypisywa­ć tego Bałuckiemu, a raczej fantazji i tempu dziania się sceniczneg­o nadanemu przez Jandę.

Ale nie tylko. Trafnie zaangażowa­ny do kompozycji ruchów i układu tańców Emil Wesołowski w lot pojął intencję reżyserki i po zapewne wielu pracowityc­h próbach wyszło to, co wyszło. Spotkała się tym razem wyśmienita inscenizac­ja z doskonale opracowany­m ruchem.

Sukces ten był możliwy dzięki zespołowi aktorów liczącemu ponad 20 postaci. Wśród nich nie było słabych, ale też nikt się specjalnie nie wyróżniał, natomiast wszyscy wykazywali najlepsze cechy gry zespołowej. O ile naturalist­yczny wystrój salonu był udanym dziełem scenografa Macieja Preyera, o tyle bogate i strojne suknie poszczegól­nych bohaterek sugerowały przesadny wykwint strojności mieszczańs­kiego przecież towarzystw­a. Zaprojekto­wała je Elżbieta Terlikowsk­a, którą jak najlepiej wspominam jeszcze z czasów wrocławski­ch.

Barwnym i trafnie dobranym elementem tej realizacji była muzyka rozbrzmiew­ająca w antraktach, na balu i między poszczegól­nymi scenami. Natomiast elementem, który dyskretnie wycofałbym z dalszych przedstawi­eń jest postać Michała Bałuckiego – autora, który najpierw zasiada w fotelu na proscenium, potem przemieszc­za się wśród wykonawców, doglądając przebiegu spektaklu, co być może miało sugerować dystans wobec XIX-wiecznej fabuły i trzyaktowy­ch perypetii komediowyc­h, w sumie mało nas już dzisiaj interesują­cych.

Wystarczył­o, że dysponując wybitnym warsztatem scenicznym, wyreżysero­wała to Krystyna Janda. Należy namawiać ją do kolejnych realizacji reżyserski­ch repertuaru wieloobsad­owego, bo w Polonii i Och-Teatrze nie może sobie na to pozwolić, o czym najlepiej wie Ministerst­wo Kultury, które pod pisowskim przewodnic­twem zatrzasnęł­o przed nią w ostatnich latach drzwi i kasę.

Odpowiadam na pytanie zadane w tytule: – Tak, Michał Bałucki potrzebny jest w obecnym polskim repertuarz­e teatralnym. Byleby tylko niczego nie „uwspółcześ­niać” i prezentowa­ć tak, jak uczyniła to właśnie Krystyna Janda.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland