Ruszajmy się, mimo pandemii
Nie dajmy sobie wmówić, że aktywność fizyczna jest zła. Nasze płuca muszą się wentylować, aby były zdrowe. Ciało musi się pocić, by szybciej i efektywniej wydalać toksyny. Mózg potrzebuje endorfin, hormonów szczęścia produkowanych podczas wysiłku fizycznego, by lepiej sobie radzić z trudną sytuacją.
Bycie aktywnym nie musi oznaczać narażania się na covidowe niebezpieczeństwo. Wystarczy, że będziemy nosić poprawnie maseczki, dezynfekować dłonie i że postaramy się nie ładować w miejsca, gdzie równocześnie może być wiele osób. Widziałam w Austrii, że się da. Właśnie wraz z grupą zakończyliśmy obóz w Ramsau. To maleńka miejscowość (na stałe mieszka tam 2770 osób), do której we wrześniu i październiku zjeżdżają sportowcy z całego świata, by pobiegać na nartach na lodowcu.
By móc biegać na nartach, musieliśmy wyjechać kolejką na górę. Jeśli ktoś nie zakrył ust i nosa, natychmiast był wypraszany. Bez dyskusji. Gdy komuś w trakcie jazdy kolejką osłona się zsunęła, pani przez mikrofon głośno upominała. W kolejce – mieszanka kulturowa. Sportowcy ze Skandynawii, z Rosji, Włoch, Rumunii, Polski, Ukrainy, Bułgarii, Liechtensteinu i jeszcze z kilku innych krajów.
Popołudniami spotykaliśmy się w tym samym towarzystwie na jedynej w miasteczku siłowni. Nikomu do głowy nie przyszło, by ją zamykać – ani dla sportowców, ani tym bardziej dla normalnych ludzi. Trzeba było wszędzie chodzić z ręcznikiem i wszystko po sobie dezynfekować. Kto tego nie robił, był wypraszany. W sklepach i restauracjach też czuć było ciągłą mobilizację antywirusową. Nie widziałam, by ktoś „walczył o prawa człowieka” i buntował się przeciw maseczce. W Austrii jest duża samodyscyplina i jeszcze większa świadomość, że w walce z pandemią każdy może pomóc, dbając o swoją odporność. Nie próbują sobie wmawiać, że można tę odporność zbudować, leżąc na kanapie z jabłkiem i pilotem w dłoniach.
Nie ma co ukrywać, że zawaliliśmy sprawę w wakacje. Słońce, urlop i głosy o zakończonej walce z wirusem spowodowały zupełne rozluźnienie. Bałam się morza ludzi na Krupówkach, którzy zapomnieli, że wciąż żyjemy na tykającej bombie biologicznej. Ze świeczką tam można było szukać osoby z poprawnie nałożoną maseczką. A przecież przez cały czas lekarze i epidemiolodzy grzmieli, że jeśli się nie opamiętamy, to jesień będzie okrutna. Dodawali, że absolutnie nie jesteśmy na taką okrutną jesień gotowi. Zabraknie w szpitalach miejsca, sprzętu i ludzi, by pomagać – dokładnie tak samo, jak zabrakło nam wszystkim instynktu samozachowawczego w wakacyjny czas.
Nie dajmy sobie wmówić, że umierają tylko osoby z chorobami współistniejącymi. Taką współistniejącą chorobę można znaleźć w każdym z nas – to otyłość, nadciśnienie, miażdżyca, lekkie odmiany astmy albo różnorakie alergie. Znam głośno krzyczącego antymaseczkowca i antycovidowca, który się nagle uciszył, bo na chorobę współistniejącą, której pomógł COVID, zmarł jego kolega. To była astma. Kolega żył z nią normalnie i pożyłby jeszcze ze cztery dekady.
Lekarze pracują ponad siły, są przemęczeni. Sprzętu brakuje. Musimy w końcu zacząć słuchać ludzi wykształconych. Oni nie krzyczą głośno, nie mają tego w naturze. Ich broni wiedza. My, teoretycznie zdrowi i silni, możemy się starać być rozsądni i eliminować zagrożenie, nie potrafię sobie jednak wyobrazić, jak mają się bronić osoby ciężko schorowane i seniorzy, którzy mieszkają z małymi szkolnymi dziećmi i przedszkolakami. Przecież od zawsze wiadomo, że jeśli w okolicy pojawia się jakaś choroba, to najmłodsze dzieciaki bankowo ją do domu przywloką.
Trudno pisać o takich sytuacjach bez emocji. Trudno też zrozumieć, że w obecnej sytuacji nie planujemy żadnych zmian w obchodach Wszystkich Świętych. Znów cała Polska ruszy w długą podróż, znów babcie będą obejmować nad grobami przez rok niewidziane wnusie. COVID się cieszy, włos się na głowie jeży. Bądźmy mądrzy! Trzymajmy się aktywnie i zdrowo!
Nie ma co ukrywać, że zawaliliśmy sprawę w wakacje. Słońce, urlop i głosy o zakończonej walce z wirusem spowodowały zupełne rozluźnienie