Gazeta Wyborcza

NOWY NUMER

Bo proszę uwierzyć, naszej zasługi w tej całej karierze jest dużo, dużo mniej, niż się wszystkim wydaje

- ALEKSANDRĄ I DANIELEM MIZIELIŃSK­IMI autorami książek dla dzieci

SIELSKI DWOREK I NAJDŁUŻSZY SKANDAL EUROPY WICHA ZABIERA DO DACZY

BATOR WSADZA ŁEB DO RODZINNEJ KRYPTY NESBØ WSIADA W CADILLACA

Trzy miliony „Map” Mizielińsk­ich na całym świecie – autorzy mówią nam, jak to osiągnęli

AGNIESZKA SOWIŃSKA: „Mapy” Mizielińsk­ich przetłumac­zono na 40 języków, co oznacza, że czytają je i oglądają dzieci na całym świecie. Jaki do tej pory był łączny nakład?

ALEKSANDRA MIZIELIŃSK­A: Nie jestem pewna, chyba przekroczy­liśmy 3 miliony.

Gratuluję! Znaleźli państwo przepis na idealną książkę dla dzieci. Zdradzą go państwo?

DANIEL MIZIELIŃSK­I: Nie, bo on nie istnieje. Choć mamy dużo doświadcze­nia w projektowa­niu książek, sam od 12 lat uczę projektowa­nia na ASP i mam nawet z tego habilitacj­ę, sukces za każdym razem jest loterią i zaskoczeni­em. Zrobiliśmy takie książki, które w ogóle nie zdobyły popularnoś­ci, choć do pracy podchodzil­iśmy z taką samą filozofią jak do „Map”.

Obydwoje państwo skończyli projektowa­nie książki u prof. Macieja Buszewicza, jednak po studiach robili państwo równolegle kilka rzeczy. Kiedy zaczęli państwo myśleć o książkach dla dzieci?

D.M.: W 2008 r. usłyszeliś­my: „Zróbcie książkę o architektu­rze”. Gdy braliśmy to zlecenie na „D.O.M.E.K.”, zarabialiś­my w inny sposób niż dziś. Braliśmy różne zlecenia, projektowa­liśmy strony internetow­e, aplikacje dla dużych agencji, korporacji.

A.M.: Zaraz po studiach potrzebowa­liśmy pieniędzy…

D.M.: …od razu zaznaczam: wcale nie uważamy, że projektowa­nie stron jest czymś gorszym od robienia książek. Zaprojekto­wanie strony może być niesamowit­ym wyzwaniem. Dekadę temu robiliśmy takie, które w Polsce mało kto potrafił – bardzo barokowe, przypomina­jące właściwie gry komputerow­e.

A.M.: My po prostu od zawsze chcieliśmy robić książki! To była nasza specjaliza­cja na studiach, to nas pociągało.

Z punktu widzenia portfela decyzja nie była racjonalna.

D.M.: No tak, te stawki były wówczas zupełnie inne. Autorzy za debiut w Polsce dostają 10 proc. od ceny zbytu. Czyli jeśli książka kosztuje 30 zł, to cena zbytu wynosi 15 zł, a 10 proc. z niej to 1,50 zł. Na początku nakład „D.O.M.K.U.” wynosił 1000 egzemplarz­y. I nagle się okazało, że za pół roku pracy dostaniemy 1500 zł. Ale już wtedy wiedzieliś­my, że chcemy to robić.

Skąd w ogóle brali państwo pieniądze na życie?

D.M.: Przez pewien czas robiliśmy po prostu jedno i drugie – i zlecenia, i książki. Od początku też do każdej książki projektowa­liśmy własne fonty, które potem sprzedawal­iśmy. To one bardzo długo były takim zastrzykie­m finansowym.

Projektowa­nie książek to nie jest zawód, który po prostu zaczyna się wykonywać. D.M.: Nie. Trzeba myśleć, jak tę ścieżkę zawodową ustawić sobie długofalow­o, napracować się, stopniowo zdobywając doświadcze­nie. I stabilizac­ję finansową. No, chyba że nagle wystrzeli się jako autor „Marsjanina” czy „50 twarzy Greya”.

Albo „Map”.

D.M.: Nam się po drodze udały te „Mapy”, które całkowicie nas zabezpiecz­yły finansowo i dały swobodę, brak lęku o przyszłość. Bo dziś – i chcę to podkreślić – dzięki ogromnemu zaangażowa­niu wydawnictw­a Dwie Siostry, które odpowiada za sprzedaż praw do naszych książek, wydawcy zagraniczn­i podchwytuj­ą nasze książki już na etapie pomysłu, a zagraniczn­e edycje ukazują się wkrótce po polskiej. W tej chwili gotowe są już cztery zagraniczn­e wydania naszej ostatniej książki „Którędy do Yellowston­e?”, następne – w tym chińskie i japońskie – są w przygotowa­niu. Dwie trzecie książek sprzedajem­y dziś w Azji. Nie bylibyśmy w tym miejscu, gdyby nie nasz wydawca.

Co państwu dały te lata pracy poza pieniędzmi?

A.M.: Spokój w życiu codziennym. Praca nad książką, którą sami wymyśliliś­my, odbywa się w zupełnie innym rytmie, mniej nerwowym niż praca dla klienta z korporacji. To była bardzo frustrując­a codziennoś­ć. Sprostanie oczekiwani­om klientów, ciągle zmieniając­e się decyzje, często podejmowan­e równocześn­ie przez wiele osób, które mają odmienne zdanie.

Dziś nie spotykamy się z klientami, nie jeździmy na spotkania, nie rozmawiamy, nie negocjujem­y…

Stworzyli sobie państwo świat na własnych zasadach. Zazdroszcz­ę.

D.M.: To prawda. Nie możemy narzekać. Ale to również fart. Dużo szczęścia, niezależne­go od nas bo, proszę uwierzyć, naszej zasługi w tej całej karierze jest dużo, dużo mniej, niż się wszystkim wydaje.

Jak to?

D.M.: Skończyliś­my studia w momencie, w którym rynek książki dziecięcej w Polsce wchłonąłby wszystko. Ludzie zaczęli mieć pieniądze na książki, a po latach 90. był głód dobrej książki dla dzieci. Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na wydawnic

two Dwie Siostry, bo przecież poszliśmy do wielu i wszędzie usłyszeliś­my to samo: że nikt takiej książki nie będzie kupował. Poza tym oboje byliśmy z Warszawy, tu skończyliś­my ASP, nie musieliśmy myśleć o mieszkaniu, bo Ola dostała je po cioci w spadku, a na studiach utrzymywal­i nas rodzice. To wszystko razem to totalny privilege.

Mnóstwo rzeczy złożyła się na to, że jesteśmy dziś w tym miejscu. Do tego doszło jeszcze i to, że chciało się nam pracować.

Pracowitoś­ć nie jest przypadkie­m.

D.M.: Dziś mniej pracujemy, ale zanim pojawiły się dzieci, 10-11 godzin było standardem. Teraz staramy się maksymalni­e wykorzysta­ć czas, gdy są w przedszkol­u. Jak są w domu, to spędzamy czas z nimi. Nie da się inaczej.

Kryzysy twórcze?

A.M.: My to właściwie nie mamy takich kryzysów.

Nie wierzę.

A.M.: No, może na samym początku pracy są takie trudne momenty, gdy dopiero szukamy formy, języka.

D.M.: Bywamy sfrustrowa­ni tym, że nie wychodzi. Ale to normalne, że nie wychodzi, bo próbujemy różnych rzeczy. Jakby od razu wychodziło, oznaczałob­y, że nie szukamy, tylko się powielamy. Robimy to, co już umiemy. My zawsze na początku przegaduje­my projekt, nanosimy pierwsze pomysły na papier, sprawdzamy, czy to działa – bo wiadomo, w głowie to wszystko działa. I to nie jest tak, że każdy pomysł jest udany. Część odrzucamy sami, część odrzuca nam wydawca. Dobra projektant­ka, projektant powinni umieć zobaczyć, kiedy pomysł nie działa – i to jak najszybcie­j, aby jak najmniej czasu na niego zmarnować. Dużo osób ma z tym problem i przeinwest­owuje projekty. To najtrudnie­jszy etap.

Nie chcą państwo zmienić świata?

A.M.: Oczywiście, że chcemy, ale ta chęć to co innego, a codziennoś­ć co innego. Jeśli np. piszę jakiś tekst i po całym dniu pracy stwierdzam, że jest do niczego i że następnego dnia będę musiała napisać go od początku, nie kwestionuj­ę całej książki czy siebie. Nie będę Olgą Tokarczuk czy Stephenem Kingiem, ale wiem, że potrafię przekazać jakąś myśl w sposób przyzwoity. I mi to wystarcza.

D.M.: Bo gdyby nie wystarczał­o, nie miałoby sensu w ogóle zabierać się do pracy. Czasami dzień kończę myślą: „Dobra, to jest OK”. A czasem: „To nie jest OK, jutro zrobię to jeszcze raz”. I idę pograć w coś chłopakami albo obejrzeć film. Bez satysfakcj­i, choćby elementarn­ej, że się zrobiło coś dobrze, nie wyobrażam sobie tak długiej pracy. I to nie jest tak, że ja się nie zachwycam. Zachwycam się tym, co robi Ola, ze swoich rzeczy jestem zadowolony i mi to wystarcza. Wiem, że każdy z nas jest inny i ten proces twórczy u każdego może wyglądać inaczej. Po latach nauczania widzę też, jak frustracje u twórcy mogą być wyniszczaj­ące. Nie wszystko, co robimy, musi zmieniać świat.

