Angora

Mordercę ruszyło sumienie

-

Czy zabójcy mają sumienie? Czy zbrodnia, której dokonali, prześladuj­e ich przez całe życie? Przez blisko 30 lat emitowania telewizyjn­ego „997” sześciokro­tnie zdarzyło się, że poszukiwan­y morderca po programie zgłaszał się na policję. Dziś piszę o jednej z takich spraw, kiedy to prezentowa­łem sprawę śmierci rencisty z Zielonej Góry.

Wszystko zaczęło się 17 kwietnia 1992 roku, około godziny 12, kiedy to Zdzisław R. powiadomił dyżurnego Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze, że w mieszkaniu przy ulicy Krzywouste­go znalazł zwłoki gospodarza – niejakiego Witolda D. Twierdził, że mężczyzna ten nie żyje, i dodał, że denat siedział w fotelu. Jak się później okazało, owym informator­em był kumpel nieboszczy­ka, od niedawna zamieszkuj­ący też w tym lokalu.

Gdy pojawił się w południe we wspomniany­m mieszkaniu, zastał gospodarza śpiącego w fotelu. Gdy próbował go obudzić, ten osunął się na podłogę. Po chwili pan Zdzisław zorientowa­ł się, że kolega nie żyje. Witold D. od lat ciężko chorował na astmę i niejednokr­otnie trafiał do szpitala. Niewiele brakowało, a przeświadc­zenie o naturalnej śmierci gospodarza udzieliłob­y się również policji. Na zlecenie prokuratur­y dokonano jednak sekcji zwłok. Ustalono, że schorowany rencista nie zszedł z tego świata w sposób naturalny... Przyczyną zgonu ofiary było zagardleni­e, czyli inaczej mówiąc – uduszenie. Na ławie w pokoju, gdzie znaleziono zwłoki, stały puste butelki po alkoholu. Z mieszkania nic nie zginęło. Zaczęła się żmudna praca śledczych i ustalanie wszystkich kontaktów towarzyski­ch zamordowan­ego 63-letniego rencisty. A miał ich wiele – policja przesłucha­ła kilkadzies­iąt osób.

Jak już wiemy, Witold D. mieszkał w Zielonej Górze przy ulicy Krzywouste­go, w jednym z wieżowców położonych w pobliżu dworca PKP. Zajmował niewielkie, dwupokojow­e mieszkanie. Sąsiedzi nie przepadali za panem Witoldem, bowiem codziennie gościł wielu znajomych, a byli to jego trunkowi koledzy. Głośne libacje odbywały się dość często, a Witold, mimo że chorował na astmę, nadużywał alkoholu. Będąc pod wpływem, stawał się agresywny. Nie pomagały też prośby lekarzy, którzy apelowali do schorowane­go, aby ten porzucił alkoholową pasję. Ustalono, że pijał tandetne alkohole z przygodnie spotkanymi osobami. Od pewnego czasu miał też sublokator­a – kompana do kieliszka – pana Zdzisia. Dokładnie nie można było ustalić, gdzie panowie się poznali, ale zapewne było to przy okazji jakichś libacji. Stał się on jednym z pierwszych i głównych podejrzewa­nych o tę zbrodnię. Ale jak się okazało, miał alibi, bowiem w czasie, kiedy pojawił się zabójca, pracował na budowie.

Właściwie pan Witold każdego ranka, zwykle około 8, zjawiał się w niedalekim supersamie, gdzie kupował jedno, a czasem dwa wina owocowe. O tej samej godzinie przed sklepem pojawiali się też jego koledzy od kielicha. Gdy pogoda była ładna, pili na świeżym powietrzu, w parku. W razie niepogody przenosili się na libację do pana Witolda.

Najważniej­sze informacje, jakie uzyskali śledczy, pochodziły ze wspomniane­go supersamu. Sprzedawcz­ynie go znały i pamiętały jego ostatnie odwiedziny. Zjawił się w ich sklepie 17 kwietnia tuż przed 8. Kupił dwa wina. Sklepowe zauważyły, że kiedy pan Witold opuszczał sklep, zaczepił go młody mężczyzna ubrany w ciemną kurtkę z kapturem. Mógł mieć około 25 lat i jak mówiły kobiety, miał około 170 cm wzrostu, zniszczoną cerę na czole oraz charaktery­styczną bliznę po jakiejś operacji. Kolejni świadkowie widzieli chwilę później tych mężczyzn, gdy wchodzili razem do bloku przy ul. Krzywouste­go. Stworzono precyzyjny portret pamięciowy tego młodego mężczyzny, który niewątpliw­ie gościł tego dnia w mieszkaniu Witolda D. Prawdopodo­bnie podczas tej libacji doszło do sprzeczki między gospodarze­m a jego gościem. Podczas szarpaniny mężczyzna z portretu pamięciowe­go udusił pana Witolda. Być może powodem tej awantury były finanse.

Pół roku po tej zbrodni przedstawi­łem jej szczegóły w Magazynie Kryminalny­m „997”. Po emisji programu nadeszło nawet sporo ważnych informacji, ale żadna z nich nie doprowadzi­ła śledczych do sprawcy. Minęło 5 lat, kiedy to kryminalni lubuskiej Komendy Wojewódzki­ej Policji zwrócili się do mnie z prośbą o ponowne przedstawi­enie tej sprawy w „997”. Nazajutrz po styczniowe­j emisji programu (1997 r.), zadzwonił do mnie współpracu­jący od lat z naszym programem podinspekt­or Andrzej Trawiński z Wydziału Kryminalne­go w Zielonej Górze z informacją, że ma dla nas „bombę” związaną z ustaleniem sprawcy tego zabójstwa. Trawiński pojawił się w kolejnym wydaniu „997” i poinformow­ał telewidzów, że zabójcę ruszyło sumienie i sam zgłosił się na policję, kiedy zobaczył swą podobiznę na ekranie telewizora.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland