SZUKAMY CIĄGU To było olśnienie DALSZEGO
Maria Mamona stała się rozpoznawalna dzięki takim filmom jak „Układ zamknięty” czy „U Pana Boga w ogródku”
Zagrała w ponad stu filmach i spektaklach teatralnych. Ma w dorobku wiele ról pierwszoplanowych. W „Zaćmie” wcieliła się w kontrowersyjną postać Julii Brystygierowej – Krwawej Luny, funkcjonariuszki Resortu Bezpieczeństwa Publicznego w powojennej Polsce. Przez 40 lat była związana ze stołecznym Teatrem Współczesnym. Doceniana, wyróżniana i nagradzana. Nigdy nie była celebrytką. Od kilku lat na emeryturze, ale dalej pracuje.
Mieszka na stołecznej Sadybie. Duże mieszkanie, gustownie urządzone. Stylowe meble, obrazy, zdjęcia, grafiki. Czuć i klasę, i harmonię. Od blisko pięciu lat jest wdową, byłą żoną reżysera Ryszarda Bugajskiego. – Wcale nie odpoczywam – przekonuje. – Kilkadziesiąt lat pracowałam na teatralnej scenie. W pewnym momencie poszłam na urlop i już z niego nie wróciłam. Co wcale nie oznacza, że już w teatrze nie zagram. Mam pewne propozycje. Ale na etat chyba nie chciałabym już wracać. Mam teraz inny etap w życiu.
Jak mówi, cały czas coś robi. – Niebawem jadę do Berlina, na Międzynarodowy Festiwal Filmowy. Podczas specjalnej gali odbędzie się światowa premiera filmu anglojęzycznego niemieckiej produkcji, w którym miałam wielką przyjemność zagrać. To „Treasure”, czyli „Skarb”, w reżyserii Julii von Heinz. W rolach głównych występują: ośmiokrotnie nominowana do nagrody Emmy Lena Dunham i brytyjski aktor Stephen Fry. Akcja filmu rozgrywa się w Polsce w 1991 r., tuż po przemianach, ale zdjęcia kręcone były w stolicy Niemiec.
W jaki sposób trafiła na plan tego filmu? – Zadzwoniła do mnie reżyserka castingu, że przyjeżdża Julia von Heinz i chce się ze mną spotkać. Nie była to tylko rozmowa. Przygotowałam też miniscenkę dialogową i zostałam zaangażowana. Moja postać to Karolina, która wraz z przyjaciółką (Iwona Bielska) podczas pobytu w łódzkim hotelu spotyka parę Amerykanów, ojca i córkę, i się z nimi zaprzyjaźnia. W tych rolach występują właśnie Lena Dunham i Stephen Fry. My z Iwoną gramy role drugoplanowe.
Na planie filmowym w Berlinie spędziła osiem dni. – Bardzo się ucieszyłam. Grałam bowiem ciekawą postać. Kobietę wyemancypowaną, taki trochę męski typ, która była pięciokrotnie mężatką i jest po pięciu rozwodach. Teraz żyje sama. Niezależna, mocna, z dystansem do wszystkiego.
Tuż przed „Skarbem” zagrała zabawną postać w kontynuacji trylogii Jacka Bromskiego. Obraz nosi tytuł „U Pana Boga w Królowym Moście”. Będzie z tego film pełnometrażowy i 10-odcinkowy serial. – Bardzo zabawny scenariusz. Moja postać Kazimiery Cielęckiej, matki Mariana, została rozbudowana w stosunku do wcześniejszych produkcji. Zarówno film, jak i serial czekają na premierę.
W ostatnim czasie miała dwa większe zawodowe wyzwania. – Bo pracy było tak naprawdę więcej. M.in. serial w Polsacie „Sługa narodu” – grałam w kilku odcinkach Krystynę Srokę, koordynatorkę służb specjalnych. Ostrą, silną i bezwzględną. To format kupiony od Ukrainy, w którym występował kiedyś Wołodymyr Zełenski. Były także „Grzechy sąsiadów” w reżyserii Borysa Lankosza, polska wersja holenderskiej produkcji „Nieuwe buren” („Nowi sąsiedzi”), w której z Adamem Ferencym zagraliśmy głęboko wierzącą parę rodziców, którzy nie mają innego spojrzenia na wychowanie dzieci, jak tylko przez pryzmat Kościoła, wiary i Boga.
Każda z tych ról była inna. – Ta u Bromskiego śmieszna, bardzo zabawna postać. Pełna pretensji i do tego jeszcze zakochuje się w policjancie, koledze z pracy syna. A ta u Lankosza, to osoba trochę przerażająca, i choć to mała rola, to ciekawym doświadczeniem było kreowanie prostej kobiety zdominowanej i ograniczonej lękiem kary boskiej i Kościoła.
Pochodzi z Krasnegostawu. Tam się urodziła i spędziła młodość aż do matury. W jednym z wywiadów dla Onet.pl mówiła, że kiedy miała pięć – sześć lat, chętnie naśladowała i przebierała się za panią, która przyjeżdżała z sąsiedniej wsi koło Krasnegostawu i sprzedawała różne produkty. – To była prosta wiejska kobieta nosząca chustkę i mówiąca gwarą. Oczywiście nie sądziłam wówczas, naśladując ją, że zostanę aktorką. Takie marzenia zaczęły się w szkole podstawowej.
– Zawsze byłam humanistką, mama była nauczycielką, polonistką. Od ósmej klasy brałam udział w różnych konkursach recytatorskich, zawsze gdzieś występowałam, mówiłam wiersze. Najpierw była to zabawa, a później stała się prawdziwym hobby.
Zdawała do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie i została przyjęta za pierwszym podejściem. – Myślę, że byłam niezła. Tak mówią starsi koledzy, którzy przyglądali się egzaminom. Podobno zdawałam przebojowo (uśmiech). Zresztą skończyłam tę uczelnię z wyróżnieniem.
Film niespecjalnie ją pociągał, ale teatr bardzo. – Będąc już na studiach, myślałam głównie o teatrze. Miałam znakomitych profesorów. Na początku opiekunem roku był Tadeusz Łomnicki, którego portret wisi na jednej ze ścian w tym salonie. Później Andrzej Łapicki, a przez kolejne lata była to Zofia Mrozowska, u której robiłam dyplom.
Już na III roku Erwin Axer zaproponował jej etat w Teatrze Współczesnym. – Powiedział mi, że w następnym roku powinnam już coś zagrać. W istocie tak się stało. Będąc studentką, zadebiutowałam w Teatrze Współczesnym, w „Panu Jowialskim” Aleksandra Fredry w reżyserii Jerzego Kreczmara. Zagrałam Helenę, córkę Szambelana. Wystąpiłam w wybornym towarzystwie, obok Barbary Ludwiżanki, Zdzisława Mrożewskiego, Czesława Wołłejki, Barbary Krafftówny, Wiesława Michnikowskiego, Jana Englerta, Damiana Damięckiego.
Z nostalgią wspomina także zaproszenie przez Erwina Axera grupy studentów na zajęcia w Teatrze Współczesnym. – Były to warsztaty dla reżyserów. Pamiętam, że weszłam na scenę i poczułam jej zapach. Do dziś go pamiętam. Wtedy było to olśnienie. Potem stało się codziennością.
Na deskach Teatru Współczesnego pracowała 40 lat. Kreowała większe i mniejsze role, bardzo różnorodne. Wspomina „Przebudzenie wiosny” Franka Wedekinda. – A z ostatniego okresu wszystkie były ważne, ciekawe. Uwielbiałam grać na Małej Scenie w Baraku, w „Szafie” Yukio Mishimy w reżyserii Natalii Sołtysik. Wielką przyjemność sprawiała mi też rola matki w „Imieniu” Jona Fossego, zeszłorocznego zdobywcy Nagrody Nobla, w reżyserii Agnieszki Glińskiej. To była wspaniała zawodowa podróż. Grałam upośledzoną fizycznie, mało mówiącą matkę. Miło wspominam również Ermengardę z „Długiego obiadu świątecznego” Wildera w reżyserii Macieja Englerta. Trudno wymienić wszystkie role, ale te z początku i końca najbardziej utkwiły mi w pamięci.
Zaraz po ukończeniu PWST wystąpiła u wielu wybitnych reżyserów w kilkudziesięciu przedstawieniach Teatru Telewizji. – Mam spory dorobek w tej dziedzinie. W filmie zadebiutowała już na I roku studiów, w „Urodzinach Matyldy” Jerzego Stefana Stawińskiego. Potem była „Akcja pod Arsenałem” w reżyserii Jana Łomnickiego. Natomiast pierwsza rola po studiach to postać Krysi w „Znakach zodiaku” Gerarda Zalewskiego. – Grałam z Iwoną Bielską, z którą teraz spotkałam się ponownie w niemieckim filmie. Też grałyśmy koleżanki. Rywalizowałyśmy o jednego mężczyznę.
Główną rolę filmową zagrała siedem lat temu, w „Zaćmie” w reżyserii męża. – To największa i pod wieloma względami najważniejsza rola. Niesamowite doświadczenie. Nie schodzę z ekranu. Postać „Krwawej Luny” była mocno wykreowana, wymagająca, trudna. Niejednoznaczna i ciekawa intelektualnie. Fascynująca praca z Ryszardem Bugajskim, na wielu poziomach.
Pojawia się w teatrach impresaryjnych, choć rzadko. Zagrała m.in. w Polonii Krystyny Jandy, w spektaklu „Baba Chanel” Izabelli Cywińskiej. Najbliższa rola filmowa, o ile wcześniej nie pojawi się coś innego, to obraz Agnieszki Trzos „Matka fok”. – Mam grać jedną z głównych ról. Zatem nie brakuje mi wyzwań. Bardzo kocham swój zawód. Praca dodaje skrzydeł i jeszcze mi za to płacą.