CO ŚMIESZY ANDRZEJA RYSUJE
Co oburza, a co śmieszy Śmianie się z lewicy jest jak śmianie się z najsłabszego w klasie – mówi Andrzej Milewski, satyryk i rysownik, bardziej znany jako Andrzej Rysuje. Według jakiego klucza wybierałeś rysunki do nowego albumu?
Andrzej Rysuje – a naprawdę Andrzej Milewski – wrzuca do sieci satyryczne rysunki komentujące rzeczywistość. Jego profil na Facebooku obserwuje blisko pól miliona osób. Jego rysunki od 2013 r. publikuje też „Gazeta Wyborcza”. Album „100 śmiesznych rysunków” to zbiór wybranych i opisanych przez Milewskiego prac – można go kupić na oficjalnej stronie rysownika.
Rysownikiem
MARTA GÓRNA: „Rysownik słabiutki, humorysta jeszcze gorszy. A geograf to w ogóle tragedia, jak widzę”. ANDRZEJ „RYSUJE” MILEWSKI: To komentarz, który znajdzie się na odwrocie mojego nowego albumu z rysunkami zatytułowanego „100 śmiesznych rysunków”. Postanowiliśmy zamiast blurbów dać trzy hejterskie komentarze, które są czymś więcej niż zwykłym hejtem: są albo absurdalne, albo zabawne. To akurat był komentarz do rysunku przedstawiającego z grubsza mapę Unii Europejskiej, na której niechcący zatopiłem Irlandię. I kogoś to wyjątkowo oburzyło.
Zrobienie błędu – najlepiej oczywiście ortograficznego – to najlepszy sposób na zasięgi w mediach społecznościowych. Ich niepisana zasada mówi, że wytknięcie błędu w pisowni w zasadzie zamyka dyskusję i dyskwalifikuje rozmówcę.
Nietrudno o takie reakcje, jeśli komentuje się bieżące wydarzenia rysunkami. – Moje rysunki mają wywoływać dyskusję i emocje. Czasami ludzie piszą do mnie, że coś wcale nie jest śmieszne, zwłaszcza gdy komentuję tematy cięższe – jak rasizm czy aborcja. Ale satyra na tym polega. Najlepsze rysunki to takie, obok których nikt nie przechodzi obojętnie.
Czasami odbiorcy oskarżają cię o przekroczenie granicy, piszą, że przegiąłeś. – Jestem tylko człowiekiem. Coś czasami przestrzelę z pomysłem. Zdarza mi się takie rysunki usuwać, zwłaszcza gdy moje intencje zostają źle odebrane albo kiedy robię rysunek w założeniu ironiczny, a sporo osób odczytuje go dosłownie.
– Decydowała ich popularność w social mediach. To był kluczowy czynnik, ale nie jedyny. Starałem się wybrać takie, które dzisiaj podobałyby się tak samo jak w pierwszym dniu publikacji.
Na przykład?
– Ten o tolerancji, a raczej nietolerancji laktozy. Mój najpopularniejszy w polskim internecie. Miał ponad 68 tys. polubień, udostępniono go ponad 50 tys. razy. A ten pomysł kisił się u mnie w telefonie jakieś dwa lata. Na początku to była rozmowa ojca z synem, ale potem stwierdziłem, że jak dodam Psingwina – czyli wymyśloną przeze mnie hybrydę psa i pingwina – zamiast ojca, to rysunek będzie bardziej komiczny.
To się sprawdziło. Potem po prawicowym internecie krążyła zmodyfikowana wersja, w której na pytanie: „Czym jest tolerancja?”, padła odpowiedź mniej więcej taka: „Jeśli tolerujesz mleko, to po prostu je pijesz, a nie biegasz po mieście z łaciatą
Rysunek o freeganizmie. „Kolega o lewicowych poglądach był wstrząśnięty tym, że wyśmiewam ten potrzebny i szlachetny ruch” flagą przebrany za krowę i żądasz barów dla baranów mlecznych”.
Myślę, że w większości udostępniający nie wiedzieli, jaki jest oryginał. Po publikacji tego rysunku wyłączyłem na Facebooku możliwość wysyłania do mnie wiadomości, odzew był naprawdę duży.
A drugi co do popularności?
– Rysunek o feminatywach. Wywołał burzę i lawinę komentarzy. Szczególnie nie spodobał się po lewej stronie, oskarżono mnie nawet o zdradę lewicowych ideałów, ale ja nigdy się nie zapisywałem do żadnej partii, choć moje rysunki lokują mnie po lewej stronie sporu politycznego. Strasznie mi się to podobało, bo fajnie jest czasami wrzucić granat do swojego okopu w wojnie polsko-polskiej.
Ten rysunek pokazał, że mamy tematy tabu, a dowcipni jesteśmy, kiedy śmiejemy się „z nich”, niekoniecznie z siebie. Ja z feminatywami nie mam problemu: jeśli ktoś chce się tytułować tak, a nie inaczej, to proszę bardzo. Ale to nie oznacza, że nie można o tym zrobić rysunku.
Twoje rysunki są obecnie nie tylko w sieci. W Warszawie jeden z nich można zobaczyć na spacerze, wisi w wyświetlaczu LCD na placu Wilsona.
– Tak, mowa o rysunku wyśmiewającym pomysł, że LGBT niszczy polskie rodziny. On też znalazł się w albumie. Zawsze mnie bawiło sformułowanie „środowiska LGBT niszczą rodzinę”. Zastanawiałem się: jak? Laserem? Tną piłą? Wysadzają w powietrze? Czy zdrowa, kochająca się, tradycyjna rodzina rozpadnie się, bo dwóch mężczyzn się pocałuje? Fascynujące.
A rodziny są niszczone przez alkoholizm, narkomanię, przemoc i pracoholizm. Tylko to są złożone problemy, wymyślenie, że to LGBT niszczy polską rodzinę, jest wspaniałym problemem zastępczym.
Często rysujesz, bo jesteś wkurzony?
– Tak. Ostatnio w krótkim czasie zagotowałem się dwa razy – jak usłyszałem, że nowym ministrem edukacji został Przemysław Czarnek, i jak czytałem o aktualnym jeszcze ministrze, który strasznie się oburzył, że mu budynek pomazali, i porównał to do niszczenia posągów Buddy w Afganistanie. A miałem dzień wolny. Kiedy pracuję, publikuję w „Gazecie”, mediach społecznościowych, robię rysunki dla firm.