Ciągnie Morawieckiego do centrum
W odróżnieniu od radykałów „dobrej zmiany” Mateusz Morawiecki próbuje prezentować się jako polityk umiarkowanej prawicy i człowiek dialogu. Na tym chciałby zbudować swoją polityczną przyszłość
Od kilku dni z obozu rządzącego sypią się pod adresem opozycji oskarżenia o dywersję i awanturnictwo. Choćby dlatego, że wygrała we wtorek głosowanie przesuwające rozpatrywanie ustawy covidowej o 24 godziny.
Sam premier Morawiecki jednak jest wstrzemięźliwy. Przedstawiając w środę w Sejmie informację o działaniach rządu w sprawie pandemii, unikał atakowania politycznych oponentów. Koncentrował się na propagandzie sukcesu: radzimy sobie najlepiej ze wszystkich. Apelował do opozycji i całego społeczeństwa o solidarność, bo „trzeba współpracować ponad podziałami”. Chwalił opozycję za dobre rady, zapraszał do współpracy. Swoje wystąpienie naszpikował danymi i szczegółami, raz tylko uszczypnął opozycję, zarzucając jej „politykierstwo”. Jak na standardy PiS – bardzo to było łagodne.
Tym bardziej że chwilę później wylewnie dziękował opozycji za rady, z których – jak zapewniał – korzysta. Na pierwszym miejscu wymienił w tym kontekście Koalicję Polską, czyli PSL i Pawła Kukiza, a potem Lewicę. PO pominął. „To była konstruktywna dyskusja” – zachwalał. W tym samym czasie na Twitterze kancelaria premiera promuje hasztag #CzasNaZgodę.
Hasło wspólnej walki z pandemią jest przemyślaną strategią rządową, dzięki której PiS chciałby się podzielić odpowiedzialnością za chaos i kłopoty państwa w organizowaniu pomocy dla chorych. Tym bardziej że pandemia może coraz bardziej paraliżować ochronę zdrowia.
Jednak nie tylko o przerzucenie na przeciwników części odpowiedzialności chodzi. Morawiecki chce także wykorzystać pandemię do kreowania swojego politycznego wizerunku: ja, Mateusz Morawiecki, zajmuję się nie niszczeniem praworządności, ale zarządzaniem państwem w czasach pandemicznego kryzysu i mam prawie tak samo zatroskaną twarz jak Łukasz Szumowski w czasie swojej największej popularności.
Premier od dawna myśli o swojej politycznej przyszłości i ma plan, który dziś wydaje się mało realny: marsz do politycznego centrum i powrót do idei „PO-PiS-u”. Być może kryzys – o ile nie zmiecie go ze sceny politycznej – pomoże mu w realizacji tej koncepcji. Bo pozwala mu głosić piękne hasło, które w środę powtarzał wiele razy: idźmy środkiem, odrzućmy skrajne postawy. Elementem tej samej strategii były niedawne zaproszenia dla liderów opozycji na spotkania w sprawie Białorusi i w sprawie pandemii.
Morawiecki wie, że przetrwa w polityce tylko wtedy, gdy uda mu się pociągnąć większość obozu PiS w stronę centrum. To dlatego tak intensywnie namawiał PSL i posłów od Pawła Kukiza do wejścia w koalicję z PiS, by móc wypchnąć z niej Solidarną Polskę Zbigniewa Ziobry. Ten plan nie wypalił, ale to nie znaczy, że ludzie z otoczenia Morawieckiego o nim nie myślą. Ich kalkulacja sięga czasu po wyborach w 2023 roku.
Premier ma marne szanse zostać liderem prawicy w takim kształcie, w jakim jest ona dzisiaj, i z takimi założeniami programowymi, które PiS wprowadzał w życie w poprzedniej kadencji. Dla sporej części twardego elektoratu i aparatu PiS szef rządu nie jest do końca wiarygodny. Gdyby Jarosław Kaczyński odszedł na emeryturę, Morawiecki nie byłby w stanie utrzymać spójności tego obozu. Wojna z Ziobrą rozgorzałaby na dobre.
Z rozmów z osobami z otoczenia szefa rządu wynika, że chciałby on poświęcić tę kadencję na ocieplenie swojego wizerunku, na zaprezentowanie się w roli polityka centrowego. Bo marzy mu się budowanie obozu prawicy umiarkowanej, która nie będzie rozwalać sądownictwa. Zostało już wystarczająco spacyfikowane, jakaś wymiana kadr się dokonała, teraz – w jego mniemaniu – można budować porozumienie i spokój. I porzucić wojnę z Unią Europejską.
Według moich rozmówców kalkulacja Morawieckiego zakłada, że na polskiej scenie politycznej jest wielu polityków i formacji, którym bliskie są wartości konserwatywne. Wystarczy ich tylko zjednoczyć. I możliwa jest w przyszłej kadencji współpraca z ugrupowaniem Szymona Hołowni oraz z PSL i jego sojusznikami.
Morawiecki liczy na rozpad Platformy Obywatelskiej, która ma chybotliwe przywództwo. Ma nadzieję, że kolejni prawicowi posłowie PO będą odchodzić do innych ugrupowań, aż wreszcie Platforma ostatecznie straci prawe skrzydło, które dołączy do obozu centroprawicowego. On, Morawiecki, przeciągnie dużą część obozu PiS na tę stronę, będzie miał poparcie Jarosława Gowina i prezydenta Andrzeja Dudy. I pogodzi się z częścią opozycji. To jedyna możliwość pozostania na pierwszym politycznym planie.
Kaczyński byłby takimi planami oburzony? Sam ma dość Ziobry. Nieraz zaliczał różne ideowe zwroty, nazywane „mądrością etapu”. Czy to nie Kaczyński wspierał Wałęsę w walce o prezydenturę, wiedząc doskonale o papierach w archiwach SB, by potem przyłączyć się do demonstrantów krzyczących „agent Bolek”? Kiedyś planował alianse z PO, a w zamierzchłej przeszłości – z Unią Demokratyczną. Dziś wygraża Unii Europejskiej, ale może to być tylko zajęcie pozycji negocjacyjnej, jutro może zmienić stanowisko o 180 stopni. Zresztą nie wiadomo, jak pozycja obecnego lidera PiS będzie wyglądać po 2023 roku.
Reakcja opozycji na takie koncepcje dziś jest jednoznaczna: to absurd i mrzonki, Morawiecki jest jądrem ciemności, ponosi odpowiedzialność za organizowanie wyborów 10 maja, sprzecznych z konstytucją. Publicznie firmował pacyfikację sądownictwa, na życzenie prezesa Kaczyńskiego wypowiadał najbardziej absurdalne tezy i kłamstwa, które potem musiał prostować w wyniku wyroków sądowych. A to, że publicyści znający kulisy sporów wewnątrz PiS piszą o tym, że premier był organizacji wyborów 10 maja przeciwny i że cały czas walczy z Ziobrą, aby zablokować najbardziej radykalne projekty, nie ma znaczenia. Bo to się nie przebija do powszechnej świadomości. W przekonaniu elektoratu opozycji Morawiecki jest w stanie wykonać najbardziej niegodne polecenie Kaczyńskiego. Jest dla tych 10 mln Polaków, którzy głosowali na Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich, negatywnym znakiem firmowym obozu rządzącego.
Morawiecki jednak – jak słyszę od jego ludzi – wierzy, że zdoła ten wizerunek odczarować, że stworzy wokół siebie aurę polityka ugodowego, otwartego na dialog. A wyborcy mają pamięć krótką i będą pamiętać głównie to, co zdarzy się w ciągu najbliższych trzech lat. Zjednoczona Prawica dryfuje. Emancypacja z jednej strony Porozumienia Jarosława Gowina, a z drugiej – Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry uniemożliwi realizację koncepcji niezgodnych z polską konstytucją i z przepisami unijnymi, np. w sprawie sądów czy mediów. Poza tym trzeba dziś skoncentrować się na walce z pandemią, zamiast dzielić społeczeństwo i wzniecać konflikty.
Premier obsadził się w roli człowieka kompromisu także w sprawie „piątki dla zwierząt”. Ogłosił poprawki, które mają złagodzić protesty rolników, ale też nie oznaczają wycofania się z samego projektu, aby prezes Jarosław Kaczyński, główny inicjator „piątki”, mógł zachować twarz. W środę prezydent Rafał Trzaskowski powiedział w TOK FM, że wojsko odstąpiło od żądania od Warszawy pieniędzy za pomoc przy awarii Czajki. To kolejny ugodowy gest ze strony rządu.
Z kolei Ziobro zrobi wszystko, aby te plany Morawieckiego pokrzyżować. Nie daje Polakom zapomnieć, że rząd PiS jest prześladowcą niezależnych sędziów, więc ich ściga przy pomocy swoich ludzi obsadzonych w roli sędziowskich rzeczników dyscyplinarnych i sędziów Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. O nie – zdaje się kalkulować Ziobro – jeśli Morawiecki sądzi, że w sądownictwie będziemy teraz uspokajać nastroje, to bardzo się myli, i ja już o to zadbam.
Ziobro z pomocą szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego realizuje program „Cela plus”. Zatrzymanie Romana Giertycha miało być spektakularne, głośne i koniecznie z zakuciem w kajdanki, i to w publicznym miejscu. Prokuratura Ziobry i Święczkowskiego pokazuje swoją moc i zastrasza. Można się spodziewać, że nawet bez uchwalania nowych ustaw sądowych awantury będą wybuchać co chwilę. Celem Ziobry jest bowiem zablokowanie Morawieckiemu drogi do centrum.
Dlatego Solidarna Polska ogłosiła wewnątrz Zjednoczonej Prawicy konkurs pt. „Kto jest prawdziwym reprezentantem patriotycznego elektoratu, a kto jest tylko farbowanym lisem”. I Ziobro już ogłosił, że premier ten konkurs przegrał. Szef rządu nie jest w stanie nad tym zapanować, bo jest za słaby w swoim obozie politycznym. Najprawdopodobniej więc każdy minister będzie robił, co będzie chciał – a wszystko to pójdzie na konto gabinetu Morawieckiego.
Premier wierzy jednak, że obóz prawicowy koncentruje się wokół nie tego polityka, który jest najbardziej radykalny, ale tego, który jest najsilniejszy. Dla tego elektoratu ważny jest zestaw wartości konserwatywnych i skuteczność w ich obronie, i to wcale nie znaczy, że większość prawicowych wyborców jest zachwycona np. poziomem telewizji Jacka Kurskiego czy wyborami personalnymi Ziobry. Premier zdaje się przekonany, że sojusz z prawicową częścią opozycji zapewni mu silną pozycję.
W wyobrażeniu frakcji premiera wystarczy tylko, aby Kaczyński przed następnymi wyborami parlamentarnymi zdecydował się na zmianę priorytetów oraz wycofanie się z pierwszego rzędu, a wtedy Morawiecki zrealizuje swój polityczny plan.