Mistrz nad mistrze
Rozmowa z JĘDRZEJEM KRÓLEM – najlepszym recepcjonistą świata, pracownikiem hotelu Sofitel Grand Sopot
– Wchodzę do hotelu, w którym pan pracuje, i... – To francuska sieć, dlatego mówię bonjour lub bonsoir, zawsze z szerokim uśmiechem.
– Zagaduje pan gościa?
– Oczywiście, z przyjemnością dbam o dobry z nim kontakt. Nawiązuję relację, która może trwać przez wiele lat. Ważne, by zapamiętać, co gość lubi robić, jak ma na imię jego dziecko, jak wabi się pies. Warto szybko poznać preferencje, by przy kolejnym pobycie tego gościa coś specjalnego przygotować w jego pokoju. Taki wyprzedzający krok ma znaczenie.
– Co trzeba zrobić, by zostać najlepszym recepcjonistą świata?
– Trzeba chcieć, to najważniejsze! Coroczny konkurs „World’s Best Receptionist” organizuje Stowarzyszenie Zastępców Dyrektorów i Kierowników Recepcji Hoteli Luksusowych – AICR International.
Najpierw trzeba wygrać eliminacje w Polsce i to mi się w tym roku udało. Kilka dni temu w Nicei zwyciężyłem w finale światowym. Bardzo ważnym wymogiem jest stała praca w hotelu cztero- lub pięciogwiazdkowym.
– Co było główną nagrodą?
– Znajomi pytają nieustannie: „Ile wygrałeś?”. Pieniężną nagrodę otrzymałem za zwycięstwo w Polsce, w finale światowym nie było nagrody finansowej. Najważniejszy jest tytuł. Jestem pierwszym Polakiem z takim wyróżnieniem. Nagrodą jest możliwość udziału w kursach, cyklu szkoleń wykładowców i nauczycieli ze szwajcarskich szkół, kolebki światowego hotelarstwa. Jestem szczęśliwy, bo otrzymałem kolejną szansę rozwoju zawodowego, tego nie można kupić.
– Byłem przekonany, że nagrodą w tym konkursie była wycieczka i noclegi w najlepszym hotelu na końcu świata.
– Wszyscy uczestnicy konkursu losowali specjalne vouchery i udało mi się wejść w posiadanie oferty z Australii. Specjalną nagrodę otrzymałem też od hotelu, w którym pracuję – to voucher do dowolnego obiektu sieci Accor.
– Łatwiej było wygrać w Polsce czy finał światowy?
– Do Nicei jechałem bez żadnych oczekiwań, zapędów do zajęcia wysokiego miejsca. Nie odczuwałem stresu, czułem niezwykły spokój i dlatego uważam, że światowy finał był dla mnie jednak łatwiejszy i przyjemniejszy.
– Jak przebiegała rywalizacja w Nicei?
– Ważne były scenki konkursowe z „trudnym” klientem. Goście w czasie pobytu służbowego otrzymali jeden, a nie dwa pokoje, jak zaznaczali przy rezerwacji. Zasugerowałem pokój obok, w tej samej preferencyjnej stawce korporacyjnej. Należało wykazać także umiejętności sprzedażowe, myśleć o zysku hotelu, a jednocześnie o komforcie gościa. W tym samym czasie do recepcji podeszła pani z pytaniem o atrakcje turystyczne w okolicy hotelu. Cała scenka miała trwać nieprzekraczalne dziesięć minut, a przed jej rozpoczęciem musiałem w ciągu minuty zapoznać się z sytuacją, w której się znajduję – chodziło o dzień, godzinę, podstawowe dane statystyczne oraz listę gości. Cały konkurs był oparty na Hotelu Beacon Grand w San Francisco. W drugiej scence zdenerwowana pani chciała, bym przedłużył jej pobyt, a tego dnia hotel miał pełne obłożenie. Aktorka odgrywała rolę natarczywej i nerwowo reagującej kobiety. Była opryskliwa, nieprzyjemna, nerwowa. W tym czasie pojawił się pan, który zadawał mnóstwo wybijających mnie pytań – o której zachód słońca w San Francisco, co najlepszego podaje szef kuchni itp. Kolejną osobą w tej scence była pani, która potrzebowała pomocy medycznej. Szybko podałem jej szklankę wody, wezwałem karetkę pogotowia. Wszystko udało się rozwiązać. Pierwsza pani miała przedłużony pobyt, kolejną zajął się ostatecznie lekarz, zaspokoiłem również ciekawość pana. Była też praca pisemna dotycząca specyfiki służby hotelarskiej oraz zadania grupowe.
– Konkursowe scenki nie są oderwane od rzeczywistości.
