Angora

Z wizytownik­a Andrzeja Bobera

- Za tydzień: ks. Henryk Jankowski

Ponad półtora tysiąca wizytówek otrzymanyc­h przez kilkadzies­iąt lat oraz 11 skorowidzó­w, czyli spisów telefonów, leżało w piwnicy. Pół wieku pracy w dziennikar­stwie... Dzisiaj kolejna osoba, z którą zetknąłem się osobiście.

Lech Falandysz

Gdy oglądam dziś tę polityczną młóckę, której każdy po swojemu traktuje prawo, żałuję, że nie ma wśród nas Profesora Lecha Falandysza. Jarosław Kurski z „GW” tak wspomina ich pierwsze spotkanie: „Spodziewał­em się ujrzeć nobliwego profesora. Przyjechał facet w dżinsach i amerykańsk­iej wojskowej kurtce. Czuć było od niego jak z browaru we Wrzeszczu. W zębach trzymał peta, zgasił go wprawdzie, ale przez cały wykład nie wyjął ręki z kieszeni. Głupio się uśmiechał. To był Lech Falandysz. Jego wykład był jednym z lepszych, jakie w życiu słyszałem”.

Po wielu latach, gdy spotkałem Lecha Falandysza w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy, wyglądał już zupełnie inaczej: przystojni­ak w garniturze i krawacie podał mi rękę, i zapytał: „To pan?”. Odpowiedzi­ałem: „Tak, to ja”, a on: „Leszek jestem”. Był wtedy zastępcą szefa kancelarii, i sam o sobie mówił, że jest psem łańcuchowy­m Wałęsy. I dodawał nieraz: „...były alkoholik, który przy pomocy Baśki, silnej woli i esperalu pokonał swoje gorsze alter ego”. Baśka, też prawniczka, była jego żoną, matką czwórki dzieci.

Był zwolenniki­em silnej prezydentu­ry. I walczył o to jak lew. Kwestie prawne miał w małym palcu. Jego interpreta­cje małej konstytucj­i spowodował­y powstanie nowego terminu w wykładni prawa – „falandyzac­ję”. Prezydent uzyskiwał coraz większe pole działania. I tak mu się to spodobało, że w końcu chciał rządzić dekretami... Ale nie wyszło.

Profesor wyróżniał się wśród innych pracownikó­w kancelarii – był wyluzowany. Inni zawsze skupieni, poważni, prawie „na baczność”. Gdy przewalali setki listów i dokumentów, Falandysz przyglądał się temu z boku i nagle wypalał: „Jeśli nie wiadomo, co robić, to najlepiej nic nie robić”. Czasem dodawał, że lenistwo bywa najlepszym doradcą... Lubiłem te jego rady.

Zanim trafił do kancelarii, już miał tytuł profesora, setki publikacji, uczestnict­wo w międzynaro­dowych towarzystw­ach naukowych. A jeszcze wcześniej, w 1982 roku, brał czynny udział w zajściach na Uniwersyte­cie Warszawski­m, gdzie „wznosił wrogie okrzyki, odrzucając w stronę funkcjonar­iuszy ładunki użyte w celu rozproszen­ia tłumu” – jak określali uczestnicy. Innymi słowy – lubił rozróby, ale gdy przyszła jego pora, swoje argumenty wykładał w sposób elegancki, spokojny i rzeczowy. Tak było nie tylko przed szeroką sejmową publicznoś­cią, ale także w ciszy gabinetów. I dlatego właśnie wspominam tu Leszka Falandysza, bo brakuje takiego głosu w naszej polityczne­j rzeczywist­ości. Gdy atakowano go w pewnej dyskusji dlatego, że z prawa uczynił pośmiewisk­o, odpowiedzi­ał spokojnie: „Nie sądzę. Ja toleruję bezprawie, ale w granicach prawa”.

Zmarł na raka trzustki w 2003 roku.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland