Jesień ma być szalona
Trofeum broni Bayern Monachium. I wśród faworytów Ligi Mistrzów wygląda na najlepiej przygotowanego na odparcie ataku obu wirusów, które zainfekowały futbol.
Dzieje się coś dziwnego, to widać, słychać i czuć. Nawet ktoś, kto nie spojrzał w weekend na żadne boisko w czołowych rozgrywkach Europy, zbaranieje po sprawdzeniu samych wyników i tabel.
W lidze hiszpańskiej przegrał zarówno mistrz Real Madryt (u siebie, z Cádiz!), jak i wicemistrz Barcelona. Co gorsza, obaj potentaci zdołali wydusić z siebie po jednym celnym strzale. W lidze włoskiej mistrz Juventus ledwie zremisował (z wiszącym nad dnem tabeli Crotone!), natomiast wicemistrz Inter, trzecia w ubiegłym sezonie Atalanta oraz czwarte Lazio solidarnie poprzegrywały.
I nie było to odstępstwo od nowej normy, wystarczy rzucić okiem na plan ogólny. Lidze hiszpańskiej lideruje Real Sociedad, któremu minimalnie ustępuje Villarreal; lidze włoskiej – AC Milan, który wyprzedza Sassuolo; lidze angielskiej – Everton, który tuż pod sobą ma Aston Villę; lidze francuskiej – Lille. Wszędzie rządzą drużyny spoza startującej właśnie Champions League.
Nadciągają rządy przypadku?
Jesień w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych świata przebiega dla gigantów zazwyczaj bezstresowo i przewidywalnie. W meczach ze słabeuszami urządzają sobie kanonady, nierzadko uzyskują pewność awansu do 1/8 finału na kolejkę lub dwie przed końcem fazy grupowej, ostatnie mecze odfajkowują w sporej mierze rezerwowymi. Teraz jednak UEFA wrzuciła ich – i w ogóle wszystkich piłkarzy na kontynencie – w warunki ekstremalne.
Choć działa bowiem w stanie wyższej konieczności, zmagając się z koronazawieruchą, postanowiła nie rezygnować z niczego. Nie wykreśliła z kalendarza żadnych meczów (nawet Superpucharu Europy, sprzedawanego jako poważna gierka, w istocie błaha, właściwie towarzyska), lecz ścieśniła je do maksimum, jakby chciała zbadać granice wytrzymałości piłkarzy. Sześć kolejek rundy grupowej Ligi Mistrzów, w minionych latach rozciągniętych od połowy września do połowy grudnia, upchnęła w siedmiu (!) tygodniach – co więcej, jedyna przerwa też nie da wytchnienia, ponieważ najlepsi rozjadą się wówczas na zgrupowania reprezentacji.
A ponieważ nie zmodyfikowano również formuły Ligi Narodów, którą dodatkowo obłożono sparingami oraz zaległymi barażami do Euro 2020 (nie powinniśmy aby używać nazwy Euro 2021?), to piłkarze również dla kraju grają intensywniej niż kiedykolwiek. Przed chwilą po raz pierwszy musieli znieść trójmecze, czyli dawkę spotykaną dotąd tylko na turniejach – i to m.in. tym objaśnia się sensacyjne rozstrzygnięcia z bieżącej jesieni.
Trenerzy stają bowiem przed alternatywą – albo będą posyłać na murawę zawodników wycieńczonych, albo bez umiaru tasować nazwiskami, śmielej niż kiedykolwiek próbując wygrywać rezerwowymi. Obie drogi prowadzą do częstszych wpadek faworytów i generalnie wyników przypadkowych.
Przyzwyczailiśmy się, że wracający ze zgrupowań reprezentacji piłkarze wielkich klubów słaniają się na nogach i/lub czują się wypaleni psychicznie (bo w kadrach narodowych też wymaga się od nich najwięcej) – zjawisko obwołano nawet „wirusem FIFA”. A ponieważ tej jesieni zamęt potęguje jeszcze COVID-19, obserwujemy rywalizację wypaczaną przez kombinację dwóch chorób.
Pierwszy raz Lewandowskiego
Jej skutki uwypuklił szokujący przebieg sobotniego meczu Napoli z Atalantą. Gospodarze spędzili ostatnie dwa tygodnie we wspólnej izolacji, więc mieli mnóstwo czasu na spokojny, niezakłócany żadnymi obowiązkami trening. I już w pierwszej połowie wbili aż cztery gole gościom z Bergamo, którzy przez kilkanaście miesięcy grali rewelacyjnie, wywołując sensację i w kraju, i za granicą. Aż rozbiegli się po świecie z powodu powołań do reprezentacji, w wielu wypadkach wymagających wyprawy do Ameryki Płd. – dotyczyło m.in. kluczowych piłkarzy, jak Argentyńczyk Alejandro Gómez czy Kolumbijczycy: Duvan Zapata oraz Luis Muriel. I ewidentnie pękli w zderzeniu z odświeżonymi, głodnymi walki neapolitańczykami.
Uderza też, że wiele weekendowych meczów, także hitowych, miało wysokie tempo przez 45 albo 60 minut. Po przerwie piłkarze opadali z sił, jakość gry wyraźnie spadała.
Teraz terminarz jeszcze zgęstnieje, więc trenerzy niepokoją się, że całkiem stracą kontrolę nad biegiem wypadków i że padnie mnóstwo ofiar, takich jak Virgil van Dijk (choć tu zasadniczo zawinił rywal), który właśnie zerwał więzadła krzyżowe w kolanie, opuści prawdopodobnie cały sezon. Absolutnego lidera defensywy straci Liverpool, nie tylko według bukmacherów należący do najściślejszego grona faworytów Champions League.
Wyżej szacuje się tylko szanse Manchesteru City oraz Bayernu, który znosi harówkę stosunkowo najłagodniej – potknął się w Hoffenheim, ale szybko ożył, pędzi i strzela jak opętany (17 goli w czterech kolejkach Bundesligi), podobnie zresztą jak Robert Lewandowski (siedem bramek i cztery asysty). Nawet niezniszczalny Polak nie znalazł się jednak w kadrze na czwartkowy mecz Pucharu Niemiec, choć nie leczył urazu ani nie odbywał dyskwalifikacji – to w monachijskim klubie nie zdarzyło się jeszcze nigdy.
Lewandowski nie zagrał, bo dzień wcześniej (!) we Wrocławiu strzelał dla reprezentacji Polski, a dwa dni później czekał go ligowy wyjazd do Bielefeld. Piątoligowców z Düren musiały odprawić głębokie rezerwy. Sezon stale przyspiesza, chaosu przybywa, niesłychanych rozstrzygnięć też. Szaleństw, które tradycyjnie wstrząsają Ligą Mistrzów wiosną, wypada oczekiwać już jesienią.