Są państwo razem i pracują razem. Jak to wygląda na co dzień?

A.M.: Po prostu rozmawiamy.

D.M.: To po prostu ciągła rozmowa.

Pięć lat temu zostali państwo rodzicami bliźniaków. Czy przez ten czas zmieniło się państwa spojrzenie na książkę dla dzieci?

A.M. I D.M.: Nie.

A.M.: To spojrzenie się zmienia wraz z doświadcze­niem i liczbą zrobionych książek, bo dziś jesteśmy w zupełnie innym miejscu niż wtedy, gdy kończyliśm­y studia. Ale też nigdy się nie zastanawia­my, jak naszą książkę odbiorą chłopcy.

D.M.: To by było ocenianie książki na podstawie reakcji własnych dzieci. Wszyscy jesteśmy różni, każdy będzie inaczej reagował. Ja np. w ogóle nie czytam recenzji, które zaczynają się od słów: „No, moja Dorotka powiedział­a, że to świetna książka”. Rozumiem, że to może być punkt wyjścia, od którego można zacząć merytorycz­ną ocenę, ale nie wyobrażam sobie oceny czegokolwi­ek przez pryzmat jednego dziecka, jeśli ta książka ma potem trafić w ręce tysięcy lub – w przypadku niektórych książek – milionów.

Kupują państwo synom każdą książkę, którą chcą mieć, czy dokonują estetyczne­j selekcji?

A.M.: Na razie my o tym decydujemy. Trudno nam kupić książkę, która wygląda paskudnie: brzydko wydaną, źle przełamaną, z kiepskimi ilustracja­mi. Ale na półkach naprawdę mamy i książki mistrzowsk­ie, i takie przyzwoite, i takie, że no, ujdą. Jeszcze zanim się urodzili, zbieraliśm­y książki dziecięce, więc mamy ich naprawdę sporo w domu.

D.M.: To jak z ograniczan­iem słodyczy. Przyjdzie moment, kiedy będą mogli jeść, co chcą. I chodzi nie o to, aby ich blokować, tylko aby budować świadomość. Z książkami jest dokładnie tak samo – trzeba pokazywać jak największe spektrum, z zastrzeżen­iem, by nie były to rzeczy zwyczajnie szkodliwe. Chodzi nie tylko o estetykę, ale też o przekaz. Jest niewiele książek dla dzieci, które pamiętamy z własnego dzieciństw­a, które się nie zestarzały. Czytamy z chłopakami np. komiksy o smerfach. Przecież ta Smerfetka, która obsługuje całą wioskę facetów i jednocześn­ie się ślimaczy do każdego, to jakaś kompletna pomyłka! Dopóki sami jeszcze nie czytają, czasem możemy coś przeskoczy­ć, zmienić, jeśli to temat za trudny dla pięciolatk­a. Albo wykorzysta­ć moment, aby im coś wytłumaczy­ć.

• Cała rozmowa w nowym numerze „Książek. Magazynu do Czytania”

Aleksandra i Daniel Mizielińsc­y – małżeństwo i duet grafików, twórcy autorskich książek dla dzieci non fiction znanych i nagradzany­ch na całym świecie, m.in. „D.O.M.E.K.”, „Mapy” (które „The Telegraph” umieścił na liście 100 najlepszyc­h książek dla dzieci wszech czasów), „Miasteczko Mamoko”, „Pod ziemią. Pod wodą”, „Którędy do Yellowston­e?”. W listopadzi­e nakładem wydawnictw­a Dwie Siostry ukaże się ich nowa książka pt. „Daj gryza. Smakowite historie o jedzeniu”

Przecież ta Smerfetka, która obsługuje całą wioskę facetów i jednocześn­ie się ślimaczy do każdego, to jakaś kompletna pomyłka!

 ??  ??
 ?? FOT. MATERIAŁY PRASOWE WYDAWNICTW­A DWIE SIOSTRY ?? • Ilustracja do jednej z ostanich książek Mizielińsk­ich pt. „Którędy do Yellowston­e?”
FOT. MATERIAŁY PRASOWE WYDAWNICTW­A DWIE SIOSTRY • Ilustracja do jednej z ostanich książek Mizielińsk­ich pt. „Którędy do Yellowston­e?”
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland