KRAJ CIĘŻKI JAK ROPA
Rosja za wszelką cenę chce być niezbędna dla świata, ale poza dostarczaniem surowców jest zbędna.
W TPolsce boimy się Rosji. Boimy się Gazpromu, który korumpuje europejskich polityków, narzuca wysokie ceny i szantażuje groźbą wstrzymania dostaw. Rosyjską dyplomację uważamy za wzór skuteczności, a w przypadku różnych niespodziewanych zdarzeń politycznych doszukujemy się ręki FSB, dziedziczki KGB. Całkiem inny obraz Rosji pokazany jest w książce Władisława Inoziemcewa „Nienowoczesny kraj. Rosja w świecie XXI wieku” (Agora 2020, przekład Katarzyna Chimiak). Rosyjski ekonomista i politolog uważa, że jest ona dziś drugorzędnym partnerem wielkich mocarstw oraz że istnieją strukturalne przyczyny, które uniemożliwiają jej modernizację.
aki obraz najwyraźniej widać w polityce zagranicznej. O sile Rosji może świadczyć np. to, że jej agenci wpłynęli na wynik wyborów w 2016 r. w USA. Kreml sponsoruje skrajnie prawicowe partie we Francji, Włoszech, może też w Polsce. Jest się czego bać?
Na pewno. Ale według Inoziemcewa jedyne, co rządzący Rosją potrafią, to destabilizować kraje zamożniejsze i kupować poparcie byłych republik ZSRR oraz byłych sojuszników. Ta „strategia” ma na celu zmuszenie mocarstw „pierwszego świata”, za jakie Inoziemcew uważa USA, Chiny i Unię Europejską, by uznawały Rosję za ważnego partnera.
Wynika to z kompleksu supermocarstwa zdegradowanego do rangi państwa „drugiego szeregu”. To polityka anachroniczna, karmiona sentymentami o „zbieraniu ruskich ziem” i ochronie rdzennych Rosjan przesiedlonych do republik nierosyjskich w czasach ZSRR.
Rosja, kraj o największej powierzchni na świecie, uznaje za sukces pozyskiwanie nowych terytoriów, nawet jeżeli nie mają one większej wartości, a koszty podboju są ogromne. Przyłączone faktycznie do Rosji Osetia Południowa czy Donbas, a nawet Krym nie stały się aktywami w sensie gospodarczym. Dwie trzecie budżetu Krymu pochodzi z dotacji federalnych.
Moskwa, by uzyskać bezpośrednie połączenie z Krymem, zbudowała most przez Cieśninę Kerczeńską, co kosztowało 3,6 mld dol. Most jest w Rosji przedstawiany jako symbol sprawności technicznej – został szybko zbudowany – ale jego sensowność ekonomiczna jest wątpliwa. Wydatki federalnego budżetu na Krym przekroczą w ciągu 15 lat środki, które trzeba by wydać na cywilizowaną repatriację do Rosji wszystkich mieszkańców półwyspu. Zresztą wcale nie byłoby to potrzebne, bo Rosjanie na Krymie żyli bezpiecznie, cieszyli się autonomią i gwarancjami swobodnego życia kulturalnego.
Rząd już za Putina zgodził się na anulowanie ogromnego długu (ok. 200 mld), który miały wobec ZSRR m.in. Kuba, Wietnam czy Angola, aby utrzymać je w orbicie swoich wpływów. Niektóre z tych krajów dysponują bogatymi złożami surowców, a inne, jak np. Wietnam, szybko się rozwijają.
Jeszcze hojniejsza jest polityka Putina wobec byłych republik ZSRR. Sam Kreml określił niedawno kwotę rosyjskich transferów dla Białorusi na 30,8 mld dol. w ciągu pięciu lat. Być może ma to sens, jeśli przyjmiemy logikę „zbierania ruskich ziem”, ale nie logikę modernizacji.
Inoziemcew zauważa, że kraj biedniejszy, jeśli chce doganiać bogatszych, powinien przyciągać ich inwestycje, a tym samym nowoczesne technologie, i starać się zapewnić swoim towarom w bogatszych krajach rynki zbytu. Powinien więc szukać przyjaciół wśród krajów wysokorozwiniętych. Tak zrobiły Chiny, które przez dwie dekady były partnerem USA, kupowały amerykański dług i amerykańskie technologie, a w zamian miały dostęp do amerykańskiego rynku. Tymczasem Rosja przeznacza duże środki, by mieć za partnerów znacznie biedniejsze od siebie kraje środkowej Azji czy też Białoruś.
Gdy prowadzi się taką politykę, można udawać, że wciąż jest się mocarstwem, ale nie ma mowy o awansowaniu do ekstraklasy najbogatszych państw.
Inoziemcew uważa, że rządzona przez Putina Rosja nie wprowadza w życie żadnej spójnej strategii. Destabilizuje sytuację w różnych regionach – co jest groźne nie tylko dla świata, ale też dla niej samej – by udowodnić, że jest niezbędna.
Klasyczny przykład to zaangażowanie w Syrii. Wielu komentatorów podziwia skuteczność Rosji na Bliskim Wschodzie, zajęcie tam pozycji kluczowego gracza – ale co chce ona osiągnąć? Czy chodzi o kontrolę złóż ropy i gazu? Najbogatsze złoża w Kuwejcie czy Iraku są dla Rosji nieosiągalne. Może ona dzięki wzniecaniu konfliktów podbijać ceny surowców, ale to działanie na krótką metę. Rosja podtrzymuje reżim Baszara al-Asada, konfrontując się z Turcją. Wygra albo przegra, ale koszty prowadzenia wojny się nie zwrócą.
Według Inoziemcewa rosyjska polityka zagraniczna lekceważy względy gospodarcze, bo Putin i jego współpracownicy pojmują globalną politykę jako grę, w której jeśli ktoś wygrywa, to ktoś inny musi przegrać. Nie rozumieją gry, w której wygrywają obie strony. Rosja wciąż za głównego partnera lub rywala uważa Amerykę, mimo że graniczy z Unią i Chinami. Kontynuuje więc zimną wojnę z czasów ZSRR. Gotowa jest na działania, które jej zdaniem oderwą ten czy inny kraj od orientacji na USA lub Europę. To jest powód wspierania reżimu Nicolása Maduro w Wenezueli, mimo że koszty pomocy dlań nie zwracają się w postaci koncesji na wydobycie ropy.
Rosja Putina przeżyła krótki okres odprężenia z USA po ataku na WTC w 2001 r. i w związku z zagrożeniem terroryzmem islamskim w Rosji. Potem zwróciła się w stronę Chin w nadziei, że staną się ważnym inwestorem i dostarczycielem technologii. Do tego z Chinami łączy Rosję Putina tolerancja dla reżimów autorytarnych. Ale choć Chiny stały się największym partnerem handlowym Rosji, a Rosja największym dostawcą ropy dla Chin, to nie popłynęły kredyty i inwestycje. Z zainwestowanych do końca 2016 r. za granicą przez Chiny 1,39 bln dol. na Rosję przypadło ledwie 14 mld.
Putin nie myśli w kategoriach rozwiązywania konkretnych problemów – woli tworzyć wielkie projekty, zwykle oderwane od rzeczywistości. „Dziś nie wystarcza ściągnięcie na siebie uwagi – trzeba jeszcze mieć agendę, którą zgodzą się omawiać pozostałe strony” – pisze Inoziemcew. Rosja za wszelką cenę chce być krajem niezbędnym dla świata, ale poza dostarczaniem surowców energetycznych jest zbędna.
W rosyjskim języku nie ma rozgraniczenia pojęć „effectiveness” i „efficiency”. Pierwsze oznacza skuteczność, drugie – efektywność, czyli porównanie efektów z nakładami. Rosjanie przywiązują wagę przede wszystkim do efektów
Rosyjska diaspora jest jedną z najliczniejszych na świecie. To potomkowie emigrantów, którzy wyjechali z Rosji przed I wojną lub uciekli w czasie wojny domowej; ci, którzy z Rosji wyjechali za Breżniewa, głównie rosyjscy Żydzi; emigranci świeżej daty, którzy skorzystali z otwarcia granic po 1991 r. Do tego dochodzi wielomilionowa grupa Rosjan żyjących w dawnych republikach sowieckich, dziś niepodległych państwach. Znają rosyjski, są przywiązani do rosyjskiej kultury i mogliby stanowić cenne zaplecze Rosji.
Ideolodzy Putina nawiązują do XIX-wiecznej idei „russkiego mira”. W 2007 r. dekretem Putina ustanowiona została fundacja Russkij Mir, która miała promować za granicą rosyjski język i kulturę, a także stać się instrumentem „miękkiej siły” Rosji na świecie. Inoziemcew wykazuje, że rząd nie jest w stanie wykorzystać potencjału Rosjan za granicą, bo stawia nieracjonalne cele.
Rosyjska diaspora to miliony Rosjan, którzy osiedlili się w Europie lub USA, bo uznali, że w tych krajach mają lepsze perspektywy zawodowe, a praworządne państwa zapewniają bezpieczne warunki dla biznesu. Inna grupa to ci pozostawieni w państwach sąsiadujących z Rosją.
Ci pierwsi to ludzie często utalentowani, wykształceni, zamożni. Niektórzy wzbogacili się jeszcze w Rosji, lecz wolą majątek trzymać w krajach, gdzie nie zostanie skonfiskowany na życzenie Moskwy. Mają sentyment do kultury rosyjskiej, ale są lojalnymi obywatelami nowych ojczyzn.
Inoziemcew pisze, że mieszkający w Europie i Ameryce Rosjanie zarządzają aktywami, których wartość rynkowa przewyższa 1,5 bln dol. Technologiczna produkcja firm kontrolowanych przez tych Rosjan kilka razy przewyższa niesurowcowy sektor przemysłowy rosyjskiej gospodarki, a udział żyjących za granicą w gronie laureatów Nobla jest znacznie wyższy niż tych pracujących we własnym kraju. Nawet jeśli Rosja zainwestowała w ich edukację, to nie potrafiła wykorzystać ich talentów. Zdolni, wykształceni Rosjanie wciąż emigrują.
Władze rosyjskie starają się aktywnie wpływać na Rosjan, którzy żyją w byłych republikach sowieckich. Głównym celem jest destabilizacja tych państw i tworzenie agentury. Duża część tej diaspory żywi resentyment do państw, w których przyszło im żyć. Inoziemcew nazywa ich „profesjonalnymi Rosjanami”. Dla rządu rosyjskiego są oni wygodnym pretekstem do interwencji w obronie zagrożonych rzekomo Rosjan, tak jak np. na Krymie. Ale co ma z tego Rosja, a zwłaszcza jej obywatele?
Inoziemcew uważa, że surowcowa struktura gospodarki rosyjskiej jest i będzie trwała, a elita rządząca Rosją wykorzystuje to do bogacenia się i kupowania społecznego spokoju.
„W rosyjskim języku nie ma rozgraniczenia pojęć »effectiveness« i »efficiency«” – pisze. To pierwsze oznacza skuteczność, drugie – efektywność, czyli porównanie efektów z nakładami. Rosjanie przywiązują wagę przede wszystkim do efektów. W dramatycznych okolicznościach Rosja potrafi się zmobilizować, by osiągnąć efekt, np. pokonać wroga. Dlatego kilka razy w historii podnosiła się z upadku i stawała się supermocarstwem, ale nie była w stanie się przekształcić w rozwinięty, nowoczesny kraj. Pod koniec II wojny Armia Czerwona, mając ogromną przewagę nad wojskami niemieckimi i zdobywając kolejne obszary, ponosiła straty wielokrotnie większe od przeciwnika. Była skuteczna, ale nieefektywna. Rosjanie walczyli o nowe terytoria, żeby zdobyć więcej zasobów, ale im więcej ich zdobywali, tym rozrzutniej były one wykorzystywane.
W rezultacie gospodarka ZSRR na początku lat 70. była najbardziej energochłonna na świecie. Ogromne koszty produkcji ograniczały konsumpcję prywatną. Ubóstwo powodowało lekceważenie jakości, więc produkowano byle co.
Na kryzys rolnictwa przywódcy ZSRR – Stalin, Chruszczow i Breżniew – mieli jedną odpowiedź: trzeba zagospodarować nowe obszary. Ekspansja terytorialna pozwala na eksploatację obszarów bogatych w surowce i w efekcie Rosja przez całą swoją historię była krajem żyjącym z renty surowcowej.
W eksporcie dominują surowce, przede wszystkim ropa naftowa i gaz. Różne formy podatków od eksploatacji, sprzedaży i eksportu surowców to główne źródło dochodów budżetu. Sektor surowcowy dominuje nad resztą gospodarki, nie pozwala na rozwój przemysłu przetwórczego, zwłaszcza nowych technologii.
Gdy światowe ceny surowców rosną, Rosja się bogaci i odczuwają to wszyscy Rosjanie. Gdy spadają, osłabia się rubel, co sprawia, że siła nabywcza Rosjan, przeliczona na twarde waluty, spada, ale większość Rosjan tego nie odczuwa. Średni poziom życia jest niższy niż w Polsce, ale poziom życia mieszkańców Moskwy czy Petersburga jest porównywalny z poziomem życia mieszkańców dużych polskich miast. Eksploatacja surowców pozwala na kupowanie spokoju społecznego, ale jej głównym celem jest bogacenie się rosyjskiej klasy rządzącej.
Korupcja w dzisiejszej Rosji nie jest zwykłym łapówkarstwem, tylko sposobem funkcjonowania grupy trzymającej władzę. Jej przedstawiciele mogą zgodnie z prawem przywłaszczać publiczne pieniądze, a chronią ich prokuratura i sądy.
Duma Państwowa nie wprowadziła przepisów o odpowiedzialności karnej za znaczne zwiększenie aktywów urzędnika państwowego, grubo powyżej jego legalnych dochodów. Urzędnik może organizować komercyjne firmy w sferze, którą kontroluje, rejestrować je na krewnych i otwierać przed nimi legalne możliwości zarobku.
Sprawowanie wyższych urzędów prowadzi do szybkiego wzbogacenia, przy czym miejsce na drabinie urzędniczej wyznaczają zwierzchnicy, a na końcu Putin. O ile w kraju praworządnym własność jest chroniona, o tyle w Rosji nawet najbogatsi oligarchowie muszą się liczyć z tym, że zostaną majątku pozbawieni, jeżeli przeciwstawią się władzom. Przykładem losy Michaiła Chodorkowskiego.
W korupcyjnej symbiozie żyją hierarchia urzędnicza i wielki prywatny biznes, który bogaci się na zamówieniach publicznych kupowanych od urzędników. Pociąga to stały wzrost kosztów wykonawców państwowych zleceń i hamuje rozwój Rosji. Według oficjalnych statystyk w 2016 r. zbudowano w Rosji 2,4 tys. km nowych dróg samochodowych, co kosztowało państwo 682 mld rubli (10,2 mld dol.). Tymczasem w 2001 r. zbudowano 7,9 tys. km dróg za 116 mld rubli (4,12 mld dol.).
Ruch antykorupcyjny Aleksieja Nawalnego ma umiarkowane poparcie w społeczeństwie, które korzysta do pewnego stopnia z renty surowcowej i ma jak najgorsze zdanie o latach 90., gdy demokracji towarzyszyły chaos, wysokie bezrobocie i niepewność jutra. Nie ma więc w Rosji znaczących sił, którym zależy na modernizacji. Jeżeli ktoś chce uczciwie wykorzystać swoje talenty, to oczywiście może, wyjeżdżając z Rosji. Ci, którzy chcą w niej pozostać, bogacić się i awansować, muszą się podporządkować systemowi korupcyjnemu.
Ktoś, kto chce rozwijać innowacyjne technologie, budować nowoczesne przedsiębiorstwo przetwórcze, produkować dobre towary konsumpcyjne i sprzedawać je w Rosji oraz eksportować, nie ma szans. Grupa trzymająca w Rosji władzę nie jest takimi inicjatywami zainteresowana, jeśli nie może na nie nałożyć korupcyjnego podatku. Szansę mają ci, którzy inwestują w surowce, za łapówki kupują koncesje i następnie tuczą się na państwowych zamówieniach.
Rosja jest więc niezdolna do modernizacji – uważa Inoziemcew. Ta skrajnie pesymistyczna ocena sytuacji w kraju niekoniecznie jest prawdziwa. Rosja w swojej historii przeżywała nagłe załamania, okresy smuty, po których szybko się podnosiła. Być może modernizacja wymaga kolejnego kryzysu.
W 2016 r. zbudowano w Rosji ledwie 2,4 tys. km nowych dróg samochodowych, co kosztowało państwo aż 10,2 mld dol. W 2001 r. zbudowano 7,9 tys. km dróg za 4,12 mld dol.