Panie świadku, panie członku
Przyszedł spóźniony, odmówił złożenia pełnej treści przyrzeczenia, a o Pegasusie wiedzę miał szczątkową. Tak zapamiętamy przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego podczas sejmowej komisji śledczej badającej wykorzystywanie oprogramowania szpiegującego Pegasus m.in. w celach politycznych.
Wydarzenie wywołało olbrzymie zainteresowanie mediów, ale okazało się polityczną szopką, z której – przynajmniej na razie – wynika niewiele. Było pokazem nieporadności szefów komisji, z jej przewodniczącą Magdaleną Sroką na czele, a jednocześnie dowodem na to, że z wysyłaniem prezesa PiS na polityczną emeryturę trzeba jeszcze chwilę poczekać. – Takie przesłuchania to strata czasu, dziś straciłem cały dzień – powiedział Jarosław Kaczyński w rozmowie z dziennikarzami.
Bez żadnego trybu
Jarosław Kaczyński jeszcze dobrze nie usiadł, a już szachował wszystkich proceduralnymi zagrywkami. Wspólnie z posłami Mariuszem Goskiem i Jackiem Ozdobą (obaj z klubu PiS) sprytnie rozgrywał regulaminowe triki i niemal sparaliżował początek prac komisji. Odmówił ostatecznie złożenia przyrzeczenia, tłumacząc to ewentualną odpowiedzialnością karną za ujawnienie tajemnic objętych klauzulą tajności. Kaczyński chciał po raz kolejny pokazać, że on jest „bez żadnego trybu”. Tryby i procedury są dla zwykłych szaraków – nie dla niego. – Odmówienie przyrzeczenia nie ma znaczenia dla ważności posiedzenia komisji, jak i odpowiedzialności świadka za składanie fałszywych zeznań bądź zatajenie prawdy – powiedział PAP mec. Ryszard Kalisz. Do Sądu Okręgowego w Warszawie został skierowany w tej sprawie wniosek o ukaranie Jarosława Kaczyńskiego karą porządkową.
Pegasus – „rzeczywistość urojona”?
„Te miernoty z komisji powinny się honorowo podać do dymisji po dzisiejszym dniu” – ocenił na X antypisowski Ruch
Ośmiu Gwiazd. Politycy i dziennikarze zwracali uwagę na panujący podczas prac komisji chaos. Jarosław Kaczyński kluczył, zasłaniał się wiekiem i od początku był na „nie”. Stwierdził, że obecna koalicja rządząca robi przedstawienie, by „odwrócić uwagę od swoich działań niezwykle drastycznego łamania prawa i konstytucji”. Dodał ponadto, że „poprzednia władza też miała swoje narzędzia do podsłuchiwania”, a jako dowód przeczytał z kartki listę dziennikarzy rzekomo inwigilowanych za czasów rządów PO-PSL. Zapomniał jednak dodać, że przez osiem lat prokuratura Ziobry nie udowodniła, że taka inwigilacja w rzeczywistości miała miejsce. Śledztwa były umarzane. Szef PiS przyznał w końcu, że Pegasus to urządzenie związane z bezpieczeństwem, ale jego, jako wicepremiera ds. bezpieczeństwa, ta sprawa nie dotyczyła. – Sprawa Pegasusa była sprawą z punktu widzenia tej pozycji, którą ja zajmowałem, marginalną – stwierdził.
Wiara w Kamińskiego
O ile w pierwszych godzinach przesłuchania wszystko układało się po myśli prezesa PiS, o tyle z czasem zaczął on popełniać błędy. Sytuacja skomplikowała się dodatkowo po wykluczeniu z udziału w przesłuchaniu Jacka Ozdoby i Mariusza Goska, którzy przerywali i oprotestowywali każde niewygodne dla Jarosława Kaczyńskiego pytanie. W efekcie został on kilka razy dociśnięty pytaniami głównie Tomasza Treli i Pawła Śliza. Wtedy zaczął się gubić w wyjaśnieniach. Stwierdził, że o istnieniu Pegasusa dowiedział się dopiero, gdy został wicepremierem ds. bezpieczeństwa. Po chwili powiedział jednak, że o systemie i wątpliwościach dotyczących jego finansowania mógł się dowiedzieć od Mariusza Kamińskiego, koordynatora ds. służb specjalnych, być może nawet przed jego zakupem. Przekonywał również, że wierzył Kamińskiemu, że użycie przez służby tego narzędzia miało akceptację sądów.
– Wielokrotnie słyszałem od ministra Kamińskiego, jako przewodniczący Komitetu ds. Bezpieczeństwa i też jako prezes partii, zapewnienia, że wszystkie działania, które są podejmowane przez służby, są podejmowane w zgodzie z prawem (...) – powiedział Kaczyński.
Pogarda
Od samego początku piątkowego posiedzenia prezes PiS manifestował pogardę i niechęć do osób zasiadających w komisji, zwracając się do większości z nich per „panie członku”.
– Czasami trzeba też rozmawiać z ludźmi z tej niższej półki. Nie odpowiem panu na to pytanie. Może sobie pan prosić – gasił posła Tomasza Trelę, wiceprzewodniczącego komisji. Prezes PiS docenił jedynie posłów z klubu PiS i Przemysława Wiplera z Konfederacji. Witoldowi Zembaczyńskiemu (KO) zarzucił, że ten nie nadaje się do prac w tej sejmowej komisji, skoro jego naleśnikarnia przed laty zbankrutowała. Choć nie jest to prawda, a sprawę rozstrzygnęły już sądy, to tym atakiem ewidentnie wprowadził Witolda Zembaczyńskiego w gorsze samopoczucie.
Jarosław! Będziesz siedział!
Mijały kolejne godziny przesłuchania. Część członków komisji sprawiała wrażenie słabo przygotowanych do posiedzenia. Niektórzy zadawali dość absurdalne pytania. Szefowa Magdalena Sroka (klub PSL) zapytała, czy Jarosław Kaczyński byłby gotów poddać się badaniu wariografem. Świadek nie krył natomiast irytacji okrzykami, które docierały z ulicy do uszu uczestników posiedzenia komisji: Nawoływania: Jarku, nie kłam!, albo Jarosław! Będziesz siedział! ewidentnie podnosiły ciśnienie Kaczyńskiemu, który stwierdził, że „chuligani nas prześladują, a policja nic nie robi”.
– Denerwujemy Jarosława Kaczyńskiego, bo on denerwował nas przez osiem lat. Okradał nas, kazał nas bić, wyrwał mi telefon. Teraz mu przypominamy, że będzie siedział. Dzisiaj są tłumy dziennikarzy. My co prawda nie mamy parcia na szkło, ale jesteśmy jak ten wyrzut sumienia – tłumaczy „Angorze” Maciej Bajkowski, założyciel Miasteczka Wolność. – Moim zdaniem Kaczyński osobiście wydawał polecenia, kogo „pegasusować”, a Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik przynosili mu tylko wyniki. Teraz prezes kłamie w żywe oczy i mówi, że nic nie wiedział. Specjalnie wzięli go jako pierwszego, bo jak inni zaczną sypać, to wtedy będzie można go skazać za kłamstwa przed komisją.
Podczas piątkowego przesłuchania prezes PiS stwierdził, że inwigilowani byli „szpiedzy, gangsterzy, ale też osoby, które dopuszczały się przestępstw, które trudno określić jako gangsterskie”. Chwilę później stwierdził, że Roman Giertych – jeden z podsłuchiwanych opozycjonistów – śledzony był w związku z domniemanymi nadużyciami VAT-owskimi. Mówił, że poseł „dopuścił się ciężkich przestępstw kryminalnych” i uznał, że „ukrywał się przed władzą za granicą”.
Roman Giertych w związku z wypowiedziami prezesa PiS natychmiast na portalu X zapowiedział: „W przyszłym tygodniu skieruję wobec niego akt oskarżenia z art. 212 par. 2 kk wraz z wnioskiem o uchylenie immunitetu. Zarzucanie mi jakichkolwiek przestępstw po tym, jak sądy wielokrotnie orzekły, że nie ma żadnych dowodów mej winy, jest wyjątkową bezczelnością tego upadłego satrapy. Posadzę go za to na ławie oskarżonych i zostanie skazany. Będę żądał jednego roku więzienia i 100 tys. nawiązki na WOŚP”.
Rozczarowanie
Choć w ciągu wielu godzin słownych potyczek nie brakowało złośliwości (naleśnikarnia Zembaczyńskiego) czy sytuacji anegdotycznych (Arystoteles z ezoterycznymi elementami twórczości na liście lektur prezesa PiS), to z całości przesłuchania wyłonił się obraz dość przygnębiający. Sprawność procedowania komisji przypominała bardziej zebranie zadłużonej po uszy spółdzielni mieszkaniowej w Polsce C niż obrady poważnego, sejmowego gremium. „Ktoś w ogóle prowadzi to posiedzenie komisji czy ono się tak dzieje po prostu samo z siebie?” – pytał reporter TVN24 Radomir Wit. Takich negatywnych komentarzy krążyło w sieci znacznie więcej.