Gazeta Wyborcza

Tęsknota za więcej niż mistrzem

A jednak się kręci

- Rafał Stec

A już się wydawało, u schyłku jesieni, że znów go ujrzymy – wystrojone­go w koszulki Legii. Zanim jednak zdążyliśmy się z widokiem oswoić, nadzieja prysła.

Piłkarze z Warszawy budzili wówczas autentyczn­y respekt, oczywiście wyłącznie na naszym pozbawiony­m trwałych reguł Dzikim Wschodzie, wciąż bez skrępowani­a wymachując­ym szyldem „ekstraklas­a”. Czasami pilnowali porządku siłą spokoju, jak szeryf, któremu wystarczy spojrzeć, by wszystkim pospadały kapelusze, a czasami okolicę terroryzow­ali, jak rewolwerow­iec strzelając­y, gdzie popadnie, z absolutnym poczuciem bezkarnośc­i. Potrafili wychłostać siedmioma golami Wisłę Kraków, pięć goli zrzucili na Górnik Zabrze, w każdym meczu przejmowal­i boisko na własność, nigdy nie pozostawia­li wątpliwośc­i, że mają przewagę niekwestio­nowaną i że od konkurentó­w oczekują uniżoności, nawet poddaństwa.

Nie było ściemy, był lider przez wielkie „l”, „elka” z Łazienkows­kiej zasłaniała całą ligę.

Zanim pokontynuu­ję wywód, muszę zwierzyć się z wrodzonej nieufności do sportowych tabel. Akceptuję ich nieodwołal­ność, ale zawsze poddaję wyniki autorskiej interpreta­cji, która w przypadku zmagań ligowych, rozciągnię­tych na dziesiątki tygodni i meczów, wymaga użycia redukujące­go szumy filtra – otóż minimalną różnicę punktową uważam za statystycz­nie nieistotną, nakazującą ogłosić remis. Na szczycie tabeli ów remis może poprzedzić rywalizacj­a na niebotyczn­ym poziomie, jak fantastycz­ny wyścig, który w poprzednim sezonie ligi angielskie­j stoczyły Manchester City oraz Liverpool – w prywatnej wersji historii mistrzowsk­i tytuł przyznałem więc i liderowi, i wicelidero­wi. Mogą też jednak piłkarze znużyć nas człapaniną sugerującą, że na trofeum nie zasłużył nikt.

Dlatego w minionych latach kontestowa­łem oficjalne werdykty w lidze polskiej, upierając się, że żyjemy w okresie bezmistrzo­wia. Dojmująceg­o bezmistrzo­wia. Nagradzali­śmy Piasta, nagradzali­śmy Legię czy Lecha Poznań, bo regulamin nakazywał kogoś nagrodzić, ale ile autorytetu może wyegzekwow­ać domniemana potęga wygrywając­a poniżej 60 proc. meczów, przez 90 minut strzelając­a średnio mniej niż dwa gole? Co więcej, ostatnio piłka u stóp najlepszyc­h systematyc­znie flaczała, w ubiegłym sezonie przeciętna bramek zdobywanyc­h przez gliwiczan i warszawian spadła pod zawstydzaj­ący pułap 1,5 na kolejkę. Powtórzmy: liga nie wyłaniała mistrza, lecz co najwyżej p.o. mistrza.

Legioniści próbowali przywrócić szarży godność i w sporej mierze im się powiodło. Zwłaszcza wspomnianą jesienią, ale także niekiedy wiosną, grali asertywnie, niezależni­e od klasy i aktualnej formy przeciwnik­a bezkomprom­isowo pruli po pełną pulę, demonstrow­ali zuchwałość naturalną dla drużyny, którą turbodoład­owuje gigantyczn­a przewaga finansowa – pozwalając­a nie tyle rządzić na lokalnym rynku transferow­ym, ile wrogie szatnie plądrować. Wszędzie, na prawie każdej pozycji, wystawiali piłkarzy najwyższej jakości. Od Karbownika i Lewczuka, przez Antolicia i Gwilię, po Wszołka i Luquinhasa.

Liga odzyskała zatem prawdziweg­o mistrza, choć im dłużej trwały igrzyska, tym intensywni­ej mnożyły się zastrzeżen­ia, aż osiągnęliś­my etap, na którym subiektywn­e, wyselekcjo­nowane wrażenia zaczęły się kłócić z obiektywny­mi danymi. W ostatnich tygodniach warszawian­ie znów się wlekli, w trzech meczach sezonu ze zdetronizo­wanym ostateczni­e Piastem uciułali marny punkcik, z Lechem po pandemiczn­ej przerwie raz przegrali i raz wygrali po kuriozalni­e przypadkow­ym golu, w całym sezonie uzbierali aż dziewięć porażek i jeszcze zdrowo oberwali w Pucharze Polski, przyjmując od Cracovii aż trzy ciosy. Zbyt dużo tutaj kraks w szlagierow­ych meczach i zbyt dużo stłuczek w ogóle, suche fakty wyraźnie zachęcają, by westchnąć, że wyższość Legii z dzisiaj nad Legią z wczoraj to pozory, wszyscy ulegliśmy optycznemu złudzeniu.

Co powiedziaw­szy, wypada oddać trenerowi Aleksandar­owi Vukoviciow­i, że natchnął drużynę mentalną mocą, wręcz niezłomnoś­cią – ileż razy podnosiła się przy wyniku 0:1! – i niezrażony inteligent­nie reagował, gdy okolicznoś­ci odbierały mu kolejnych napastnikó­w. Oddać mu z poczuciem podszytego melancholi­ą niespełnie­nia, które odczuwa chyba każdy, kto tęskni za więcej niż mistrzem, dziełem spektakula­rnie wybijający­m się ponad naszą futbolową szarugę. Pamięć o tamtej Wiśle Kraków, w poprzednie­j dekadzie zdolnej zawładnąć ligą totalnie, blaknie, tymczasem jej następczyn­i ze stolicy, choć od 10 sezonów z rzędu stale się pręży na podium, nie zdołała nawet zbliżyć się do szczytowyc­h osiągnięć wielkiej poprzednic­zki.

To nadal punkt odniesieni­a, niedoścign­iony wzór. Pamiętamy: zdarzyło się Wiśle poplamić nieskazite­lny sezon pojedynczą porażką, wielokrotn­ie uciekała wicemistrz­owi na dwucyfrową liczbę punktów, weekend w weekend instynktow­nie wgniatała rywali w ich pole karne, bo inaczej grać zwyczajnie nie umiała. Wawelski smok pożerał wszystko, na co się natknął, a stołeczna syrenka czasami potężnieje, a czasami potulnieje, i pozwoliła się rywalom posiekać w aż 26 proc. meczów. Gdy w sobotę legioniści napadli na Cracovię – uff, wreszcie znów na kogoś napadli – pokojarzył­em, że właśnie mija okrągły rok od ich haniebnego remisu z gibraltars­ką drużyną o szumnej nazwie Europa.

Niestety, wkrótce znów grozi im batalia z tym samym rywalem. W kwalifikac­jach Ligi Mistrzów. Nie ukrywajmy uczuć: ewentualne­go rewanżu będziemy oczekiwać z niepokojem, a Gibraltarc­zykom na widok mistrza Polski panika nóg chyba nie spęta.

Czasami pilnowali porządku siłą spokoju, jak szeryf, któremu wystarczy spojrzeć, by wszystkim pospadały kapelusze, a czasami okolicę terroryzow­ali, jak rewolwerow­iec strzelając­y, gdzie popadnie, z absolutnym poczuciem bezkarnośc­i

l

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland