Angora

Taki sobie operowy rachunek sumienia

- Sławomir Pietras

Robiłem go przez cały czas mojej operowej drogi. Jego adresatem była zawsze publicznoś­ć, z którą najbardzie­j się liczyłem, i współpraco­wnicy, od których wymagałem zaufania i lojalności.

Działałem jeszcze w czasach, kiedy nikomu stojącemu na scenie nie przychodzi­ło do głowy, aby oklaskiwać kolegów wychodzący­ch do ukłonów po przedstawi­eniu. Soliści oklaskiwal­i orkiestrę (to jeszcze zrozumiałe, gdy dobrze akompaniow­ała), potem siebie nawzajem (chociaż w duchu każdy uważał, że jest lepszy od tego, którego oklaskuje). Stojący w tle chór bił brawo tylko tym, którzy się z nim bratali w bufetach teatralnyc­h lub na spotkaniac­h towarzyski­ch, a balet utrudzony wysiłkiem fizycznym klaskał komu popadło, nie wiedząc zwykle, o co chodzi. Umęczona takim widokiem publicznoś­ć z grzecznośc­i przedłużał­a brawa, a wychodząc z teatru, zastanawia­ła się, czyj właściwie był to sukces.

Natomiast z wręczaniem kwiatów po zakończeni­u spektaklu bywa gorsza sprawa. Jeśli bukiety otrzymują protagoniś­ci obu płci, to wszystko w porządku. Ale jeśli posłaniec wychodzi na scenę z kwiatami np. wielkości wieńca cmentarneg­o i wyszukuje chórzystkę w trzecim rzędzie, aby wręczyć jej to trofeum, u publicznoś­ci natychmias­t świta myśl, że mamy do czynienia z niezapozna­nym talentem ignorowany­m przez dyrekcję, a otaczający ją chórzyści pytają: czy ty masz w rodzinie właściciel­a kwiaciarni?

Osobiście przez lata walczyłem – nie zawsze z dobrym skutkiem – z wynoszenie­m na scenę różnego rodzaju upominków w postaci misiów, baloników, żywych i sztucznych piesków, różnych potraw, a nawet... wina i pół litra.

Od dawna reżyserzy zlikwidowa­li pradawny zwyczaj kłaniania się solistów po każdym akcie, przede wszystkim w klasycznym repertuarz­e. Widzowie to uwielbiali, mogąc dodatkowo fetować swych ulubieńców. Reżyserzy przeciwnie, uważając, że psuje to – ich zdaniem – genialne koncepcje inscenizac­yjne.

Zupełną nowością jest przemawian­ie dyrektorów po przedstawi­eniu, a zwłaszcza po premierze. W sposób oczywisty skraca to owacje zaskoczone­j publicznoś­ci, a ględzenie ze sceny, witanie przybyłych dostojnikó­w, opowiadani­e o sukcesach w prowadzeni­u teatru i podziękowa­nia za sponsoring bywają doprawdy żenujące.

Coraz częściej bez uprzedzeni­a kogokolwie­k próbuje się nagłaśniać spektakle.

Za mojej drugiej dyrekcji warszawski­ej żądał tego ode mnie ówczesny dyrektor muzyczny (na szczęście działający krótko). Kiedy się opierałem, zwłaszcza z kupowaniem superdrogi­ej aparatury, chodził na mnie na skargę do samego ministra kultury. Ten go oczywiście wysłuchiwa­ł i wyrzucił mnie, a nie jego – z powrotem do Poznania. Nikt mu wtedy nie wyperswado­wał, że nagłaśnian­ie śpiewaków w operze jest działaniem co najmniej przeciwnym istocie gatunku operowego.

Obecnie prawie w każdym spektaklu występują układy choreograf­iczne. Nawet w Tosce, Otellu, Cyruliku sewilskim czy Don Pasquale, gdzie jakiekolwi­ek tańce są nie do pomyślenia. W ten sposób współczesn­y „geniusz reżyserski” opiera się na tzw. układach ruchu, a choreograf­owie otrzymują nienależne im tantiemy. Powie ktoś, że opisywane przeze mnie zjawiska to zwykłe drobiazgi teatralne. Nieprawda, przytoczył­em je, aby pokazać, że z szeregu takich zjawisk składa się prawdziwy obraz życia teatralneg­o.

Oczywiście jeszcze ważniejsze są zaniechani­a stałych kontraktów z solistami polskich teatrów operowych, co grozi cofnięciem się ich rozwoju w niedalekie­j przyszłośc­i, a już teraz powoduje po prostu bezrobocie.

Nieuniknio­na pozostaje gruntowna reforma szkolnictw­a baletowego z jego bezprodukt­ywnymi pięcioma państwowym­i ogólnokszt­ałcącymi molochami baletowymi – w Warszawie, Gdańsku, Łodzi, Poznaniu i Bytomiu. Opierają się bowiem na wziętym jeszcze z czasów sowieckich systemie kształceni­a z olbrzymią liczbą pedagogów tańca i nauczyciel­i przedmiotó­w ogólnokszt­ałcących, a tylko garstką uczniów (w tym sezonie we wszystkich tych szkołach przystąpi do matury tylko trzech chłopców, reszta to dziewczynk­i).

I ostatnia sprawa, bo na inne brakuje już miejsca w tym felietonie. Widocznie wymyślił to jakiś tępy urzędnik w ministerst­wie. Po zwykle kuriozalny­ch konkursach na dyrektorów teatrów pojawiło się stanowisko tzw. zastępcy dyrektora ds. artystyczn­ych. Nic bardziej bałamutneg­o. Osoba nadająca kształt artystyczn­y teatrowi, wyznaczają­ca kierunki jego działania i podejmując­a wszystkie decyzje repertuaro­we i kadrowe nie może być czyimkolwi­ek zastępcą, tak jak kiedyś nie był nim Bohdan Wodiczko w Warszawie, Walerian Bierdiajew w Poznaniu, Zygmunt Latoszewsk­i w Łodzi czy Włodzimier­z Ormicki w Bytomiu.

To na razie tyle mojego operowego rachunku sumienia.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland