Styl, który kosztuje
Range Rover Velar to bardzo ciekawa i nieoczywista alternatywa dla najczęściej spotykanych na naszych drogach SUV-ów z półki premium, jak Volvo XC60, Audi Q5, Mercedes GLC czy BMW X3. Model zaprezentowany jeszcze w 2017 roku przeszedł ostatnio dyskretny lifting. Gdy brytyjski wóz wchodził na rynek, robił furorę. Po kilku latach można stwierdzić, że elegancki Range „starzeje się” z klasą. Wciąż jest na czym zawiesić oko. Velar jest znacznie tańszą przepustką do świata Range Rovera niż jego większy brat, słynny Sport, choć to nie znaczy, że mówimy o tanim aucie.
Czapki z głów przed Brytyjczykami, którzy dobre kilka lat temu zaprojektowali Velara. Długi na 4,8 metra SUV prezentuje się lekko, ale i... masywnie. Linia nadwozia, którą podziwiałem z przyjemnością, z boku wygląda zwiewnie, dynamicznie, jest pełna gracji. Pomagają w tym elektrycznie chowane klamki zakamuflowane w drzwiach. Natomiast od frontu widać, że to kawał wozu. Kawał Range’a. Brytyjskie auto da się rozpoznać po charakterystycznej osłonie chłodnicy – lekko zmodernizowanej po ostatnim liftingu. Żeby nie było wątpliwości, z czym mamy do czynienia, tuż nad nią widnieje duży napis RANGE ROVER. Velar jest na tyle ładnym samochodem, że nie trzeba go „podkręcać” krzykliwym kolorem lakieru. Nawet w pozornie nijakiej szarości, w jakiej był egzemplarz z parku prasowego, prezentował się świetnie. Elementem, który lekko kłuł w oczy, były felgi. 19-calowe, srebrne, nudne. Niemniej jestem ostatni, żeby krytykować takie obręcze. Zwłaszcza zimą na często skandalicznie dziurawych polskich drogach. Po licznych doświadczeniach z efektownymi wielkimi felgami, a co za tym idzie, niskoprofilowymi oponami, które wybitnie źle znoszą konfrontację z wyrwami w jezdni, sam też bym postawił na nieprzerośnięte obręcze. Od przedstawiciela marki usłyszałem, że wiosną Velar „zmieni buty” na czarne, 21-calowe. Sensowny zabieg.
Zasiadłem w wygodnym, skórzanym fotelu, który zamontowany jest naprawdę wysoko. W konkurencyjnych autach, których oczywistą cechą – jak to w SUV-ach – jest także podwyższona pozycja za kierownicą, siedzi się jednak trochę niżej. A tutaj, niczym w terenówce, z widoczną przed oczami długą maską, ma się poczucie, że jest się „królem drogi”. Zwykle nie jestem tego fanem i wolę siedzieć niżej, ale w Velarze ma to swój urok. Spora kierownica, bardzo grube boczki drzwi obite miękkim tworzywem i duże metalowe klamki potęgują wrażenie, że prowadzimy kawał wozu. Zdecydowana większość materiałów wykończeniowych jest z wysokiej półki, jak przystało na Range Rovera. Dlatego zdziwiło mnie tworzywo, z jakiego zrobiono „daszek” nad zegarami. Zwykły plastik wydający przy pukaniu pusty dźwięk, kojarzący się z budżetowymi autami. A z drugiej strony, kto na co dzień będzie na to zwracał uwagę i pukał w miejsce, które z pewnością do tego nie służy... Drobiazg. Chociaż się spodziewałem, że luksusowy i prestiżowy Velar, nie będzie krył w sobie podobnych niespodzianek.
Przed liftingiem na środku deski rozdzielczej mieliśmy dwa ekrany, teraz jest jeden. Duży, ponad 11-calowy, z poziomu którego zawiadujemy wszystkimi funkcjami auta. Fizycznych przycisków – nawet do obsługi klimatyzacji – brak. Trzeba podkreślić, że wyświetlacz jest świetnej jakości, ma ładną grafikę i łatwo się go obsługuje. Minimalistyczny styl? Na pewno znajdziemy go pod tym adresem, ale mam wrażenie, że projektanci poszli o krok za daleko. Otóż pomiędzy ekranem a dźwignią zmiany biegów, w miejscu, gdzie dawniej był drugi wyświetlacz, jest pustka. A właściwie spora ciemnoszara powierzchnia. Prezentuje się dziwnie, jakby Velarowi zabrakło jakiegoś elementu wyposażenia. Wydaje mi się, że w wersjach sprzed liftingu efekt był lepszy. To znów drobiazg, bo ogólnie rzecz biorąc, w kabinie Range Rovera czułem się bardzo dobrze. Zadowoleni byli też pasażerowie z tylnej kanapy, gdzie nie brakuje przestrzeni i siedzi się nie mniej wygodnie niż z przodu. Od brytyjskiego SUV-a bije solidność połączona z wysokim komfortem.
Wszystko to słono kosztuje. Bazowo testowana wersja, czyli z najsłabszym w gamie 204-konnym dieslem, przekracza 350 tys. złotych. Jak to w klasie premium, różnymi opcjonalnymi dodatkami i bajerami błyskawicznie ją podbijemy. Dostępne są też inne silniki, mocniejsze. 300-konny diesel, 400-konna benzyna czy 404-konna hybryda plug-in. Ich ceny oczywiście będą jeszcze wyższe. Bezpośredni rywale z Niemiec i Szwecji są jednak trochę tańsi. I może w tym tkwi tajemnica, że Range Rover Velar to tak rzadko spotykany samochód. Bo jeśli chodzi o prowadzenie, brytyjski SUV w niczym nie odbiega od konkurentów. Co więcej, zawieszenie sprawia wrażenie lepiej wybierającego nierówności, przez które elegancki brytyjczyk zdaje się gładko mknąć. Napęd 4 x 4 również jest bardzo dopracowany. Nie ma tu niespodzianki, bo przecież z tego słynie Range Rover. Spokojnie poradzi sobie w ciężkim, grząskim terenie, o czym przekonałem się kilka lat temu, gdy po raz pierwszy miałem okazję jeździć Velarem. Błoto, koleiny, strome podjazdy i zjazdy – wszystko to połykał niczym bułkę z masłem. Tym razem skupiłem się na autostradach, drogach krajowych i miejskich arteriach. 2-litrowy diesel w takich warunkach palił 7 – 8 litrów oleju napędowego na setkę. Potrafił żwawo wystartować i do prędkości 100 km/godz. był całkiem dynamiczny. Dopiero powyżej tej wartości łapał zadyszkę i tracił ochotę na dalsze rozpędzanie się. Warto wspomnieć, że duży SUV jest dobrze wyciszony (mowa o szybkiej jeździe autostradą), a o dochodzącym spod maski drażniącym „klekocie”, z czym kojarzą się wysokoprężne jednostki, nie ma mowy. Spory zbiornik paliwa pozwala przejechać bez tankowania ok. 800 kilometrów, co jest więcej niż przyzwoitym zasięgiem. Podsumowując, mamy naprawdę sporo atutów za naprawdę sporo kasy. Podejrzewam, że gdyby sumy, jakie trzeba wyłożyć na Velara, były inne, cieszyłby się większą popularnością. Tylko pytanie, czy bycie popularnym leży w naturze ekskluzywnego Range Rovera...