Strategia rzucaczy zup
Niektórzy nazywają ich zielonymi Khmerami, inni uznają, że wpisują się w historię jak sufrażystki
Aktywiści Riposte Alimentaire za wszelką cenę starają się, aby o nich mówiono. W Paryżu organizują publiczne spotkania w celu pozyskania nowych działaczy.
Od 28 stycznia określani są we Francji jako „rzucacze zup”, a to ze względu na ich ulubioną broń: termos z zupą. Tego dnia dwie aktywistki oblały w Luwrze szkło chroniące Mona Lisę i ogłosiły, że działają w imieniu stowarzyszenia Riposte Alimentaire. Kilka dni później, 10 lutego, w Muzeum Sztuk Pięknych w Lyonie podobny los spotkał Wiosnę Moneta. „Ta wiosna będzie jedyną, która nam pozostanie, jeśli nie zareagujemy. Co będą malować nasi przyszli artyści?” – napisali aktywiści w mediach społecznościowych.
21 lutego dziennikarze Le Figaro uczestniczyli w spotkaniu Riposte Alimentaire, w sali dawnego ratusza IV dzielnicy Paryża. Od 2021 r. budynek stał się siedzibą Akademii Klimatu, której celem jest informowanie, wymiana myśli i działanie na rzecz klimatu. Uczestniczący w spotkaniu młodzi ludzie – nikt, zdaje się, nie przekroczył jeszcze trzydziestki – zarejestrowali się poprzez formularz na stronie kolektywu. Informację o miejscu podano w ostatniej chwili, na telefon komórkowy. Wszyscy chcą walczyć o lepszy świat, a to wiąże się z przyjęciem określonego stanu umysłu. – Zmiany są blokowane przez przywódców i polityków, ma to charakter systemowy – zapewnia prowadząca spotkanie 28-letnia Polly. Przedstawia liczby prowadzące do jednego wniosku: zostało nam mało czasu. Lekka panika na sali. W obliczu złego świata demonstrowanie na ulicy nie ma już sensu, zapewnia młody człowiek, nie mniej zaniepokojony niż pozostali.
Aktywiści twierdzą, że są gotowi zapłacić cenę za swoje działania. Jak dotąd sprawiedliwość była łagodna. Zwłaszcza że stowarzyszenie Riposte Alimentaire, podkreśla, że jego celem jest protestowanie bez przemocy, atakuje wyłącznie dzieła sztuki chronione szkłem. Pojawiają się jednak pytania o niezbyt przejrzyste finansowanie różnych grupek. Nie wiadomo dokładnie, kto stoi za ich działaniami, a wątpliwości budzą także finanse merostwa. Aurélien Véron, radny Paryża, potępia nadużycia Akademii Klimatu i sprzeciwia się wszelkim dotacjom. Według niego ratusz przeznacza na działania instytucji – i pośrednio stowarzyszeń – trzy miliony euro rocznie. Merostwo zaprzecza. – Te stowarzyszenia nie mają siedziby w Akademii Klimatycznej – zapewnia Sarah Alby, dyrektorka Akademii. Ale Aurélien Véron nie ustępuje: – Sam fakt, że mogą za darmo korzystać z sal i infrastruktury, to korzyść rzeczowa; do tego dochodzi legitymizacja ich działań.
Działacze zabiegają raczej o uznanie mediów niż polityków. Po miesiącach przykuwania się łańcuchami na parkingach przy autostradzie lub leżenia przed siedzibą koncernu naftowego, wobec ogólnej obojętności na ich działania, aktywiści zrozumieli, że nie tędy droga. Zanim zjawisko rozprzestrzeniło się we Francji, ekolodzy z Just Stop Oil, Last Renovation lub Ultima Generazione przyklejali ręce do Dziewczyny z perłą w Holandii albo do ramy obrazu Goi w Madrycie. Za każdym razem wydarzenia te stawały się viralami w mediach społecznościowych. Wandalizm kulturowy popłaca. – Aby dotrzeć z naszym komunikatem do ludzi, zmuszeni jesteśmy grać w tę grę z mediami – mówi jeden z aktywistów. Ale w tym przekazie giną całkowicie główne żądania ekologiczne i społeczne aktywistów.
W Luwrze króluje konsternacja, a także poczucie bezsilności. Nie da się powstrzymać 9 mln gości odwiedzających to miejsce przed wnoszeniem butelek. Czy konserwatorzy i ekolodzy zdołają się porozumieć? – Gest aktywistów jest nielogiczny: ich działania niszczą i niczemu nie służą – mówi Laurence des Cars, dyrektorka Luwru, i zwraca uwagę na ryzyko eskalacji. Zniszczenie nożem i farbą w sprayu portretu lorda Balfoura autorstwa Philipa de László w Trinity College na Uniwersytecie w Cambridge zdaje się potwierdzać, że ma rację.