– Mierzymy się z takimi zdarzeniami codziennie. Konkursy są łatwiejsze, bo nie są prawdziwym życiem, a ewentualny błąd nie ma realnych konsekwencji.
– Jaka najdziwniejsza sytuacja się panu przydarzyła?
– Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, ogólnie mogę stwierdzić, że nie brakuje trudnych sytuacji w życiu hotelarza. W każdej z nich musimy zachować zimną krew, ogładę i jesteśmy zobowiązani przeciwdziałać w odpowiedni, wyważony sposób, jednocześnie starając się zrozumieć zachowanie gościa.
– A najtrudniejsze zadanie, które postawił panu gość?
– Dużym wyzwaniem była prośba o namalowanie obrazu zawierającego szereg konkretnych elementów, które powinny się na nim znaleźć. Normalnie nie byłoby to tak wielkim wyzwaniem, ale mieliśmy na to tylko tydzień, a obraz miał być prezentem. Udało nam się znaleźć świetną artystkę, która spełniła życzenia gościa, i powstał piękny obraz. Hotelarstwo skupia ludzi z pasją i zamiłowaniem do pracy, bardzo sumiennie staramy się spełniać oczekiwania gości. Pamiętam również prośbę o znalezienie osoby, która mogłaby asystować przy kupnie konia. Organizowaliśmy też lądowisko dla helikoptera na przyhotelowej plaży. Przypominam sobie inną, niecodzienną historię. Hotelowy gość o godzinie 22 zażyczył sobie, bym przygotował dla niego rzeźbę z lodu. Miała być gotowa rano!
– Jaka to miała być rzeźba?
– W lodzie miała być wyrzeźbiona kobieta. Ugięły mi się nogi, ale w ciągu nocy udało mi się zrealizować to zamówienie. Często, zwłaszcza w sezonie letnim, zdarzały się spontaniczne prośby o zrealizowanie przy zachodzie słońca zaręczyn na plaży, z bukietem złożonym z 500 róż, grającą harfistką. W Sopocie amory uderzają w serca gości.
– Pracuje pan w wyjątkowym miejscu, Grand Hotel zawsze kojarzył się z wielkim światem.
– To hotel z ogromną historią. W 1911 roku w Sopocie otwarto kasyno. Na potrzeby bawiących się w nim gości kilkanaście lat później wybudowano hotel, który szybko stał się ważnym obiektem Sopotu. Od początku był luksusowy, niezwykle wytworny, ale i bardzo drogi. Hotel i dzisiaj jest wyjątkowy, wyczuwa się w nim niesamowitą atmosferę. Zatrzymywali się tutaj niezwykli goście – Ignacy Mościcki, Henry Kissinger, Greta Garbo, Jan Kiepura, Charles de Gaulle, Czesław Miłosz, Shakira czy Omar Sharif. Legenda głosi, że pod koniec drugiej wojny światowej hotel był już zaminowany. Czerwonoarmiści podłożyli ładunki wybuchowe. Mieszkańcy Sopotu, dla których ten budynek był symbolem lepszych czasów, postanowili zrobić wszystko, by go ocalić. Nie mieli wprawdzie pieniędzy, by przekupić okupanta, ale zorganizowali zbiórkę wódki. Z butelkami różnego alkoholu udano się do dowódcy zarządzającego tą częścią miasta, zaproponowano wymianę – wódka za rozminowanie obiektu. Udało się, hotel został uratowany.
– Dlaczego został pan hotelarzem?
– Hotelarstwo łączy wszystkie moje predyspozycje, umiejętności, zapędy językowe. Zaspokaja moją ciekawość świata i drugiego człowieka. W tej pracy mogę być sobą – lubię pomagać innej osobie. Hotelarstwo pozwala mi też na ciągłą podróż dookoła świata, co może wydawać się absurdalne.
– Rzeczywiście tak się wydaje, bo przecież to praca w jednym miejscu.
– Pracując w hotelu, podróżuję codziennie. Przecież każdego dnia poznaję osoby z różnych części świata. Rozmawiam z nimi, lubię słuchać ich często niezwykłych opowieści. Dzięki gościom poznaję świat, obce kultury, języki, zwyczaje, słyszę o cudownych miejscach. Naprawdę to praca, która pozwala mi się spełniać i ciągle podróżować.
– Iloma językami pan włada?
– Biegle mówię po angielsku, hiszpańsku, ale porozumiewam się po niemiecku i rosyjsku, choć te muszę jeszcze solidnie podszlifować.
– Jak najlepszy recepcjonista świata kończy rozmowę z gościem?
– Czy mogę panu pomóc w czymś jeszcze?