Smużka dymu
Skazany na 15 wyroków dożywocia (do końca życia i jeden dzień) Robert Hanssen został osadzony w ADX Florence w Kolorado, więzieniu o najwyższym poziomie zabezpieczeń. Zmarł w 2023 roku
Jest w tej książce doskonały opis sygnału, jakim zdradzić się może nawet najgłębiej zakonspirowany szpieg. Jeden z agentów wspomina, że podczas rozmowy z kimś, kto może coś wie, zauważył coś „potencjalnie interesującego”. Smużka dymu palonego przez indagowanego papierosa lekko się wije, gdy pada konkretne nazwisko. Agent, który to zauważa, czeka na moment i znów rzuca to samo nazwisko. Papieros w palcach rozmówcy znów niezauważenie drży, a smużka dymu znów wije się w powietrzu. Trzecia próba z nazwiskiem ponownie zdradza zdenerwowanie rozmówcy. To przesądza o wszczęciu dochodzenia. Cztery lata później sąd, wobec niepodważalnych dowodów szpiegostwa, skazuje tegoż oskarżonego na 36 lat więzienia.
Tysiące dolarów
W historii superszpiega, agenta FBI i członka Opus Dei Roberta Hanssena smużek dymu było też niemało. Gdyby zastosować procedury, jakie służby USA wprowadziły po 2001 roku, Hanssen siedziałby od połowy lat 80. Tymczasem, mimo że smużki dymu zauważano, nie brano ich poważnie. To pozwoliło Hanssenowi sprzedać Rosjanom największe sekrety wywiadowcze Stanów Zjednoczonych. Nie musiał ich szukać, leżały pod ręką, wystarczyło je skserować, włożyć do koperty i umieścić w skrytce w którymś z parków. I odebrać dziesiątki tysięcy dolarów. W gotówce.
Hanssen trafił do FBI podobnie „jak tysiące agentów przed nim i tysiące po nim. Po ukończeniu 20-tygodniowego szkolenia w Akademii FBI w Quantico w Wirginii w styczniu 1976 roku agent Hanssen został przydzielony do biura terenowego w Indianapolis. Przydział jest przewidywalny. Hanssen ukończył studia menedżerskie na Northwestern University. Pracował jako młodszy audytor w chicagowskim oddziale Touche Ross (obecnie Deloitte & Touche) i może się też pochwalić licencją dyplomowanego księgowego”.
Do Nowego Jorku, miasta szpiegów, Hanssen trafił w 1979 roku. Jako agent kontrwywiadu ma zająć się Rosją. „Intratne zajęcia związane są tam z sekretnymi działaniami: werbowaniem szpiegów, rozpracowywaniem siatek, pracą na ulicy, czyli z tym, o czym kręci się filmy i o czym Hanssen marzył od czasów młodzieńczych”. Wszak jego idolem był James Bond! Dla Hanssena, dziwnego chłopca dorastającego pod ciężką ręką chicagowskiego policjanta, Bond był wzorem, do którego dążył. Jak zeznał w procesie jego szwagier, już jako nastolatek Hanssen cierpiał na coś w rodzaju syndromu Jamesa Bonda, a jego wysokie mniemanie o sobie i zła opinia o pracodawcy są legendarne. Nie będąc typem, „który wyważy kopniakiem drzwi, ani kogoś, kto oczaruje potencjalny sowiecki cel przy litrze lub dwóch wódki, Hanssen musiał znaleźć dla siebie pole działania. Gdy znalazł się w zespole tworzącym komputerową bazę danych kontrwywiadu FBI, długo nie myślał”.
Zdobyte kwalifikacje, plus niezła orientacja w raczkującej wówczas w FBI informatyce, dały mu fory, których Hanssen nie zamierzał tracić. „Nie mija pierwszy rok pracy Boba Hanssena z nową bazą danych, kiedy to wkracza do siedziby Amtorgu na Manhattanie, prosi o rozmowę z przedstawicielem GRU i zgłasza się na ochotnika do szpiegowania dla Sowietów, rzecz jasna za pieniądze”. Akcja jest tak bezczelna i niechlujna, że Rosjanie podejrzewają prowokację. Hanssen sprzedaje im jednak nazwisko, które dla GRU jest złotem, bo oznacza eliminację ważnego amerykańskiego szpiega, Rosjanina Polakowa. Jego sfilmowaną egzekucję, ciężkie przesłuchanie i spalenie w piecu hutniczym pokazywano młodym agentom ku przestrodze.
Pokuta?
Hanssen nie ma skrupułów. Ale na osobliwych czynnościach z jakimiś papierami w piwnicy domu przyłapuje go żona. Sądzi, że mąż ma romans. Hanssen musi wyjawić prawdę, swoją prawdę. Sprzedaje Sowietom tajemnice, ale tylko domniemane. Przekonuje kobietę, że „organizuje oszustwo dla wyciągnięcia pieniędzy od śmiertelnych wrogów Ameryki, oszustwo, które do tej pory przyniosło mu – im – trzydzieści tysięcy dolarów (a może dwadzieścia tysięcy, liczba nigdy nie została potwierdzona) i są to pieniądze, których desperacko potrzebują, aby spłacić kredyt, uregulować rachunki za leczenie i wszystko to, na co nie pozwala pensja agenta w miejscu tak drogim jak Nowy Jork”. Kobieta w to uwierzy, ale każe mu to skończyć i ciągnie go do... księdza. Ten nie kieruje go do władz, co przetrąciłoby karierę szpiega, ale do Boga. Ma „odpokutować grzechy poprzez modlitwę i przekazanie nieuczciwie zarobionych pieniędzy na cele charytatywne. I tak właśnie robi Bob Hanssen – w ciągu następnych czterech lat przekazuje aż trzydzieści tysięcy dolarów misjonarkom miłości Matki Teresy. A przynajmniej tak twierdzi”.
W 1985 roku Hanssen wraca do regularnych szpiegowskich transakcji. Potrzebuje pieniędzy. I dowartościowania. „Rachunki wciąż przychodzą, rodzina się powiększa, nic nie staje się tańsze, a płace w FBI są na takim poziomie, że nowy szef Hanssena skarży się do centrali, bo początkujący agenci w jego biurze zarabiają mniej niż nowojorscy śmieciarze. Ostrzega, że agent w trudnej sytuacji finansowej jest dla Sowietów owocem dojrzałym do zbioru”.
Wśród unikatowych materiałów, jakie Hanssen przekazał do KGB, były na przykład ściśle tajne materiały z Rady Bezpieczeństwa Narodowego oraz Narodowego Programu Wywiadowczego USA. Sprzedaje dokument techniczny opisujący COINS-II, czyli umożliwiający Sowietom podsłuchiwanie tajnej, obejmującej sieć wewnętrzną służb tajnych, co dawało im ogromną przewagę w walce o pozycję dominującego światowego supermocarstwa. „Hanssen wykonuje codzienną robotę szpiegowską pod przysłowiową latarnią, na oczach wszystkich. Według własnej ewidencji KGB w latach 1985 – 1991 Hanssen przekazał Sowietom około sześciu tysięcy stron dokumentów. Zanim Hanssen zaczął używać dyskietek, prawie połowę z nich stanowiły dokumenty papierowe. Według