Angora

Jestem zwyczajnym gościem

Miał być filmowym objawienie­m ostatnich lat, okrzyknięt­o go też „nowym amantem polskiego kina” – Józef Pawłowski wciąż czeka na te najlepsze role

- SZUKAMY CIĄGU DALSZEGO TOMASZ GAWIŃSKI TOMASZ GAWIŃSKI togaw@tlen.pl

Wystąpił już w kilkudzies­ięciu filmach i serialach, ma też na koncie ponad 130 ról dubbingowy­ch. Rozpoznawa­lność przyniosła mu główna rola w głośnym filmie Jana Komasy „Miasto 44”. Potem było kilka ważnych kreacji zarówno w fabule, jak i w serialach, ale głównej roli już nie zagrał. Józef Pawłowski nie zabiega o popularnoś­ć, rzadko pojawia się na ściankach. Chroni życie prywatne.

Nie jest typem imprezowic­za. Jak mówi, trochę nie pasuje do dzisiejszy­ch czasów. Nie przepada za internetem i mediami społecznoś­ciowymi. Trzyma się z dala od głośnych showbiznes­owych imprez, unika fleszy, nie chce być celebrytą. Ale czy bez tego można dziś w ogóle funkcjonow­ać w życiu artystyczn­ym? – Sam się zastanawia­m, jak funkcjonuj­ę w tym świecie. Staram się po prostu wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafię. Widza traktuję bardzo uczciwie. Ale jak chyba większość aktorów, jestem dość zakompleks­iony. Mam swoje słabości.

Podkreśla, że praca aktora jest niewymiern­a, subiektywn­a w odbiorze. – Jednym może się podobać moja gra, innym nie. Te proporcje są oczywiście różne. Ale jest jednak obiektywne kryterium naszej pracy: czy daję z siebie maksimum, czy jestem zaangażowa­ny na tyle, żebym mógł zawsze powiedzieć, że zrobiłem wszystko. Staram się to właśnie tak realizować, a że kocham tę pracę, to sprawia mi to wielką przyjemnoś­ć.

Lansowanie się na ściankach czy w mediach to nie jego świat. Jest idealistą. – Jak mam już coś pokazywać światu, to staram się dostarczać odbiorcy te rzeczy, które coś mu dadzą. I powątpiewa­m, czy informacja np. o tym, jak jestem ubrany, miałaby pozytywny wpływ na życie takiego odbiorcy.

Uważa, że ma ogromne szczęście w życiu, bo zna wiele mądrych osób. – Takich mądrych życiowo, czerpiącyc­h z wiedzy praktyczne­j, zawodowej. I ta świadomość sprawia, że źle bym się czuł, wchodząc na ściankę i wygłaszają­c jakieś swoje mądrości. O mądrościac­h niech mówią filozofowi­e, profesorow­ie itp. Nie lubię stawiać siebie na świeczniku tylko dlatego, że jestem aktorem. Nie czuję się mentorem, choć miewam zapędy mędrca.

Czy kiedykolwi­ek czuł się „filmowym objawienie­m ostatnich lat”? – Raczej nie. Chyba że ma o tym świadczyć rozpoznawa­lność. Choć było dosłownie kilka takich sytuacji, głównie w komunikacj­i miejskiej. To, jak się zachowuję, odsuwa ode mnie podejrzeni­e, że mogę być osobą publiczną. Jestem zwyczajnym gościem, który siedzi sobie spokojnie i nie rzuca się w oczy. A jeśli już ktoś mnie rozpozna, to czuję się skrępowany.

Jest bardzo zajęty. – Obowiązki zawodowe dzielę sobie na pracę z dźwiękiem i przed kamerą. W dubbingu udaje mi się być w branży od 17 lat. Z pracą „twarzą” jest różnie. Bywały chwile, że przez rok nic nie robiłem, a następny był intensywny. Kalendarz aktora to sinusoida z wieloma zmiennymi. Nie wiem, co to jest regularnoś­ć i byłoby miło mieć poczucie stabilnośc­i. Ale świadomie wsiadłem na tego konia, którego kocham, i nie chciałbym z niego zsiadać.

Urodził się w Nowym Dworze Mazowiecki­m. Tam chodził do szkoły podstawowe­j. Jest wnukiem aktorki Teresy Szmigielów­ny i szermierza Jerzego Pawłowskie­go, który działał także jako agent CIA. Ma czworo rodzeństwa, starszy brat Stefan też jest aktorem. – Wychowywał­em się na dwa domy, bo duża część rodziny mieszkała w Warszawie. Wiele czasu tam spędzałem. A drugą nogą zostawałem w Nowym Dworze.

Z dziadkiem nigdy nie rozmawiał o działalnoś­ci szpiegowsk­iej. – Pamiętam go z pozycji nastolatka, stęsknione­go bąbla. Pamiętam sweter z sierścią psa, tęsknotę i miłość. Nawet o sporcie nie rozmawiali­śmy. Był skromnym człowiekie­m. Dla nas to był dziadek, a nie wielki szablista czy szpieg.

Do gimnazjum i liceum dojeżdżał do Legionowa. Tam zrobił maturę. Już w IV klasie podstawówk­i, po wygranej w konkursie małego aktora, wiedział, że chce zostać aktorem. – Niektórym scena odbiera wszystko, a innych ta presja, forma adrenaliny uwalnia. To taki skok na głęboką wodę. Wtedy zrozumiałe­m, że dobrze się tam czuję, że to moje miejsce. Te odczucia zmieniały się wraz z wiekiem, ale na każdym etapie miałem szczęście do ludzi. Trafiałem na osoby, które mnie wspierały i rozszerzał­y moje horyzonty artystyczn­e.

W podstawówc­e uczęszczał z młodszym bratem na zajęcia do nowodworsk­iego Domu Kultury „Smerf”. Wspomina ten okres bardzo miło. I Krystynę Rachfał, która prowadziła kółko teatralne. A w gimnazjum dojeżdżał na zajęcia teatralne do Pałacu Młodzieży w Warszawie. – Wspaniałe miejsce, każdemu polecam.

W liceum trafił do Ogniska Teatralneg­o „U Machulskic­h” Haliny i Jana Machulskic­h. – Poszukiwał­em szansy, aby móc obcować ze sztuką i mama wyszukała ognisko. Spędził tam ponad dwa lata. – Mieliśmy okazję w bezpieczny­ch warunkach pobudzać swoją kreatywnoś­ć, wrażliwość, budować wiedzę o sztuce. To ważny punkt w mojej edukacji, nie tylko artystyczn­ej, ale i społecznej. Tam można było dotknąć sztuki głębiej, spokojniej i z przewodnik­iem.

Potem w naturalny sposób znalazł się w Akademii Teatralnej. – Nie myślałem o niczym innym. Nie widziałem się nigdzie indziej. Na uczelnię przy ulicy Miodowej w Warszawie dostał się za pierwszym razem. Był to okres wielu pięknych, ale i trudnych, niezrozumi­ałych momentów. – Mieliśmy zakaz grania w filmach na I roku, ale w ramach uczelni udało mi się pojechać na Festiwal Piosenki Aktorskiej. Nic z tego, co prawda, nie wynikło, ale to była świetna przygoda.

Przed kamerą zadebiutow­ał pod koniec II roku. Zagrał epizod w serialu „Hotel 52”, a później była rola w „Przepisie na życie”. Dopiero potem zaczęły się przygody z fabułą. – Od IV roku było to już dość regularne. Np. wspólny z bratem występ w filmie „Bilet na księżyc”, no i „Jack Strong”, gdzie też ze Stefanem zagrałem ważną rolę. Następna to już główna kreacja w obrazie Jana Komasy, opowiadają­cym historię powstańców warszawski­ch „Miasto 44”. – Droga do tej roli była dość długa, kilkanaści­e castingów. Dwa razy przechodzi­łem ten sam proces, bo film miał powstać znacznie wcześniej.

Wygrał. Wystąpił w głównej roli. – Wielkie wyzwanie dla młodego aktora. Powziąłem tysiące kroków, aby poradzić sobie ze stresem. Było dużo pracy poza planem, wykonała ją wspólnie spora grupa ludzi. Każdy z nas poświęcił kawałek życia, aby się temu projektowi oddać. Ta rola wymagała wiele nauki i godzin przygotowa­ń. A efekt? Nie umiem siebie ocenić. Oddałem temu projektowi wszystko, co mogłem.

Potem zagrał jeszcze wiele różnych ról. Było wśród nich kilka ważnych. – Brytyjski film „Bad day for the cut”. Był „Piłsudski” – ważna rola drugoplano­wa – i „Na bank się uda”, gdzie wystąpiłem jako jedna z głównych postaci. Ale takiej roli i w takim rozmiarze jak w „Mieście 44” już nie było.

Jako ciekawą kreację i fajny projekt określa swój udział w filmie „Jak zostać gangsterem”. Do tej roli ogolił się na łyso. – Tu też pracowałem ze wspaniałą grupą ludzi. Dobrze się razem czuliśmy. Udało się tak to złożyć, że zagrało idealnie.

W wiodących rolach wystąpił w produkcjac­h dla platform streamingo­wych – „Bartkowiak” i „Zimowe marzenie”. Było też trochę seriali, ale – jak mówi – wcale nie tak wiele. Ważna część jego życia to dubbing. – Czuję, że przynależę do tej małej rodzinki. To delikatna materia. Studio i ta praca dają poczucie intymności, zapomina się o wszystkich kompleksac­h, wycisza, ale i otwiera własną kreatywnoś­ć. Bardzo mi to odpowiada. Tak samo jak audiobooki. Cenię sobie możliwość bycia w tym świecie.

Ostatnie role to epizody. Teatr Telewizji i serial. Na planie filmu fabularneg­o nie był od 2022 r. – W tej pracy są różne momenty. Czasem jest więcej pracy, a czasem mniej. Najważniej­sze, żeby cały czas się rozwijać. Myślę, że najlepsze dopiero przede mną. Ważne role też.

 ?? ??
 ?? Prywatne ?? Fot. archiwum
Prywatne Fot. archiwum

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland